Prywatny dowód na istnienie Boga

Fundacja Świętego Mikołaja nie ma adresu ani telefonu. Mimo to od kilku lat tworzy kampanie społeczne, w których - używając języka współczesnej reklamy - stara się nam pomóc stać się lepszymi.

14.12.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Tego dnia Dariusz Karłowicz jak co dzień pojechał do agencji reklamowej, w której wtedy pracował. Jak co dzień przeglądał projekty, kosztorysy, scenariusze. Tego dnia księgowa pokazała mu pewną ulotkę. Na ulotce napisano: Warszawskie Hospicjum dla Dzieci, dalej numer konta. I tyle. Księgowa była jedną z wolontariuszek hospicjum.

Ulotka

Każdego dnia setki tysięcy osób w Polsce dostaje do ręki jakieś ulotki. Rzadko jednak wynika z tego faktu coś ważnego. - Może byśmy zrobili coś pożytecznego? - zapytał Joannę Paciorek, która oprócz wspólnika Wiesława Kędzierskiego była jedynym stałym pracownikiem agencji. Tym razem nie chodziło jednak o wpłatę 200, 500 czy nawet tysiąca złotych na konto, lecz o coś więcej. - Zróbmy im kampanię - zaproponował. To było prawie sześć lat temu.

Joanna Paciorek chwyciła za telefon. Zawsze, kiedy jest coś do zrobienia, zaczyna od tego. Po kilku rozmowach okazało się, że jest dom mediowy, operator, grafik, billboardy: na wyciągnięcie ręki i oczywiście za darmo. Napisali wstępną strategię, dopiero potem umówili się na spotkanie z założycielem hospicjum, doktorem Tomaszem Danglem.

Do ponurego baraku na warszawskiej Woli, ówczesnej siedziby hospicjum, pojechali w czwórkę: Karłowicz, Joanna, fotograf Wojtek Wieteska i Radek Janowicz z Optimedia Poland. Poszli z gotowym pomysłem. - Reklama? - doktor Dangel pokręcił głową z powątpiewaniem. Reklamować można piwo, proszek do prania czy chipsy, ale hospicjum? Poza tym... - Przecież mamy już reklamę - pokazał broszurki, segregatory z artykułami prasowymi na ich temat i ulotki, takie same, jak ta, która trafiła do rąk Karłowicza. - Ale my myślimy o reklamie z prawdziwego zdarzenia: z billboardami, telewizją. To nic nie kosztuje - dodali widząc niepokój w oczach lekarza. Tomasz Dangel nie był do końca przekonany, czy to się uda, ale się zgodził.

Sami napisali plan kampanii, sami ustalili jej cele. Zdecydowali, że tematem fotografii na billboardzie nie będzie umierające dziecko: nie chcieli epatować cierpieniem, to w końcu miało być przesłanie miłości, a nie strachu. Dlatego Wieteska sfotografował 4-letnią Klementynkę, córkę znajomych. Na pierwszych billboardach pojawiło się zdanie “To nieprawda, że nie ma nic do zrobienia", przy drugiej kampanii zastąpił je pierwszy wers najsłynniejszego wiersza księdza Jana Twardowskiego: “Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". W czarno-białym spocie telewizyjnym dzieci przebrane za kolędników odwiedzają mieszkania na warszawskim Ursynowie. Głos dziecka spoza ekranu opowiada o chorobie, pobycie w szpitalu, rodzicach, którzy nie śpią po nocach. Dopiero kiedy pada słowo “hospicjum", widzowie dowiadują się, że choroba chłopca jest śmiertelna. Później pojawia się numer konta. Potem jeszcze Marek Kondrat zza kadru mówi jedno zdanie: “Warszawskie hospicjum dla dzieci zajmuje się opieką nad dziećmi nieuleczalnie chorymi". To wszystko.

Zbliżało się Boże Narodzenie 1998 roku. Karłowicz: - To najlepszy czas, żeby zrobić coś dobrego. Zagospodarować potrzebę praktykowania cnoty miłosierdzia, która jest chyba w każdym człowieku.

