Przerabianie szkoły

Marcin Bruszewski, współzałożyciel platformy edukacyjnej „Zwolnieni z teorii”: Nawet gdy uczniowie chcą działać, przychodzą rodzice i nauczyciele i mówią: „Fajne są te wasze projekty, ale z ich powodu nie wystarczy czasu, by przerobić program”.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

Paula i Marcin Bruszewscy z córką, 2019 r. / ARCHIWUM PRYWATNE
Paula i Marcin Bruszewscy z córką, 2019 r. / ARCHIWUM PRYWATNE

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Został Pan już należycie sprawdzony przez publiczne media?

MARCIN BRUSZEWSKI: Dlaczego ktoś miałby mnie sprawdzać? I pod jakim kątem?

Związków dziadka z obcymi armiami, ojca z wrogimi partiami, żony z KOD-em, Pana z Grzegorzem Schetyną.

Nie spotykam się z Grzegorzem Schetyną i nie byliśmy na marszach KOD-u, więc nie ma czego sprawdzać. Choć w nawiązaniu do naszego – wspólnego z żoną Paulą – wsparcia nauczycieli jeden z moich znajomych pogratulował mi „początku kariery politycznej”. To dla mnie nieporozumienie, bo zarówno nasza działalność, jak i prywatny gest przekazania 108 tysięcy złotych na fundusz strajkowy miał inne motywacje. Od lat pracujemy z nauczycielami i poczuliśmy potrzebę, by ich wesprzeć w tym trudnym dla nich momencie, tak jak oni zawsze wspierają młodzież, która realizuje z naszą fundacją swoje projekty społeczne.


STRAJK NAUCZYCIELI – ZOBACZ SERWIS SPECJALNY >>>


Ale przekaz można czytać tak: popieracie antyrządowy strajk, a kontestujecie flagowy rządowy program, bo te 108 tys. zł to suma 18-letnich transferów z 500 plus na Państwa drugie, dziś kilkumiesięczne dziecko.

Gdy dwa tygodnie temu dowiedzieliśmy się o funduszu, usiedliśmy z żoną, by ustalić, jak wesprzemy nauczycieli. Obrady były burzliwe, bo temat jest dla nas niezwykle ważny.

Nie krytykujemy 500 plus, nawet jeśli dopuszczamy zastrzeżenia do jego formy, czy pytania o jego demograficzną skuteczność. Ten program – zgodnie z intencjami samych twórców – przeznaczony jest m.in. na rozwój dzieci. Nie wyobrażamy sobie rozwoju naszej córki bez dobrej szkoły i uskrzydlonych nauczycieli. Chcieliśmy przez ten gest powiedzieć im: jesteście dla nas ważni.

Gdzie byliśmy – mam na myśli popierających strajk dziennikarzy, darczyńców, tworzących komitety społeczne aktorów, „flagujących” się na Face­booku internautów – przez 30 lat nędzy polskiego nauczyciela?

Pana pytanie da się odwrócić: gdzie byli sami nauczyciele? Albo stwierdzić: wcześniej się na taki strajk nie zdecydowali, a teraz – z jakichś powodów – już tak.

My zaś na tę sytuację zareagowaliśmy – nie przeciw komuś, tylko za czymś. Nawet nie za konkretnym rozwiązaniem, bo nie mam wyrobionego zdania, jaką podwyżkę powinni dostać przedstawiciele tej grupy zawodowej. Wiem jedno: ten strajk może się zakończyć albo poczuciem nauczycieli, że mieli społeczne wsparcie, że ich szanujemy i przede wszystkim doceniamy ich pracę, albo poczuciem poniżenia i osamotnienia. To drugie byłoby tragiczne w skutkach.

„Niegodnym jest robienie dzieciakom trudności w zdawaniu egzaminów” – powiedział w radiu TOK FM Jan Wróbel. Przez wiele lat Pana nauczyciel w warszawskim liceum „Bednarska”.

To rzeczywiście bardzo trudna sytuacja, którą każdy nauczyciel musi rozsądzić sam. Opinia Jana Wróbla jest taka, jak pan zacytował. Opinia moja...

Waha się Pan – jednak belferski autorytet nie umarł.

