Przypadek Tarika Ramadana

Francuscy muzułmanie mają prawo modlić się pięć razy dziennie, uczennice ćwiczyć na lekcjach WF-u w tradycyjnych chustach, kobiety korzystać z usług wyłącznie lekarek w państwowych szpitalach, a na basenach powinny być wydzielone oddzielne godziny dla mężczyzn i dla kobiet. Zdaniem coraz popularniejszego w Paryżu Tarika Ramadana, teologa ze Szwajcarii, wszystko to ma muzułmańskim obywatelom zapewnić państwo.

14.12.2003

Czyta się kilka minut

Ostatni święty miesiąc ramadan muzułmanie czcili na różne sposoby: w Stambule i Iraku fanatycy wysadzili się w powietrze wraz z dziesiątkami niewinnych ludzi, także współwyznawców. Zwykli muzułmanie, stanowiący bezwzględną większość, wykorzystali ten okres na post, modły, refleksję i pomoc biednym. Jednych i drugich dzieli przepaść. Można ją zagospodarować na wiele sposobów, o czym świadczy przykład Francji i jej muzułmanów.

Bożyszcze blokowisk

Rektor Wielkiego Meczetu Paryskiego i przewodniczący Rady Kultu Muzułmańskiego, Dalil Boubakeur, nawołuje do rozsądku, pokoju społecznego, dialogu i modlitwy. Taki spokojny i zrównoważony islam Francuzi chętnie widzieliby u siebie. Jednak ta formuła pociąga nielicznych. Inną taktykę przybrał szwajcarski muzułmański teolog i filozof egipskiego pochodzenia Tariq Ramadan, który próbuje godzić ideologię Braci Muzułmanów z cywilizacją Zachodu. Godzić wodę z ogniem.

W 1928 r. jego dziadek, Hassan Al Banna, założył w Egipcie fundamentalistyczną organizację Braci Muzułmanów, która wiele lat później zorganizowała udany zamach na prezydenta Sadata. Jego ojciec Saďd Ramadan kontynuował dzieło teścia po opuszczeniu Egiptu: powołał do życia Centrum Muzułmańskie w Genewie. Dziś duchowym przywódcą genewskiego centrum jest syn Saďda, Hani Ramadan, znany z radykalnych poglądów. Głosi je w Szwajcarii, bo niechętnie bywa wpuszczany do sąsiedniej Francji. Hani przykłada wielką wagę do respektowania muzułmańskiej tradycji. Przekonany jest na przykład o słuszności kamienowania niewiernych kobiet muzułmańskich. Z kolei jego brat Tariq jest specjalistą od problematyki islamskiej w krajach Zachodu. Wykłada filozofię i problemy islamu w Genewie i Fryburgu, jest autorem licznych książek i artykułów prasowych na ten temat. Często odwiedza też Francję - jest bożyszczem młodzieży podparyskich blokowisk, gdzie w salach wykładowych (unikając meczetów) prowadzi działalność kulturalną.

Tariq Ramadan budzi w młodzieży pochodzenia arabskiego ducha islamu. Jego zdaniem w przyszłości to właśnie społeczność muzułmańska na Zachodzie stanie się awangardą tej religii. Budząc u młodych dumę z bycia muzułmanami, Ramadan daje równocześnie nadzieję na lepsze życie i przywraca godność zatraconą przez marginalizację - doświadczenie większości z nich. Problem w tym, że tłumacząc słuchaczom rolę, jaką mogą i powinni odegrać w społeczeństwie i państwie francuskim, opowiada zwykle o przysługujących im prawach i przywilejach, słowem nie wspominając o obowiązkach wobec współobywateli - wyznawców innych religii, ateistów.

Nieodzownym warunkiem odnowy ma być oczywiście respektowanie przykazań i tradycji islamu. I tu właśnie zaczynają się schody. Bo jak sprawić, by wyznawcy Allaha we Francji mogli odbywać modły pięć razy dziennie, by kobiety korzystały w państwowych szpitalach wyłącznie z usług lekarek i mogły nosić tradycyjne chusty zakrywające włosy, a uczennice mogły ćwiczyć na lekcjach WF-u w tychże chustach oraz by na publicznych basenach wydzielone były oddzielne godziny dla mężczyzn i dla kobiet? To wszystko ma według Ramadana - w imię równości i poszanowania tradycji i religijnego równouprawnienia - zapewnić muzułmańskim obywatelom właśnie państwo. Jednak w laickiej republice nikt nie ma zamiaru pójść na tego typu ustępstwa. Jakiej reakcji można się spodziewać, gdy państwo odmówi tych przywilejów muzułmanom? Tym problemem genewski teolog nie zaprząta sobie głowy.