A jednak Boże Narodzenie to najgorszy czas dla kampanii społecznych: w branży reklamowej to czas ciężkiej pracy, wielkich łowów, wielkich pieniędzy, kiedy niezwykle trudno o darmowe powierzchnie reklamowe. Żeby powstał ten film i billboardy, pracowali przez dwa miesiące. Oni i 80 innych osób, które zarazili pomysłem. Najbardziej wymiernym efektem pracy było 900 tys. złotych, jakie znalazło się na koncie hospicjum. Kampanię powtórzyli jeszcze dwukrotnie: w okolicach Bożego Narodzenia 1999 i 2000 roku. Jakiś czas potem przyszedł do nich kolega, który powiedział im o stowarzyszeniu Tęcza, zajmującym się pomocą dla dzieci niewidomych ze sprzężoną niepełnosprawnością. - Może byście zrobili im kampanię? - zapytał.

Dariusz Karłowicz napisał plan, a Joanna Paciorek chwyciła za telefon.

W służbie publicznej

Czy używając języka i metod, jakie stosuje się w reklamie, żeby namówić kogoś do kupna określonego produktu, można wpływać na zmianę postaw? Budzić sumienia? Zawstydzać? Pomóc stać się trochę lepszym? Można. “Te same techniki, jakich używa się w nowoczesnym, komercyjnym marketingu, sprawdzają się doskonale przy promowaniu społecznych idei" - pisali na początku lat 70. dwaj amerykańscy teoretycy reklamy, Kotler i Zaltman. W USA działania takie znane były już od końca lat 40. XX wieku. Amerykanie wcześnie zżyli się z kampaniami namawiającymi do zapinania pasów, czy szczepień ochronnych: to reklama uświadamiała im dyskryminację różnych grup społecznych.

Zachęcanie do prospołecznej postawy jest reklamą, choć nieco inną niż komercyjna. Reklama skłania do określonego działania: kupna proszku, jogurtu, samochodów, dżinsów albo: wpłacenia pieniędzy na obiad dla dziecka, wakacje, schronisko dla zwierząt, hospicjum. Odwołuje się nie do obowiązku, lecz do dobrej woli, buduje system dobrowolnych zobowiązań, który jest jednym z fundamentów społeczeństwa obywatelskiego. Jak każda inna, także reklama społeczna obiecuje zysk, nagrodę za podjętą decyzję. Jest nią poczucie: tak, jestem dobrym, przyzwoitym człowiekiem.

Reklamy społeczne już na pierwszy rzut oka odróżniają się od komercyjnych. Wizualnie są bardziej oszczędne (często w tonacji czarno-białej), częściej odwołują się do emocji - strachu, wzruszenia. Mają wywołać dysonans, zgrzyt, sprawić, byśmy poczuli konieczność zrobienia czegoś dobrego. Zrobienie dobrej reklamy społecznej jest równie trudne, jak każdej innej. Jednak nawet sukces w postaci zarejestrowania problemu w świadomości społecznej (rzecz łatwo uchwytna w badaniach) czy wywołania współczucia zostanie zmarnowany, jeśli nie pójdą za nim działania instytucjonalne. Wiele ludzkiego zapału i dobrej woli zostało zmarnowanych przez nietrafione kampanie.

W Polsce kampanie społeczne pojawiły się kilka lat po wielkim boomie reklamowym na początku lat 90. To normalne: reklama społeczna zaspokaja potrzeby innego rzędu niż komercyjna i robi to zwykle po nasyceniu podstawowych potrzeb konsumpcji. Na początku działa po omacku, dlatego pierwsze próby rzadko są udane (kto dziś pamięta kampanię antynikotynową “Zgaś zanim zgaśniesz"?).

Jedne z największych i najważniejszych kampanii społecznych ostatnich lat dotyczyły przemocy w rodzinie (pierwsza, “Dzieciństwo bez Przemocy", ruszyła w marcu 2001 r.). Aż 96 proc. tych, którzy zetknęli się z akcją, uznało jej działania za potrzebne. 2,5 roku po niej czas pokazać inne oblicze domowej przemocy: domy samotnej matki.