Odpowiem tak: stawka, o którą toczy się gra w tym strajku, jest tak duża, że nie palę się, by potępiać nauczycieli, którzy podejmują tak dramatyczną decyzję, jak odstąpienie od egzaminowania.

Cofnijmy się o dwie dekady – do Pana szkoły. Pierwszy zapamiętany obraz?

Czwarta bodaj klasa podstawówki, aukcja charytatywna na rzecz uchodźców z Czeczenii. To była szkoła społeczna, a ja sprzedawałem stworzone przez uczniów rysunki. Pamiętam, że sporą część z tych dzieł kupiłem sam (śmiech).

Dlaczego Pan to tak dobrze zapamiętał?

Wryła mi się w pamięć satysfakcja płynąca z tego, że zrobiło się coś dobrego. Wdzięczność tych ludzi. Emocje. To zostało mi do dziś: nie wierzę w tzw. czysty altruizm. Już prędzej w egoistyczną radość, że zrobiło się coś szlachetnego.

Zapamiętał Pan z tamtego czasu nauczycieli?

Z podstawówki nie bardzo, z liceum – wspomnianej „Bednarskiej” – całą plejadę wybitnych belfrów. Z Krystyną Starczewską czy Janem Wróblem na czele. Moje spojrzenie na świat, potrzebę działania ukształtował w dużej mierze dom – np. tata, aktywny w życiu kulturalnym i społecznym. Ale szkoła też. Byłem członkiem sejmu „Bednarskiej”, który podejmuje ważne decyzje dotyczące zasad wspólnego funkcjonowania. Raz np. podjęliśmy głupią decyzję, by skrócić lekcje do 40 minut, w efekcie czego żadnej nie dało się doprowadzić do końca. W ten sposób uczyliśmy się odpowiedzialności za nasze działania.

Spędził Pan kilkanaście lat w edukacyjnej bańce – nie powąchał Pan nawet szkoły publicznej.

To prawda, ale w bańce, w której przebywanie pozwoliło mi np. dostrzec problemy innych. Choćby to, że moja szkoła nie jest reprezentatywna dla poziomu polskiej edukacji. To między innymi dlatego po skończeniu szkoły i studiów zajęliśmy się z żoną edukacją – tym razem już nie własną.

Stworzyliście Fundację Social Wolves i jej flagowy „produkt”: olimpiadę „Zwolnieni z Teorii”, która umożliwia licealistom i studentom realizowanie własnych projektów społecznych. Zaczęło się od rozmowy rekrutacyjnej Pana żony, dziś prezeski SW.

To była czołowa amerykańska korporacja, a rekrutacja miała siedem etapów. W zasadzie na żadnym z nich pytania nie dotyczyły skończonych szkół, kursów, szkoleń czy ocen na egzaminach, ale konkretnych umiejętności. Czy była pani kiedyś w konfliktowej sytuacji? Co pani zrobiła? Miała pani sytuację, w której musiała kogoś do czegoś przekonać? Negocjowała pani kiedyś kontrakt? Odpowiedzi, jakich udzieliła Paula, wynikały z jej doświadczenia w pracy nad projektami społecznymi.

Wielki finał olimpiady „Zwolnieni z Teorii”, Warszawa, kwiecień 2016 r. / ARCHIWUN FUNDACJI SOCIAL WOLVES

Przez ostatnie kilka lat przez „Zwolnionych z Teorii” przeszły tysiące licealistów i studentów. Jak to działa?

W bardzo prosty sposób: zgłasza się do nas grupa młodych ludzi, którzy chcą zrobić razem projekt społeczny. A my im w tym pomagamy. Dajemy motywację, opiekę i narzędzia, czyli platformę online działającą trochę jak przepis na ciasto. Na każdym etapie działania można tam znaleźć wskazówki, inspiracje, podpowiedzi. Jak tworzyć projekt, jak zainteresować nim dziennikarza, jak pozyskiwać środki od sponsorów itd.

Nie zawsze to uczniowie zgłaszają się do nas. Czasami to my jedziemy do szkoły. W zeszłym roku byliśmy w sześciuset placówkach. My, to znaczy nasi „ambasadorzy”, czyli uczniowie bądź studenci, którzy mają już projekt za sobą. Opowiadają o swoich przeżyciach: „Słuchajcie, ja w zeszłym roku siedziałem tak jak wy, w pierwszej ławce, i tak samo nie do końca wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. A potem zrobiłem projekt, który pomógł wielu ludziom, został zauważony przez media, a w dodatku dzięki niemu dostałem staż w dużej firmie”.

