Przestępcy mimo woli

Zmiany po 1956 r. przyniosły "prywatnej inicjatywie" możliwość rozwoju. Nie zlikwidowały jednak podstawowych barier systemowych. W ich wyniku, wbrew intencjom samych zainteresowanych, rzemieślnicy ihandlowcy szybko zaczęli zapełniać sale sądowe.

08.06.2011

Czyta się kilka minut

Wbrew pozorom, zwycięska dla komunistów "bitwa o handel" z 1947 r. nie oznaczała definitywnego końca prywatnej inicjatywy w Polsce Ludowej. Jak ustalili historycy Maria Pastor i Dariusz Jarosz, w 1953 r., czyli w okresie apogeum polskiego stalinizmu, działało ok. 17 tysięcy prywatnych placówek handlowych i ok. 900 prywatnych zakładów gastronomicznych.

Według oficjalnych danych w sektorze prywatnym (poza rolnictwem) w 1955 r. zatrudnionych było ok. 240 tysięcy osób, zaś pod koniec dekady już ok. 390 tysięcy. Ten "żywiołowy" (jak go określano w oficjalnych dokumentach) wzrost miał kilka przyczyn. Po pierwsze, wzrastały aspiracje konsumpcyjne utrzymywane uprzednio, w czasie realizacji planu sześcioletniego, właściwie na poziomie zaspokajania elementarnych potrzeb życiowych. Zwiększeniu potrzeb sprzyjał wzrost płac realnych w okresie 1956-1958 o ok. 25 procent. Po drugie, sama władza widziała potrzebę zmiany struktury zatrudnienia, przeprowadzając m.in. znaczące redukcje w aparacie administracyjnym państwa i PZPR.

Spekulacja i korumpujący "prywaciarze"

We wspomnieniach i ówczesnej prasie znaleźć można budujące przykłady osób, które po rozstaniu z państwową posadą nieźle sobie radziły w nowej rzeczywistości. Małżeństwu urzędników z ministerstwa przemysłu chemicznego udało się "wychodzić" koncesję na produkcję guzików. Prasa warszawska informowała o urzędnikach z Ministerstwa Skupu prowadzących restaurację przy ul. Chocimskiej lub o zredukowanym urzędniku z Ministerstwa Rolnictwa, wypożyczającym dziecinne rowerki.

Zarazem jednak władze nie dopuszczały możliwości, by zmianie ulec mogły dotychczasowe reguły gry, stawiające w uprzywilejowanej sytuacji podmioty państwowe. W przyjętych po 1956 r. aktach normatywnych regulujących produkcję i świadczenie usług znalazły się dyskryminujące zapisy, takie jak możliwość odmowy zezwolenia na prowadzenie działalność gospodarczej, jeśli "zapotrzebowanie na danego rodzaju artykuł lub usługi jest pokryte pod względem ilościowym i jakościowym przez jednostki gospodarki uspołecznionej", czy przepis o konieczności preferowania oferentów państwowych.

Ponadto, jak konstatował w latach 60. na łamach "Życia Gospodarczego" Jerzy Urban, gdyby na serio zadano sobie pytanie, skąd rzemieślnicy biorą surowce, należałoby zgodnie z prawem zlikwidować rzemiosło. Dotyczyło to również spółdzielni mieszkaniowych, które po 1956 r., w odróżnieniu od budownictwa państwowego, z nadwyżką wykonywały plany inwestycyjne, nie zawsze potrafiąc wyjaśnić pochodzenie wykorzystywanych materiałów budowlanych.

Ograniczenia te sprzyjały wchodzeniu w konflikt z prawem osób mniej lub bardziej oficjalnie podejmujących działalność gospodarczą na własny rachunek. Pierwszą normą, jaką wówczas łamano, były przepisy antyspekulacyjne.

