Religijny striptiz

Po kilku miesiącach debaty we Francji uchwalono ustawę zakazującą noszenia w szkołach publicznych “znaków i ubiorów, które ostentacyjnie wskazują przynależność religijną". Po wakacjach uczennice i uczniowie nie będą mogli nosić muzułmańskich chust, żydowskich kip czy dużych krzyży na piersiach. Nad wprowadzeniem podobnego ustawodawstwa zastanawiają się inne kraje Europy, m.in. Belgia i Niemcy.

22.02.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Kilka muzułmanek, odmawiających zdjęcia chust i odbywania lekcji wychowania fizycznego w strojach sportowych, usunięto z francuskich szkół jeszcze przed przyjęciem nowego prawa. Najbardziej znany jest przykład 18-letniej maturzystki Lili Levy i jej 16-letniej siostry Almy z Liceum im. Henri Wallona w Aubervilliers. “Inne dzieci noszą gotyckie płaszcze albo koszulki z napisem »Głosuj na szatana«. To nie są znaki religijne?" - pytali przyjaciele dziewczyn dziennikarkę “Le Monde".

“Wojna o chusty" nie jest jednak niczym nowym. Toczyła się już w kilku krajach muzułmańskich, przede wszystkim tam, gdzie przywódcy zapragnęli wprowadzić wzory modernistyczne, skopiowane ze świata zachodniego. W Turcji Atatürk nakazał kobietom zrzucenie z twarzy zasłon, zaś mężczyznom - pod groźbą kary śmierci - noszenie europejskich kapeluszy. W Iranie szach Reza Pahlawi wprowadził podobne prawa (tyle że bez kapeluszowego nonsensu), dzięki którym kobiety odsłaniające włosy miały stać się symbolem nowoczesnego świata. Kilkadziesiąt lat później wybory w Turcji wygrali fundamentaliści (to prawda, że dość umiarkowani), zaś w Iranie po rewolucji powstała Republika Islamska. Koncepcje modernizmu, zwłaszcza w sferze obyczajowej, okazały się atrakcyjne tylko dla małej liczebnie grupy muzułmanów. Niewiele bowiem da się zrobić na siłę, wbrew tradycji i religii, które przez miliony osób są traktowane bardzo poważnie.

Wygwizdana Marsylianka

Całe nieszczęście w tym, że chybione pomysły przynoszą rezultaty nierzadko całkowicie odwrotne od planowanych, a kwestia integracji mniejszości etnicznych i religijnych pozostaje nadal nierozwiązana. W tym sensie ustawa o symbolach religijnych przypomina trochę pomysł “meczu pojednania", zorganizowanego w taki sposób, jak gdyby ciężar historii i rzeczywiste problemy można było rozwiązać za pomocą jednorazowych, ale bardzo spektakularnych akcji.

W październiku 2001 r. w Paryżu piłkarska reprezentacja ówczesnego mistrza świata spotkała się z zawodnikami Algierii. Cel był prawdziwie szlachetny. Futbol miał służyć za pomost prowadzący ku zgodzie i obopólnemu porozumieniu. Sami sportowcy apelowali przed meczem o zrozumienie jak najlepszych intencji. Był to pierwszy w historii mecz między tymi drużynami.

Pomysł okazał się propagandową klapą: Algierczycy wcale nie pragnęli zapominać o historii i snuć marzeń o wspaniałej przyszłości. Znakomitą większość osiemdziesięciu tysięcy kibiców na Stade de France stanowili Arabowie. Podczas prezentacji wygwizdano wszystkich piłkarzy francuskich, z wyjątkiem Zinedine’a Zidane’a, z pochodzenia Algierczyka. Gwizdano również podczas odgrywania Marsylianki. W 76 minucie meczu na płytę boiska wdarła się duża grupa arabskich kibiców, nie nastawiona bynajmniej przyjaźnie względem organizatorów. Pośpiesznie ewakuowano piłkarzy oraz trybunę honorową z premierem Lionelem Jospinem. Mecz zakończono przed czasem, przy stanie 4:1 dla Francji. Aresztowano łącznie 17 osób. Pozostali kibice manifestowali jeszcze długo po zakończeniu dziwnego spektaklu. “Miło jest wygrywać tak wysoko na wyjeździe", ironicznie, ale bardzo znacząco skomentował na koniec sportowe wydarzenie strzelec jednej z bramek dla Francji, Thierry Henry.