Co roku współpracę z nami zaczyna około 15 tys. licealistów i studentów.

Początek to dostrzeżenie jakiegoś problemu.

Potem jest burza mózgów, jak ten problem przedstawić, a następnie etap działania. To może być kampania społeczna, bal charytatywny, wydarzenie edukacyjne. Tematy najróżniejsze: od żydowskich korzeni Białegostoku do koncertu ku chwale żołnierzy wyklętych. Nie recenzujemy tych pomysłów, nie cenzurujemy – jedną z największych wartości „Zwolnionych...” jest apolityczność.

Proszę o dwie historie Pana zadziwień. Dwie inicjatywy, które Pan zapamiętał.

Była ich masa, wspomnę o projekcie „Jestem Biedronką”, reklamie społecznej uczniów i studentów z Krakowa. Zwrócili uwagę na problem łuszczycy, groźnej choroby skóry. To schorzenie, które dotyka blisko 2 miliony Polaków, i jest z nim związany szereg niebezpiecznych stereotypów. Zrobili sesję zdjęciową, opublikowaną później w mediach społecznościowych. Tłumaczyli np., że to nie jest choroba zaraźliwa. Był ogromny odbiór, ale też wdzięczność ze strony społeczności chorych.

Inny projekt święci dziś w jakimś sensie triumf po tym, jak w centrum Poznania zakazano wieszania billboardów. Otóż młodzi ludzie już w roku 2014 zrobili akcję „Śmieci na wysokości”. Przy pomocy drona nakręcili filmik pokazujący Warszawę z lotu ptaka, a następnie usunęli cyfrowo wszystkie wielkoformatowe reklamy. Na minutowym materiale można zobaczyć, jak wyglądałaby bez nich Warszawa. Twórcy tej akcji byli cytowani przez media, filmik obejrzała na YouTubie masa ludzi. Zrobili to sami, bez asysty nauczycieli.

Co z takich projektów zostaje?

Poza satysfakcją i realnym wpływem na ludzi – masa innych korzyści. Wśród nich uznanie: „Forbes” zrobił plebiscyt „25 under 25”, czyli listę 25 młodych ludzi poniżej 25. roku życia, którzy albo już kształtują, albo mają szansę kształtować Polskę. Aż siedmioro laureatów to alumni „Zwolnionych z Teorii”! To ludzie, którzy założyli własne organizacje, nie tylko społeczne. To liderzy w start-upach z wielomilionowymi inwestycjami.

Dzieje się tak, bo udział w projekcie społecznym uczy pracy w zespole, przywództwa, nieszablonowego myślenia, negocjacji, inicjatywy. Gdy ci młodzi ludzie zaczynają pracę nad projektem, wabikiem jest nierzadko międzynarodowy certyfikat, który mogą dostać. Ale jak ich pytamy na koniec, dlaczego są zadowoleni z tego, co zrobili, prawie sto procent odpowiada: „Zobaczyłem, że mam na coś wpływ, że coś ode mnie zależy, że coś mogę zbudować”.

Współpraca – głosi obiegowy pogląd – nie jest naszą narodową specjalnością. Prawda?

Odpowiedzią niech będzie statystyka: mimo wielu sukcesów, większość projektów nie dochodzi do etapu finalizacji. Gdy próbowaliśmy dociec, co jest główną przyczyną porażek, odpowiedź była jednoznaczna: zespół się rozpadł, nie dogadali się, pokłócili, nie byli w stanie uzgodnić wspólnej strategii.

To trochę tak jak z negocjacjami przed strajkiem nauczycielskim w centrum – o ironio – „Dialog”. Strony ogłaszały, że się prawdopodobnie nie dogadają, zanim przystępowały do kolejnej tury negocjacji.

Z pewnością można było te negocjacje poprowadzić lepiej. Ale w tym przypadku nie musi wcale chodzić o tę nieumiejętność. Być może po prostu strona rządowa i nauczycielska ma obiektywnie sprzeczne interesy.