Handel stanowi pierwszą (przed produkcją czy rzemiosłem) oznakę ożywiania aktywności ekonomicznej społeczeństwa. Wystarczy sobie przypomnieć Warszawę z początku lat 90. zamienioną w wielki bazar. Gospodarka PRL, funkcjonująca właściwie poza bodźcami podaży i popytu, wykreowała grupę ludzi, których podstawowym zajęciem stała się spekulacja, czyli kupowanie w państwowym sklepie czy przedsiębiorstwie tego, co można sprzedać z zyskiem, np. innemu przedsiębiorstwu państwowemu.

W tym kontekście nie dziwią ani historia przedsiębiorcy z Krakowa, który w połowie lat 50. nabywał od państwowych fabryk i hut drut oraz wyroby stalowe, by je następnie sprzedawać z zyskiem innym podmiotom państwowym, ani dane liczbowe: w 1958 r. objęto aktami oskarżenia za przestępstwa spekulacyjne 11 600 osób, a rok później już 12 100.

Inna rzecz, że władze w swojej histerii antyspekulacyjnej potrafiły też nieźle przesadzić. Choćby uznając za spekulację potrzebny i mający na polskiej wsi długą tradycję handel końmi. Tak właśnie zakwalifikowano działalność pewnego chłopa ze Sławna, który w latach 1956-1960 nabył od rolników ok. 50 koni, a następnie w innych wsiach sprzedał je z zyskiem.

Trzeba też jasno podkreślić, iż w ówczesnych realiach handlowej kooperacji sektora nieuspołecznionego z uspołecznionym znaczną rolę spełniała wręczana w tej czy innej postaci łapówka. W ramach jednego z wątków wielkiej afery mięsnej w Warszawie wykryto, iż spora część prywatnych dostawców wędlin "zaopatrywała się" w kradzione mięso w Miejskim Handlu Mięsem w Warszawie.

Los sprzedawcy wyrobów rodzimego rzemiosła w latach 60. dobrze oddają uwagi Janusza Rolickiego z reportażu, który opublikował w tomie "Brałem łapówki": "Uznało się ich, akwizytorów, przed laty za postkapitalistyczną instytucję. Potem przyszły dla nich czasy co prawda lepsze, (...) ale też wielu ma im tę małą rehabilitację za złe. Demoralizują i pewnie przekupują - powiada wieść gminna".

Niesłuszna byłaby jednak konstatacja, iż wobec prywatnego sektora państwo realnego socjalizmu występowało wyłącznie w roli oprawcy. Zgodzić się raczej należy ze znawcą czarnego rynku w PRL-u, Jerzym Kochanowskim, iż względnie dobrą kondycję sektor prywatny zawdzięczał w dużej mierze formalnym i nieformalnym transferom środków publicznych. Jak w Świdwinie, gdzie prywatni wykonawcy za zgodą urzędników z Rady Narodowej znacząco zawyżyli rachunki za remont 48 zagród wiejskich. Zgodę uzyskano dzięki łapówkom.

Podejrzani adwokaci i lekarze

Nie tylko rzemieślnicy i handlowcy stawali się w oczach władz podejrzanymi, a często faktycznymi sprawcami przestępstw gospodarczych. Dotyczyło to także przedstawicieli wolnych zawodów: lekarzy i adwokatów.

Względnie niezależna palestra była solą w oku władz. W samej korporacji na początku lat 60. pojawiały się plotki o planach "upaństwowienia" adwokatury na wzór czechosłowacki. W tym kontekście nie dziwią charakterystyki obrońców podobne do tych przygotowywanych przez SB dla KW PZPR w Lublinie, gdzie pisano m.in.: "Uwidacznia się przede wszystkim: dążność osiągania maksymalnych dochodów, najczęściej poprzez nielegalne pobieranie opłat za usługi prawne; hołdowanie zasadzie wygodnego życia".

W wielu opiniach pojawiały się informacje (często będące wynikiem donosów środowiskowych) o zawyżaniu przez przedstawicieli adwokatury honorariów i nienależytym rozliczaniu się z fiskusem. Fakty te władze często wykorzystywały do poskromienia niepokornych prawników, którzy zbyt silnie angażowali się w obronę swoich klientów w procesach politycznych czy właśnie gospodarczych.