“Mecz przyjaźni" nie był sukcesem, ale stał się niechcący symbolem. Wskazał na głębokie pęknięcie, które dzieli społeczeństwo Francji. Dał algierskim muzułmanom możliwość wyartykułowania - to prawda, że bardzo gwałtownego i gwałcącego wszelkie reguły kibicowania sportowego - swojego żalu względem Francuzów, oskarżanych o wspieranie reżimu algierskiego, który dekadę wcześniej unieważnił pierwsze od lat demokratyczne wybory. Zwycięzcami byli wówczas ci, których powszechnie nazywa się fundamentalistami, a którzy stanowili jedyną realną politycznie opcję mogącą pokonać skorumpowany do cna pseudosocjalistyczny rząd. Późniejsza, niezwykle okrutna wojna domowa pochłonęła ponad 100 tysięcy ofiar. Jej odpryski dotarły również nad Sekwanę pod postacią Islamskiej Grupy Zbrojnej, której aktywność została dość skutecznie zahamowana przez francuską policję.

Popękane społeczeństwo

Mecz piłkarski to już jednak historia, pełna symboliki, ale jednak historia. Jej dalszym ciągiem jest kolejna odsłona “sporu o chusty". Tym razem zamiast propozycji “piłkarskiego pojednania narodów" mamy szkolny zakaz, lub - jak chcą inni - obronę świeckości szkoły. Formalnie owa obrona przed obecnością religii dotyczy wszystkich wyznań, w praktyce dotyka przede wszystkim islamu. I podobnie jak w przypadku piłkarskich i pozapiłkarskich potyczek wskazuje na problemy sięgające w głąb samego społeczeństwa.

Cóż się kryje za zakazem używania chust w szkołach? Czy rzecz tylko w zachowaniu formuły świeckiego państwa, którego szkoła jest jednym z filarów? Czy też chodzi przede wszystkim o przymusowe “zmodernizowanie" społeczności muzułmańskiej, postrzeganej jako najmniej zintegrowana część społeczeństwa francuskiego? Może za owym zakazem kryje się także głębokie europejskie przekonanie o niższym statusie kobiet w kulturze islamu, a wobec tego zdjęcie chusty u progu szkoły byłoby symbolicznym odrzuceniem systemu nierówności między kobietą a mężczyzną i pokazaniem, jakie wartości promuje świecka szkoła we Francji? A może jedno, drugie i trzecie równocześnie?

Wydaje się, że spór o symbolikę chust nie dotyczy wyłącznie samych rozwiązań prawnych. W rzeczywistości chodzi o rozstrzygnięcie kwestii fundamentalnej: czy cywilizacja europejska jest w stanie udźwignąć ciężar społeczeństwa wielokulturowego, w którym coraz bardziej znaczącą rolę odgrywają grupy etniczne i religijne wywodzące się spoza świata Zachodu? W dyskusjach - toczonych przecież nie tylko we Francji, ale i w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech - widoczna jest z lekka tylko maskowana obawa, że w niezbyt odległej perspektywie poszczególne społeczeństwa europejskie staną się czymś na kształt krzykliwego kolorystycznie patchworku, jakąś luźnie pozszywaną materią społeczną, gdzie kolejne elementy zupełnie nie będą do siebie pasować. Rzecz jasna w takiej sytuacji trudno będzie mówić o sprawnym rządzeniu krajem, w którym obywatele nie podzielają zupełnie podstawowych kanonów ideowych i etycznych. W bardzo dramatyczny i w bardzo “politycznie niepoprawny" sposób przedstawił to Alain Besançon w wywiadzie dla “Gazety Wyborczej" (“Drzwi zbyt szeroko otwarte", 15-16.12.2001): “Liczba muzułmanów zwiększa się nie tylko w wyniku imigracji - częste są też małżeństwa mieszane, w których partnerka czy partner ze strony niemuzułmańskiej przechodzi na islam, a dzieci są wychowywane w tej wierze... Islam i chrześcijaństwo nie mogą współistnieć zbyt długo, czy to będzie w Hiszpanii, czy w Egipcie lub Turcji. Po pewnym okresie współżycia wielu kultur i religii w takich miastach jak Konstantynopol, Kair czy Bejrut w końcu ostaje się tylko islam... Demografowie przewidują, że za 20 lat muzułmanie będą stanowić około 20. procent ludności Francji. Moim zdaniem doprowadzi to do sparaliżowania polityki francuskiej w kwestiach tak czy inaczej związanych ze światem islamu".

Analiza Besançona jest akceptowana głośno i bez zastrzeżeń przez jednych, po cichu i z oporami przez innych. Skoro tak właśnie wygląda sytuacja, to gdzie wobec tego szukać lekarstwa, i czy w ogóle szukać go w taki sposób należy?