Bez kompromisów

Władze są w kropce. Ich celem jest przecież krystalizacja nowoczesnego francuskiego islamu. Ale islamu zgodnego z zasadami republiki, zastępującego nieprzewidywalny i nieprzystający do francuskich realiów islam algierski, marokański czy saudyjski. To dlatego utworzono niedawno Radę Kultu Muzułmańskiego i za dobrą nowinę uznano, że na jej czele stanął wspomniany Dalil Boubakeur.

Działalność Ramadana burzy te plany: podsyca apetyty muzułmanów, nie nakłaniając ich do refleksji nad skutkami ewentualnego otwarcia społeczeństwa francuskiego na islam, który naruszyłby zasady współżycia w demokratycznym państwie. Ramadan pragnie, by wyznawcy islamu stali się pełnoprawnymi obywatelami państwa. Ale mówiąc nie o ustępstwach i szukaniu konsensusu, lecz wyłącznie o równości i należnych prawach, oszukuje słuchaczy. Jego propozycje wyraźnie zmierzają nie do unowocześnienia islamu we Francji, lecz do islamizacji Republiki.

Trzeba przyznać, że recepta Ramadana na frustracje wyznawców islamu w krajach cywilizacji Zachodu różni się zasadniczo od recept zwolenników al-Kaidy - nie wzywa bowiem do użycia siły. Ale to zbyt mało, by rząd i społeczeństwo mogły przystać na takie rozwiązanie problemu. Tariq Ramadan zdaje sobie sprawę z istnienia powodów utrudniających dialog islamu z innymi religiami i cywilizacjami. Miast eliminować, chce je raczej wykorzystać do rozszerzenia sfery wpływów i zasięgu oddziaływania islamu w świecie zachodnim.

A relacje każdej religii ze współczesnym demokratycznym państwem oparte są na kompromisie. Najlepiej wiedzą o tym katolicy. Trzeba było wieków zmagań papiestwa z cesarstwem, wielu rewolucji i kontrrewolucji, wyrzeczeń i kompromisów ze strony tak klerykałów, jak antyklerykałów, by nastąpił rozdział Kościoła od państwa. We Francji wymuszoną przez antyklerykałów w 1905 r. ustawę rozdzielającą Kościół od państwa strona kościelna uznała dopiero w 1923 r. Dziś obie strony są zadowolone z osiągniętego kompromisu i z trudem wypracowanego w trakcie stu lat dialogu. Co więcej, hierarchia katolicka broni laickości republiki, w zachowaniu status quo widząc szansę na trwałość ładu społecznego.

Moratorium na kamienowanie

Tariq Ramadan mógłby jeszcze długo niezauważony głosić “umiarkowane" poglądy, gdyby nie pewna niezręcznie przygotowana prowokacja. Na początku października tego roku umieścił w internecie tekst wymieniający z imienia i nazwiska kilku żydowskich intelektualistów, których oskarża o integrystyczne dążenia, nakręcanie spirali islamofobii, ślepą obronę polityki rządu Izraela wobec Palestyńczyków i popieranie wojny w Iraku. Traf chciał, że wśród wskazanych “Żydów" znalazł się Pierre-André Taguieff - socjolog i historyk, twórca pojęcia “nowej judeofobii". Oskarża on muzułmanów o liczne w ostatnich trzech latach przestępstwa antysemickie we Francji. Miałyby one być wynikiem eksportu nienawiści do Żydów z Bliskiego Wschodu. Sam Taguieff Żydem nie jest.

Pozostali “oskarżeni" - Bernard-Henri Lévy, André Glucksman i Alain Finkielkraut - znani z zaangażowania po stronie bośniackich, afgańskich, albańskich i czeczeńskich muzułmanów, zarzucili mu wprost antysemityzm, a Finkielkraut nazwał tę formę antysemityzmu “sympatycznym". Zaatakowali także Ramadana za chęć skłócenia środowiska intelektualistów i torowanie drogi do islamizacji Zachodu w przebraniu pozornie niegroźnego dla zachodniej cywilizacji islamu umiarkowanego. Lévy na łamach “Le Monde" nazwał Ramadana radykalnym imamem i farbowanym lisem. Ramadan broni się przed tymi zarzutami twierdząc, że imamem nie jest i że sam antysemityzm zwalcza.