To wróćmy do szkoły, która te wartości – pracy zespołowej, negocjacji – ma za nic.

Powiem nieco łagodniej: ona w tej dyscyplinie raczkuje.

Gdy tworzono likwidowane dziś gimnazja, wiele się mówiło o wartości pracy projektowej.

Teraz też wiele się mówi. Minister Zalewska powtarza słusznie, że nawet 20 procent podstawy programowej powinno być realizowane metodą projektową. Ale w praktyce nauczyciele nie mają na to czasu. Ani kompetencji i narzędzi, by to robić.

Projekty edukacyjne jako odgórnie wprowadzany w życie szkół postulat to na razie w Polsce – mówiąc dyplomatycznie – nieudany eksperyment. Tak uczniowie, jak nauczyciele podeszli po prostu do tego jak do przykrego obowiązku. Kolejnego narzuconego odgórnie pomysłu, który musi się zakończyć „prezentacją”. Pomysł się wynaturzył, co zresztą utrudniło nam pracę, bo zdarza nam się mówić o dobrych stronach projektów, a w odpowiedzi słyszeć westchnienie zniechęcenia.

Dlaczego polska szkoła powinna stawiać na projekty?

Bo trwa właśnie czwarta rewolucja przemysłowa, która – jak poprzednie – musi doprowadzić do zmian w systemie. Pierwsza np. spowodowała powszechny dostęp do szkoły, kolejne: do uczelni.

A ta?

Drony, sztuczna inteligencja, automatyzacja powodują, że na rynku pracy zanika potrzeba wykonywania powtarzalnych czynności. I nie chodzi tylko o to, że w sklepach nie będziemy już potrzebowali sprzedawców. J.P. Morgan wydaje już miliardy dolarów na to, by zastąpić swoich prawników sztuczną inteligencją.

Wniosek jest jasny: już teraz, a jeszcze bardziej w niedalekiej przyszłości cenione będą kompetencje, których nie sposób zastąpić maszynami.

I tak się niefortunnie składa, że szkoła te kompetencje zaniedbuje. Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii opublikowało niedawno raport pt. „Szkoła dla innowatora”, który te negatywne diagnozy potwierdza.

„Polska szkoła potrzebuje zmiany z instytucji, która dyktuje uczniom Wikipedię, w instytucję, w której nauczyciele zyskują wielki szacunek za pomaganie im w radzeniu sobie z wyzwaniami” - komentował w TVN24 wiceprezes i współtwórca „Zwolnionych...” Rafał Flis.

Badania zlecił resort, który ułatwia życie przedsiębiorcom, mobilizuje dla nich kapitał.

I bardzo dobrze. Tyle że zapominamy, iż przedsiębiorczość i innowacje to ludzie! A jeśli szkoła tych ludzi nie przygotowuje na wyzwania XXI wieku, to kto ma budować w Polsce nowoczesną gospodarkę?

Dlaczego polska szkoła tkwi w XIX wieku?

Widzę trzy powody. Pierwszy: rekrutacja na studia jest oparta na wyniku egzaminu maturalnego, podczas gdy egzamin ten weryfikuje niemal wyłącznie wiedzę. Wywierając presję na młodych ludziach, by studiowali, naciskamy tym samym, by uczyli się na pamięć. To kluczowa słabość polskiej szkoły. By dostać się np. na Har­vard, trzeba mieć nie tylko dobre oceny, ale też zdolności organizacyjne, przywódcze.

Punkt drugi: przeładowany, scentralizowany program nauczania.

Po reformie przeładowany do granic możliwości. Tak mówią nauczyciele.

A ja mogę panu opowiedzieć o konsekwencjach takiego stanu rzeczy. Np. jeden z uczniów wyznał, że nad projektem do „Zwolnionych z Teorii” pracował o czwartej nad ranem!

Nie jestem wrogiem uczelni, nie podważam wartości formalnego wykształcenia. Ale jeśli główną regułą dostępu do tego wykształcenia jest walec teoretycznej wiedzy, który przejeżdża po młodych ludziach, to coś jest nie tak. Efekt działania tego walca jest taki, że nawet jeśli młodzi ludzie są chętni, by uczestniczyć w projektach, to zaraz przychodzą rodzice i nauczyciele. „Fajne są te wasze projekty – mówią – ale z ich powodu nie wystarczy czasu, by przerobić program i zdać egzaminy”.