Syndrom ofiary

Przede wszystkim należy pamiętać o kilku bardzo istotnych, wręcz podstawowych kwestiach. Po pierwsze: nie sposób mówić o jednej wspólnocie muzułmańskiej, podzielającej jakoby te same poglądy i mającej jakąś wspólną wizję polityczną i społeczną. I nie dotyczy to tylko Francji czy nawet Europy, ale po prostu całego świata islamu. Po drugie: ogromnie gorące dyskusje o przyszłości świata muzułmańskiego toczą się w nim samym od wielu lat i wydaje się, że ostatecznych konkluzji nie doczekamy w jakiejś bliższej perspektywie. I po trzecie, w kontekście francuskim najważniejsze: ogromna rzesza muzułmanów postrzega siebie jako ofiary - albo świata zachodniego, albo rządów we własnych krajach, najczęściej autorytarnych, mniej lub bardziej związanych z polityką amerykańską bądź europejską. Trudno doszukiwać się jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia takiej postawy, ale nie sposób pomijać prostego argumentu dotyczącego samej liczby ofiar, bardzo często przypadkowych cywilów zabitych kolejno podczas pierwszej operacji militarnej w Iraku, w czasie wojny z fundamentalistami w Algierii, potem w Afganistanie i wreszcie w dzisiejszym Iraku. Oskarżenia o ciągły przelew krwi muzułmańskiej kierowane są najczęściej w stronę Ameryki, ale nie brakuje przecież i takich, którzy wskazują na kraje europejskie.

Oczywiście tego typu zarzuty mogą wydawać się Europejczykom czymś absurdalnym, przynajmniej w stosunku do ich własnych krajów, ale nie zmienia to faktu, że znacząca część wyznawców islamu postrzega siebie jako prześladowanych. I nie chodzi tu wyłącznie o Irakijczyków, Afgańczyków bądź Saudyjczyków, albowiem podobne głosy słychać również w Pakistanie, Indonezji czy nawet bardzo umiarkowanej Malezji.

Paradoksalnie “ustawa o chustach" może zostać zinterpretowana jako kolejny cios we wspólnotę muzułmańską. To prawda, że jest on wyłącznie symboliczny i zupełnie nieporównywalny z jakąkolwiek agresją zbrojną, niemniej dla wielu wyznawców islamu będzie niezwykle bolesny. Dotyka przecież - jeśli pójdziemy inną niż świecka ścieżką interpretacji - godności kobiety i jej wierności względem wyznawanej religii. Przymusowe zrzucenie chusty przed szkołą to niemal żądanie publicznego “religijnego striptizu", to postawienie wymogów laickiego państwa ponad nauczaniem hadisów, drugiego obok Koranu źródła religii. Jak wyjaśnia Sonia Meddour, działaczka organizacji Młodzi Muzułmanie we Francji, zdecydowana większość dziewcząt i kobiet muzułmańskich nosi chusty dobrowolnie, co oznaczałoby, że akurat ten zwyczaj islamu nie jest bynajmniej dla nich tożsamy z dyskryminacją kobiety. W takim razie mit o “wyzwoleniu dziewcząt" we francuskiej szkole wygląda przekonująco wyłącznie dla twórców ustawy, nauczycieli i wyznawców nie nowej przecież formy laickiego fundamentalizmu.

Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że niektórzy muzułmanie we Francji zaakceptują, bardziej z konformizmu aniżeli z przekonania, nowe rozwiązania prawne - tyle że będą należeć do mniejszości, która z czasem zacznie się jeszcze kurczyć. Będziemy mieć bowiem do czynienia z sytuacją, w której jedna grupa, uznająca siebie za prześladowaną, będzie starała się znaleźć płaszczyznę porozumienia z innymi grupami wewnątrz tej samej wspólnoty religijnej, dotąd dość odległymi od niej ideowo bądź politycznie. Poczucie, że jest się ofiarą systemu, zachęca do szukania “towarzyszy niedoli" skłonnych do podania “pomocnej ręki". Niebawem może się okazać, że najbardziej pomocni są akurat przedstawiciele skrajnych nurtów islamu, skłonni zapomnieć o ewentualnych różnicach ideowych i gotowi do egzegezy własnej wersji religii. Niewykluczone, że prezentowana oficjalnie przez ustawodawców chęć usunięcia albo przynajmniej zniwelowania barier między wspólnotami wyznaniowymi we Francji przyniesie więc skutki odwrotne: stopniowe wzmocnienie rozproszonej do tej pory wspólnoty muzułmańskiej i skierowanie niemałej jej części na tory fundamentalistyczne, dotychczas niekoniecznie dominujące.

Piotr Kłodkowski, orientalista i politolog, jest adiunktem w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie i dyrektorem międzyuczelnianego Instytutu Badań nad Cywilizacjami (działającego przy WSIiZ i WSE im. Józefa Tischnera w Krakowie). Opublikował m.in. książkę “Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych". Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004