Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sto lat po odzyskaniu niepodległości mało kto przypomina niestety jeden z największych ruchów społecznych odrodzonej Polski – i zarazem potężną inicjatywę gospodarczą. Mowa o kooperatystach.
Spółdzielczość kojarzy się dziś bowiem źle: z PRL-owską biurokracją i jej arogancją, z przeniesioną do III RP wszechwładzą prezesów spółdzielni mieszkaniowych, ze SKOK-ami, które upadają w niejasnych okolicznościach lub wspierają tylko jedną opcję polityczną.
Kiedyś było jednak zupełnie inaczej.
Światło z Zachodu
Inicjatywy oparte na zasadzie zbiorowej współpracy i solidarności istniały już u schyłku średniowiecza – były to np. górnicze kasy brackie czy rybackie maszoperie. Ich twórcy uznali, że tylko połączenie pracy lub kapitałów ludzi ubogich może dać im moc, z którą silniejsi będą musieli się liczyć. Takie dążenia zbiegły się następnie z rosnącą krytyką tzw. dzikiego kapitalizmu. Niezależnie od tego, czy wywodziła się ona z myśli pierwszych socjalistów, czy z kiełkującej społecznej refleksji Kościoła, właśnie w solidarności niezamożnych poszukiwała antidotum na wady liberalizmu gospodarczego.
Pomysły te miały dwie wady. Pierwsza częściej cechowała inicjatywy lewicowe – były to wizje wymyślone przy biurku, w niewielkim stopniu osadzone w realiach społecznych i gospodarczych. Szybko więc kończyły się fiaskiem – komuny, falanstery itp. upadały lub wegetowały jako marginalna ciekawostka. Inicjatywy prawicowo-chrześcijańskie tworzono opierając się na mniej utopijnych założeniach, ale uważano, że narzuceni „przewodnicy” wiedzą lepiej, co i jak robić. Szeregowi członkowie nie mieli wiele do powiedzenia, więc tracili zapał do udziału.
Zmiana zaszła, gdy sprawy wzięli w swoje ręce „zwykli ludzie”. W 1844 r. w Rochdale koło Manchesteru ubodzy tkacze i bezrobotni, aby ratować się przed wysokimi cenami handlu prywatnego, założyli spółdzielnię spożywców – sklepik z podstawowymi produktami. Wymyślili kilka zasad, które okazały się mieć rewolucyjne skutki. Po pierwsze, demokratyczny i egalitarny mechanizm podejmowania decyzji. Każdy spółdzielca miał równe prawa na walnym zebraniu, niezależnie od liczby zakupionych udziałów. Reguła „jeden człowiek – jeden głos” zapobiegła tworzeniu nieusuwalnych elit, a członkowie czuli się faktycznymi współgospodarzami.
Drugą zasadą była otwartość i powszechność. Brak barier dotyczących akcesu do spółdzielni odróżniał kooperatywy od prywatnych spółek, które ograniczały liczbę beneficjentów zysków. Trzecia reguła – neutralność – oznaczała, że spółdzielców nie pytano o poglądy, płeć, wyznanie czy narodowość. Po czwarte, polegano na własnych siłach. Kooperatywa miała bazować na środkach zgromadzonych przez swoich członków. Skończyło się wsparcie filantropów oraz księżycowe pomysły, a zaczęła dbałość o każdy grosz – tym większa, że gospodarowano składkami ludzi naprawdę ubogich. Z kolei część zysku dzielono pomiędzy członków proporcjonalnie do wielkości ich obrotów ze spółdzielnią. Im więcej nabywali we wspólnym sklepiku, tym więcej otrzymywali później z jego zysku. Jeden z założycieli kooperatywy w Rochdale mówił: „Chcieliśmy związać robotników ze spółdzielnią złotymi łańcuchami ich własnego wyrobu”.
Stowarzyszenie Sprawiedliwych Pionierów – bo tak nazwali się kooperatyści z Rochdale – uruchomiło lawinę. Zaczęli od 28 członków i jednego sklepiku. Po sześciu latach zrzeszali 1400 osób. W 1928 r. ta jedna lokalna spółdzielnia miała 25 tys. członków, 91 sklepów, własną piekarnię, rzeźnię, fabrykę papierosów, zakłady krawieckie i szewskie oraz bank. Mało tego: zbudowała dla członków ponad 500 budynków mieszkalnych.