Przeszkoda trzecia?

Jest najbardziej powiązana z naszym gestem. Nawet gdybyśmy pokonali dwie pierwsze bariery, to nauczyciele nie mają narzędzi, kompetencji, by wcielić się w rolę opiekunów dla uczniów chcących działać. Nie ze swojej winy – po prostu nikt ich tego nie nauczył. A żeby mogli to nadrobić, muszą się czuć do tego zmotywowani.

Wy to próbujecie robić.

Współpracujemy już z setką pedagogów. Pierwszy efekt: pod ich okiem nawet trzykrotnie częściej projekty docierają do końca. To tylko potwierdza, jak bardzo są ważni.

Co powinien zrobić nauczyciel, który chce z Wami współpracować?

Po prostu się do nas zgłosić, w czerwcu przyjechać na spotkanie informacyjne, na przełomie sierpnia i września przejść szkolenie, a potem już współpracować z młodzieżą, stać się dla niej mentorem. I cieszyć się z jej sukcesów.

Jak idzie nauczycielom?

Bywa, że na początku słabo, potem coraz lepiej. Są i tacy, którzy zdążyli już zmienić swoje szkoły w wielki inkubator uczniowskich inicjatyw. Nauczyli się, jak być mentorami, jak towarzyszyć swoim uczniom, pomagając im, a jednocześnie nie dławiąc ich niezależności.

Wpajacie ideę mentorowania m.in. nauczycielom, którzy mają za sobą – bywa, że kilkudziesięcioletnią, bo obejmującą też ich własną edukację – historię nauczania „podawczego”: przy tablicy, z monologiem jako dominującą formą lekcji.

Te schematy są tak silne, że czasem się im zwyczajnie, po ludzku trudno przestawić. Tym bardziej że potem w swojej szkole uchodzą często za tych, którzy „wyłamują się z szeregu”. Choć z naszego doświadczenia wynika, że to ich „wyłamanie się” ma pozytywne skutki zarówno dla uczniów, jak i dla nich samych.

W dodatku pracują jakby w dwóch obiegach. W pierwszym realizują podstawy programowe, w drugim projekty.

Na pewno takie zjawisko istnieje. Ci ludzie wzięli na siebie trud tłumaczenia nie tylko uczniom, ale też innym nauczycielom: „Być może projekty nie zwiększą szansy na sukces maturalny, ale za to sprawią, że uczniowie lepiej poradzą sobie w życiu”. Pierwszą szkołą, która zaangażowała się w „Zwolnionych...”, było I LO w Lubinie, które przeżywało ogromną rankingową presję. Ze strony dyrekcji, kuratorium, nauczycieli, rodziców. „Dlaczego marnujecie czas, zamiast uczyć się do matury?” – słyszeli. A gdy się okazało, że nie tylko młodzież się rozwinęła dzięki projektom, ale też szkoła urosła w tradycyjnych rankingach, zyskali zrozumienie i poparcie.

Skończy się strajk, nauczyciele dostaną – albo i nie – podwyżki. A szkoła zostanie ze starymi problemami.

Dlatego proponujemy, by spojrzeć na to wydarzenie w szerszym kontekście, zgodnie zresztą z sensem naszego gestu. Nauczyciele muszą mieć chęć, energię, czas, by zmieniać szkołę. Żeby to chcieli robić, muszą poczuć się uskrzydleni i ważni. Jeśli będzie inaczej, polska szkoła zostanie daleko z tyłu za rewolucją, która i tak jest nieuchronna. ©℗

MARCIN BRUSZEWSKI jest współtwórcą i wiceprezesem „Zwolnionych z Teorii”. Wyróżniony m.in. na stworzonej przez amerykańskiego „Forbesa” liście „30 under 30 Europe”. Absolwent ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego oraz Universität St. Gallen w Szwajcarii.

Więcej informacji o działalności nauczycieli w ramach „Zwolnionych z Teorii” na: www.zwolnienizteorii.pl/nauczyciel

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019

W druku ukazał się pod tytułem: Przerabianie szkoły