Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Konflikt pomiędzy lekarzami pierwszego kontaktu i państwowym monopolistą w sferze ubezpieczeń zdrowotnych jest wynikiem obecnego systemu ochrony zdrowia. "Zielonogórscy" reprezentują wolny rynek, a Narodowy Fundusz Zdrowia - centralnie sterowaną gospodarkę. To wykluczające się światy. Gdyby istniały konkurencyjne fundusze ubezpieczeniowe, to albo ktoś zaproponowałby lekarzom wyższe stawki, albo oni musieliby ustąpić, bo próba sięgania po polityczną broń, jaką jest ogólnopolski strajk, byłaby nieskuteczna. A tak Porozumienie może liczyć na to, że dzięki oburzeniu pacjentów wywrze skuteczną presję na rząd, a ten na NFZ i ze strajkiem lub bez dojdzie do jakiegoś kompromisu. PiS chce wykorzystać konflikt politycznie i uzyskać społeczne poparcie dla idei zwiększenia władzy ministra zdrowia, nigdy bowiem nie wyrzekł się pomysłu, że centralnie sterowana służba zdrowia jest wydajniejsza. PO z satysfakcją komentuje spór, licząc na polityczne profity w postaci spadku notowań konkurentów i poprawy własnych.
Żeby "zielonogórski protest" nie odbijał się nam czkawką każdego roku, podczas kontraktowania usług medycznych należy urynkowić system ubezpieczeń w ochronie zdrowia, pozostawiając rządowi jedynie funkcje nadzorcze. Jednak narastająca wrogość dwóch największych partii raczej oddala możliwość spełnienia tego koniecznego warunku. Tak więc w przyszłym roku czeka nas powtórny atak czkawki, na którą w obecnym systemie żaden rząd nie znajdzie lekarstwa.