W 1923 r. do brytyjskiego Związku Spółdzielczego należało 1300 kooperatyw, które zrzeszały 4,5 mln ludzi. We własnych sklepach, hurtowniach i zakładach produkcyjnych zatrudniano 70 tys. osób. Dysponowano kilkudziesięcioma fabrykami, w tym kopalnią i dziesięcioma dużymi zakładami tkackimi oraz flotą dalekomorską. Kooperatywy zaspokajały 40 proc. ogółu potrzeb swoich członków i ich rodzin – poczynając od zakupów spożywczych, a kończąc na ubezpieczeniach na życie czy usługach turystycznych.
Podobnie było w całej zachodniej i północnej Europie. Spółdzielczość objęła nie tylko handel, ale też bankowość, budownictwo, rolnictwo, różne gałęzie przemysłu i usług. Jedną z zasad ruchu było przeznaczanie części zysku na cele społeczne, więc przy kooperatywach wyrastały biblioteki, świetlice i przedszkola.
Katolik – spółdzielca
„Nowoczesny ruch spółdzielczy [w Polsce] najwcześniej zaczął się w zaborze pruskim, dzięki zdobytej w 1848 r. wolności stowarzyszania się” – pisał Stanisław Wojciechowski, działacz i historyk ruchu, późniejszy prezydent RP. W siódmej dekadzie XIX w. powstały w Wielkopolsce zalążki ruchu kółek rolniczych. Skupowały płody rolne zrzeszonych gospodarzy, umożliwiając im wyższe ceny sprzedaży, nabywały maszyny i urządzenia zbyt drogie dla pojedynczych chłopów, hurtowo kupowały produkty potrzebne w gospodarstwach. W 1900 r. było ich w Wielkopolsce, na Kujawach i Pomorzu już 210, a przed wybuchem wojny niemal 400.
Z kolei ruch spółdzielni oszczędnościowo-kredytowych wspierał rozwój rzemiosła i rolnictwa poprzez tanie kredyty. Do 1871 r. powstało 38 polskich spółdzielni tego rodzaju. Powołały wówczas centralne zrzeszenie kooperatyw. Raczkującej inicjatywie nadał dynamikę ks. Augustyn Szamarzewski. Ważną rolę w ruchu spółdzielczym w zaborze pruskim odgrywali właśnie duchowni. Pozwalało to przełamać obawy ludności wiejskiej i zachęcić ją do wstępowania do spółdzielni.
W 1890 r. Związek Spółek Zarobkowych i Gospodarczych zrzeszał już 71 spółdzielni z 26 tys. członków. W roku 1891, po śmierci Szamarzewskiego, na czele organizacji stanął ks. Piotr Wawrzyniak. Gdy zmarł w roku 1910, stanowisko objął ks. Stanisław Adamski, późniejszy biskup diecezji katowickiej. W momencie wybuchu wojny w zaborze było już ponad 200 polskich spółdzielni kredytowych.
Oprócz nich działały spółdzielnie parcelacyjne. Przeciwdziałały niemieckiej kolonizacji – nabywały ziemię ze składek członkowskich i kredytowały jej zakup ratalny przez rolników. Do wybuchu wojny wstąpiło do nich 5,5 tys. osób. Świadomie zrezygnowano z tworzenia kooperatyw spożywczych w miastach – nie chciano podkopywać polskiego handlu prywatnego w konkurencji z Niemcami. Natomiast na wsi, gdzie rodzime kupiectwo było w zaniku, tworzono „Rolniki” – spółdzielnie handlowe przy kółkach rolniczych. Do wybuchu wojny powołano ich ponad 60, z niemal 10 tys. członków.
Do 1914 r. powstało w zaborze pruskim 300 polskich spółdzielni ze 150 tys. osób. Zrzeszały głównie rolników – stanowili oni ok. 65 proc. członków (kolejne 25 proc. to rzemieślnicy). Jeden z liderów ruchu, Mieczysław Łyskowski, stwierdzał: „Są one [spółdzielnie] bez przesady kotwicą zbawienia, podwaliną odrodzenia się klas naszych średnich”.
Przeciw nędzy
Pierwszymi inicjatywami spółdzielczymi były w Galicji kółka rolnicze. Impuls do ich powstawania dał ksiądz-polityk Stanisław Stojałowski, ośmielając chłopów do aktywności społecznej. W 1882 r. pierwszych 30 spółdzielni utworzyło Towarzystwo Kółek Rolniczych. W 1913 r. istniało już 1862 kółek z 80 tys. członków. Duży nacisk kładziono na tworzenie własnych sklepów z produktami rolnymi i gospodarczymi – w 1913 r. funkcjonowało niemal tysiąc sklepów oraz 86 składów hurtowych.