Agencja świętych Mikołajów

Joanna Paciorek po raz pierwszy chwyciła za telefon w 1992 roku. Przerwała wtedy studia psychologiczne i przeniosła się na ekonomię. Do rozpoczęcia roku akademickiego zostało jej kilka miesięcy, szukała jakiegoś zajęcia. Trafiła do Janiny Ochojskiej. To były pierwsze miesiące działania fundacji EquiLibre Polska (dziś PAH), organizowanie pierwszego transportu do Sarajewa. - Obdzwoń hurtownie i zapytaj ich, czy nie mogliby dać nam części ze swoich zapasów - Ochojska rzuciła jej pierwsze zadanie. Potem Joanna dzwoniła do firm transportowych, szukając kierowców i ciężarówek. Sama dwukrotnie pojechała z transportem. W fundacji nauczyła się, że wszystko jest możliwe, jeśli się chce i odpowiednio intensywnie używa telefonu. Przez kilka lat organizowała konferencje w Fundacji Batorego, a potem zaczęła pracę w agencji DATA Studio, którą prowadził jej znajomy, Dariusz Karłowicz. To była mała agencja, ale jeden duży klient - fundusz emerytalny Korona - zapewniał pracę i stałe dochody.

Dariusz Karłowicz, współwłaściciel agencji, kończył pisać doktorat z filozofii. Do reklamy trafił na początku lat 90.: pracownikowi PAN wymyślanie haseł reklamowych na dowolne tematy zabierało jeden, góra dwa dni w tygodniu i przynosiło przyzwoite dochody. Ponieważ wtedy wszystkie role były do wzięcia, został dyrektorem kreatywnym dużej zagranicznej agencji: wprowadzał na polski rynek chipsy, robił kampanie dla Nissana, Jaguara i Daewoo. Ciężko pracował. Reklama stała się jego zawodem. Dziś doktor filozofii jest szefem marketingu w Allianz Polska, oprócz tego redaktorem rocznika “Teologia polityczna". Oboje założyli rodziny. Dwuletnie bliźniaki Joanny - Stefan i Franciszek - nie zostawiają wiele czasu dla świętego Mikołaja, a i syn Dariusza też domaga się, by tata poświęcił mu więcej czasu.

Od kilku lat robią kampanie pod szyldem popularnego świętego. Mikołaj pojawił się przy pracy nad kampanią dla PAH o polskich dzieciach na Litwie. Wymyślili sobie, że sfotografują te dzieci, hasłem będzie pierwszy wers “Pana Tadeusza". Karłowicz: - Joanna rozmawiała przez telefon z jakąś redakcją w sprawie zamieszczenia naszej reklamy. Zakryła dłonią słuchawkę i powiedziała: “Słuchaj, oni chcą wiedzieć, jak się nazywamy". - Powiedz im, że jesteśmy agencją Świętych Mikołajów. I tak już zostało.

“Mikołaj, obywatel miasta Patary, był synem bogatych i świątobliwych rodziców. Ojciec jego nazywał się Epifanes, matka zaś Joanna" - tak zaczyna się Legenda na Dzień św. Mikołaja, pierwsza ze “Złotej Legendy" średniowiecznego mnicha Jakuba de Voragine. - Po śmierci rodziców zaczął zastanawiać się, w jaki sposób użyć swoich bogactw nie dla sławy wśród ludzi, lecz dla chwały bożej". - Dlaczego święty Mikołaj ma być tylko zakładnikiem kultury masowej? Dlaczego Dobra Nowina (hasło kampanii reklamowej Plus GSM) ma kojarzyć się z telefonem komórkowym? - pyta Karłowicz.