Dyskusja byłaby kuriozalnym dialogiem głuchych, gdyby poparcia Ramadanowi nie udzielili: Partia Zielonych, skrajna lewica i francuscy antyglobaliści (którzy określają się mianem alterglobalistów), ugrupowania o radykalnym propalestyńskim nastawieniu i uznające za swe powołanie poprawę losu zmarginalizowanej młodzieży z blokowisk. Jednak i Zieloni, i José Bové, lider francuskich antyglobalistów, już po wielekroć lawirowali na granicy antysemityzmu broniąc Palestyńczyków. Bové nie tylko oskarża premiera Izraela Ariela Szarona o chęć unicestwienia narodu palestyńskiego, ale i rząd francuski o “stworzenie w blokowiskach Francji wielkiego obozu" - w domyśle koncentracyjnego. Dała więc o sobie znać zasada “wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi", a Szwajcar Tariq Ramadan wkroczył z impetem na francuską scenę polityczną zyskując rozgłos, ale i polityczne wsparcie.

Nicolas Sarkozy - minister spraw wewnętrznych Francji, numer dwa w rządzie, najpopularniejszy polityk prawicy i nieoficjalny kandydat na urząd prezydenta Republiki w wyborach w 2007 r. - twierdzi, że doszukiwanie się przyczyn antysemityzmu i tłumaczenie jego źródeł nie ma sensu, gdyż go wyłącznie usprawiedliwia. Jedyne, co należy robić w obliczu antysemityzmu, to bezwzględnie go zwalczać. Analiza Sarkozy’ego jest prosta: czarne to czarne, a białe to białe. Tertium non datur.

W połowie listopada w telewizyjnej debacie z Ramadanem Sarkozy nie bawił się w zawiłe dywagacje, w które chciał go wciągnąć genewski teolog. Postawił jedno pytanie: czy kamienowanie muzułmanek nie jest średniowiecznym horrorem godnym bezwzględnego potępienia? Na próby tłumaczenia, że należy rozważyć aspekty społeczne i kulturowe, przerwał wywód Ramadana żądając odpowiedzi: tak lub nie. Uzyskał tylko tyle, że “na kamienowanie kobiet powinno być ogłoszone moratorium".

Zidane jak Michalak

To jedno zdanie zdyskredytowało zapewne muzułmańskiego filozofa w oczach większości Francuzów, a wzbudziło uznanie w oczach integrystów. Nie łagodzi to jednak problemu muzułmańskiej mniejszości i nie przyspiesza uporania się z naciskiem radykalnego islamu na republikański porządek prawny.

Ocena ideologii Ramadana nie jest tak jednoznaczna, jak chciałby tego Nicolas Sarkozy, np. w prasie brytyjskiej teolog zbiera liczne pochwały, nazywa się go reformatorem islamu i twórcą przyszłego “islamu zachodniego". Skąd różnice? Otóż integracja przybyszów z byłych kolonii we Francji i w Wielkiej Brytanii oparta jest na różnych zasadach.

W Wielkiej Brytanii dwukulturowość jest normą. Pakistańczycy pozostają tam Pakistańczykami przez wiele pokoleń, będąc równocześnie poddanymi Jej Królewskiej Mości. Tymczasem Francja dąży do wtopienia imigrantów w społeczeństwo. Przez asymilację Bretończyków, Basków, Sabaudów, Alzatczyków czy Katalończyków powstał naród francuski. Również integracja potomków polskich emigrantów, osiadłych masowo na północy Francji, możliwa była właśnie dzięki “rozpłynięciu" się w żywiole francuskim. Choć różnice kulturowe były w ich przypadku o wiele mniejsze niż pomiędzy muzułmanami i rodowitymi Francuzami, asymilacja nie odbyła się łatwo - jej również towarzyszyły napięcia społeczne. Dziś pokolenia polskich emigrantów nie różnią się niczym prócz nazwisk od rodowitych Francuzów - przykładem najlepszy zawodnik reprezentacji Francji w rugby, 21-letni Frédéric Michalak, który nie ukrywa swych polskich korzeni, ale z Polską ma niewiele wspólnego i tylko obiecuje, że kiedyś się tam wybierze. Wśród emigracji arabskiej takie przykłady to rzadkość. Zinedine Zidane to wyjątek potwierdzający regułę.

We Francji rolę integrującą emigrantów ma odgrywać republikańska szkoła. Jednak od wielu lat ta misja wyraźnie słabnie. Zbyt wielu w niej uczniów wywodzących się z emigracji. Skutek jest taki, że dzieci emigrantów często nie umieją ani dobrze mówić, ani tym bardziej pisać po francusku. Po arabsku zresztą też nie zawsze. Ten model integracji we Francji się wyczerpał. Nie widać jednak na horyzoncie rozsądnych propozycji. Dopóki się nie pojawią, dopóty reformiści w stylu Ramadana będą cieszyć się posłuchem.

---ramka 319596|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003