W podobnym okresie zaczęły powstawać „towarzystwa zaliczkowe” – spółdzielnie oszczędnościowo-kredytowe. W 1874 r. utworzono we Lwowie Związek Stowarzyszeń Zarobkowych i Gospodarczych, centralę ruchu. Tuż przed wojną istniało już 235 takich spółdzielni z ok. 350 tys. członków. Przyczyną wstępowania do kooperatyw kredytowych była lichwa. Drogi kredyt, dochodzący nawet do kilkuset procent, uniemożliwiał rozwój gospodarczy, a nierzadko powodował lub pogłębiał nędzę. Spółdzielnie oferowały pożyczki o wiele tańsze. Początkowo jednak do ruchu przystępowali głównie zamożniejsi rolnicy. Warunki kredytów spółdzielczych, podpatrzone na zamożniejszym Zachodzie, nie były przyjazne ubogiemu galicyjskiemu chłopstwu z karłowatych gospodarstw.
Zmieniła to działalność Franciszka Stefczyka. Inspirowany ideałami „pracy organicznej” i solidaryzmem chrześcijańskim, Stefczyk przeszczepił na polski grunt niemiecki model F.W. Raiffeisena: niewielki zasięg terytorialny spółdzielni (gmina lub parafia), symboliczna wysokość udziałów, długoterminowy tani kredyt, silna kontrola społeczna w małej społeczności, bezpłatna (sic!) praca zarządów.
Pierwsza taka spółdzielnia powstała w 1890 r. Po dekadzie utworzono centralę organizacyjną ruchu. Na początku zrzeszała ok. 60 spółdzielni z niespełna 8 tys. członków, ale w 1914 r. Kasy Stefczyka, jak je zwano, liczyły już 1400 kooperatyw z ponad 320 tys. członków, z których ponad 90 proc. stanowili drobni rolnicy. Pod koniec pierwszej dekady XX w. ekonomiści oceniali, że kooperatywy pożyczkowe niemal wyeliminowały lichwiarski kredyt w Galicji.
Dziedzictwo rewolucji
W zaborze rosyjskim brakowi swobód obywatelskich towarzyszyła podejrzliwość wobec wszelkich polskich inicjatyw. Dopiero rozwój gospodarczy sprawił, że na początku XX w. dano zielone światło spółdzielniom oszczędnościowo-kredytowym. Z kolei rewolucja 1905 r. wymusiła liberalizację polityczną, ale także sprawiła, że część działaczy lewicy porzuciła drogę partyjną i bojową. Kilku dawnych działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej zajęło się budowaniem „lepszego świata” małymi krokami i uznało, że rewolucję społeczną musi poprzedzić przemiana moralna. Spółdzielczość kształtowała „nowego człowieka” oraz przejmowała z rąk prywatnych właścicieli kolejne „cząstki” gospodarki, uspołeczniała środki produkcji bez rewolucji, przymusowych wywłaszczeń i państwowych dekretów.
W 1913 r. było w zaborze rosyjskim już 95 towarzystw zaliczkowych z ok. 50 tys. członków. Spółdzielnie systemu Raiffeisena po dekadzie rozwoju zrzeszały ponad 300 tys. osób. Do wybuchu I wojny światowej powstało ponad 1300 kółek rolniczych z ok. 70 tysiącami członków. Z ruchem tym związana była niemal od jego początków pisarka Maria Dąbrowska.
Z kolei Stefan Żeromski wspominał: „Podczas rozgwarów roku 1905 byłem obecny w małym pokoju na Chmielnej ulicy w Warszawie, gdzie czterej panowie (...) zakładali redakcję czasopisma »Społem!« z zamiarem szerzenia w kraju ruchu kooperacyjnego”. Oprócz pisarza, który wymyślił nazwę „Społem” (czyli „razem”), byli tam m.in. wpływowy lewicowy myśliciel Edward Abramowski oraz wspomniany Wojciechowski. W 1906 r. powołali oni Towarzystwo Kooperatystów, a przy nim centralę spółdzielczości spożywców. Po zaledwie dekadzie, w przededniu I wojny, zrzeszała ponad 40 tys. członków skupionych w niemal 300 spółdzielniach. Oprócz nich działało sporo kooperatyw niezrzeszonych.