Nieco inny charakter miały naruszenia prawa popełniane przez medyków. Znaczna ich część musiała pracować za niewielkie pieniądze w kiepskich warunkach na wsiach i w małych miasteczkach. Zdarzało się, iż za kilkadziesiąt ówczesnych złotych lekarze wystawiali osobom nieuprawnionym zwolnienia lekarskie. Jednocześnie potrafili wykorzystywać biedę i brak upodmiotowienia swoich pacjentów. Bywało, że lekarz praktykujący na wsi brał bardzo niewiele za wizyty, jednocześnie sprzedając swoim pacjentom bezpłatne leki za kilkaset złotych. Lekarze praktykujący prywatnie wykorzystywali również publiczny sprzęt i medykamenty.

Domiarem i propagandą

Drogi legalnej i nielegalnej prywatnej inicjatywy krzyżowały się w miejscach, gdzie bezprawnie handlowano walutą i złotem. Z jednej strony ówczesny oficjalny kurs waluty był rażąco zaniżony w stosunku do rynkowego. Z drugiej, rzemieślnicy chcący zakupić na Zachodzie deficytowy towar (choćby nylon) nie mogli go nabyć legalnie.

Nie tylko to zresztą napędzało koniunkturę na "zielone". W ówczesnych realiach nie wypadało (nie było to też bezpieczne) żyć zbyt dostatnio. Tragiczny bohater afery mięsnej Stanisław Wawrzecki, na którym w 1965 r. wykonano karę śmierci, żył skromnie bez samochodu, a nocą zakopywał zgromadzone kosztowności i dewizy na działce. Nie jest przypadkiem, że MO i SB podczas przeszukań u faktycznych i domniemanych przestępców gospodarczych znajdowały relatywnie dużo dolarów czy złotych monet. Były to zarówno lokaty na czarną godzinę, jak i kapitał obrotowy.

Popaździernikowe zielone światło dla "prywaciarzy" kończy się definitywnie na początku lat 60. Władze zaczęły sobie wtedy przypominać o domiarach podatkowych naliczonych w latach 40. w ramach "bitwy o handel". Jedna z katowickich rodzin musiała np. od 1961 r. przez 11 lat spłacać domiar naliczony w roku... 1949.

Jednocześnie w związku z ujawnianymi na szerszą skalę tzw. aferami gospodarczymi ówczesne władze i media ogarnęła swoista histeria antyprywaciarska. Jako jeden z powodów nadużyć w handlu wskazywano na fakt, iż część zatrudnionych tam osób pracowała wcześniej w sektorze prywatnym.

Mimo wspomnianych represji i fobii władze wiedziały, że bez udziału prywatnej inicjatywy nie są w stanie zaspokoić aspiracji bytowych społeczeństwa. Nawet w zaleceniach będących pokłosiem warszawskiej afery mięsnej wskazywano na konieczność likwidacji prywatnych masarni tylko tam, gdzie zaopatrzenie w wędliny w pełni zaspokajają przedsiębiorstwa państwowe. Podobnie indywidualne budownictwo "żywiło się" kosztem państwowych budów, a władze skłonne były przymykać oko na niektóre działania lekarzy, byleby miał kto w kraju leczyć.

W tekście wykorzystano badania własne oraz informacje m.in. z publikacji:

D. Jarosz, M. Pastor, "Afera mięsna.

Fakty konteksty", Toruń 2004

J. Kochanowski, "Tylnymi drzwiami. »Czarny rynek« w Polsce 1944-1989", Warszawa 2010.

Dr KRZYSZTOF MADEJ jest historykiem. W latach 2001-2006 pracował w Biurze Edukacji Publicznej IPN. Ostatnio opublikował: "Bezradność lub represja. Władze wobec przestępczości gospodarczej w PRL (1956-1970)", Warszawa 2010.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Własność w PRL (24/2011)