Cały polski ruch kooperatywny w zaborze rosyjskim do wybuchu wojny obejmował 1400 spółdzielni z ok. 680 tys. zrzeszonych osób. Miał głównie oblicze lewicujące, ale do zwolenników kooperacji należeli też endecy (m.in. bracia Władysław i Stanisław Grabscy) czy duchowni-chadecy, jak ks. Wacław Bliziński z Liskowa koło Kalisza, zwanego „wzorcową wsią spółdzielczą”, gdyż za namową tego kapłana miejscowa ludność „uspółdzielczyła” niemal całą aktywność gospodarczą i w krótkim czasie wyrwała się z biedy.
We własnym domu
Spółdzielczość jako metoda gospodarowania – pomijając różnice w kwestiach ideowych i celach ruchu – cieszyła się sympatią wielu nurtów politycznych odrodzonego państwa. Ruch kooperatywny miał poparcie władz, a jego znani działacze zajmowali wysokie stanowiska publiczne. Ze spółdzielczością sympatyzowała znaczna część elit politycznych, społecznych, kulturalnych i naukowych II RP.
W 1920 r. przyjęto Ustawę o spółdzielniach. Powstała także Rada Spółdzielcza przy Ministerstwie Skarbu, składająca się w dwóch trzecich z przedstawicieli ruchu kooperatywnego. W 1929 r. Ministerstwo Rolnictwa utworzyło w Nałęczowie Państwową Szkołę Spółdzielczości Rolniczej. Z inicjatywy Stefczyka powstał Spółdzielczy Instytut Naukowy, organizowano Dzień Spółdzielczości...
Spółdzielczość rozwijała się dynamicznie, objęła też nowe dziedziny: uczniowskie kooperatywy handlowe, szkolne spółdzielnie oszczędnościowe, kooperatywy mieszkaniowe. Modelową inicjatywą tego ostatniego nurtu była Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, powołana w 1921 r. Wybudowała osiedla na Żoliborzu i Rakowcu, stanowiące całościowy „organizm” z nowatorskimi, prospołecznymi projektami architektonicznymi i urbanistycznymi, rozwiniętym samorządem mieszkańców, ożywioną aktywnością społeczno-kulturalną oraz usługami spółdzielczymi.
Nie zabiło, lecz wzmocniło
Bieda, wysokie bezrobocie, brutalna walka o byt z okresu wielkiego kryzysu gospodarczego – zahamowały rozwój ruchu spółdzielczego na kilka lat. To zmusiło do reform i zaowocowało nowymi pomysłami.
Już w połowie lat 30. „uspółdzielczona” była rekordowa liczba obywateli Polski. Kooperatywy oszczędnościowo-kredytowe połączyły się w Związku Spółdzielni Rolniczych i Zarobkowo-Gospodarczych, który w 1938 r. zrzeszał ich aż 5,6 tys. Spółdzielczość rolnicza odpowiadała za jedną czwartą całego polskiego handlu nawozami sztucznymi. Spółdzielni mleczarskich w 1937 r. było 1400, z 630 tys. członków. W lokalach spółdzielni mieszkaniowych zamieszkiwało ok. 35 tys. osób, kooperacja spożywców „Społem” stała się największym przedsiębiorstwem handlowym międzywojennej Polski. Powstawały też kooperatywy sadownicze, pszczelarskie, młynarskie, ale też turystyczne, kinematograficzne, teatralne, medyczne. Działało nawet ponad 30 kooperatyw księgarskich...
Rok przed wybuchem II wojny światowej Maria Dąbrowska w książce „Ręce w uścisku” pisała: „To, co zgromadziła i puściła w ruch polska spółdzielczość, to jest jedyny własny, rodzimy, narodowy, a w dodatku ludowy dorobek (...). Stworzyły go nie udatne spekulacje i nie zyski z niedojadania milionów (...), lecz codzienne zarobki skromnie uposażonych pracowników, a nawet ubogich (...). Budować piramidę z bloków, pod którymi marły pokolenia jeńców i niewolników, to ponoć rzecz imponująca. Ale zbudować ją, choćby mniejszą, z ziarenek piasku, znoszonego przez wolnych, rozkochanych w swym dziele pracowników i oddać to dzieło na służbę nie śmierci, ale życiu – to rzecz, która wprawia w metafizyczną zadumę i jak religia – godzi z życiem”. ©