Łza Najświętszej Panienki

- Kiedy skończyła się Tęcza, zaczęliśmy szukać kolejnego pomysłu na kampanię. Myślałem kiedyś o domach samotnej matki, ale nie miałem jakiegoś konkretnego pomysłu. To trudny temat, rzadko trafiający do mediów: “zwyczajna" domowa przemoc, “zwyczajna" polska bieda, “zwyczajne" ludzkie dramaty. Ktoś dał mi telefon do Antoniego Szymańskiego z Federacji Ruchów Obrony Życia, a on skontaktował mnie z Caritasem. Pierwszą rozmowę miałem z Mirosławą Łućko i właściwie chyba dzięki jej zaangażowaniu wszystko jakoś się rozkręciło. Do współpracy zaprosili kilka środowisk, między innymi “Frondę" i Federację Ruchów Obrony Życia.

- Do tej pory było tak, że działania związane z ochroną życia były domeną polityków, a debaty mieściły się w obszarze: za czy przeciw aborcji, ustawa jest dobra albo zła - mówi Jacek Sapa z Federacji. - Pomysł kampanii sprowadza te dyskusje na ziemię, pokazuje, że istnieje konkretna pomoc dla kobiety, która decyduje się na urodzenie dziecka. Chcemy powiedzieć: jeśli wybierasz życie, nie zostajesz sama.

Okazało się, że nikt nie dysponuje nawet pełną listą domów, nie mówiąc już o strukturze organizacyjnej, źródłach finansowania, liczbie miejsc. Nad jej sporządzeniem Mirosława Łućko pracowała przez miesiąc. Badania wykonała nieodpłatnie agencja SMG/KRC: ankieterzy odwiedzili kilkanaście ośrodków, przeprowadzili około 200 wywiadów z mieszkającymi tam kobietami (w tym matkami z dziećmi). Pytali je o wiek, zawód, sytuację rodzinną, o to dlaczego się tu znalazły, jakie mają plany na przyszłość. Słuchali historii o przemocy, biedzie, sytuacji bez wyjścia. Poznali skalę zjawiska.

Caritas ma stworzyć jedno konto i określić procedury, wedle których będą rozdzielane zebrane pieniądze. - To ma być przekaz skierowany do darczyńców - tłumaczy Karłowicz. Akcja ma też zmobilizować ośrodki do działania: pomoc otrzymają tylko te, które spełnią określone kryteria, będą miały najwyższe standardy. Mam nadzieję, że także środowisko związane z pomocą kobiecie będzie starało się podnosić sobie poprzeczkę - dodaje Sapa. Łukasz Szajna zaprojektował plakat, a Wojtek Kliczko, jeden z bardziej wziętych polskich animatorów, zrobił film reklamowy. 1 sekunda animacji to 25 klatek, 30 sekund - 750. Kilka sekund filmu to dzień pracy.

Film będzie czarno-biały, zrobiony techniką animowaną. Postaci wycięte z gazety. Pierwsze ujęcie: ławka w parku, wieczór. Chłopak z dziewczyną, przytuleni. Śpiew ptaków. Drugie: oni w pomieszczeniu, jej rośnie brzuch, w tle odgłosy awantury, on pije wódkę z butelki. Trzecie: Wózek, łóżeczko dziecięce, w tle przekleństwo, brzęk tłuczonego szkła. Potem twarz Najświętszej Panienki z częstochowskiego obrazu. Po Jej policzku spływa łza. Cięcie. Napis: “Bóg się rodzi. Pomóż samotnym matkom". - Łza na tym filmie nie będzie prawdziwa. Ale Matka Boska płacze naprawdę - mówi Karłowicz.

Powierzchnią i czasem reklamowym zajęła się firma Optimedia. Zdobycie dobrego czasu antenowego wymaga wielu zachodów i dyplomacji, choć stacje telewizyjne nie tracą na reklamach społecznych: ich emisja nie jest wliczana do czasu reklamowego, na który pozwala ustawa o KRRiTV. Kilka miesięcy pracy zadecydowało, że reklama będzie mogła pojawić się w okolicach Bożego Narodzenia.

- Boże Narodzenie to najlepszy czas na praktykowanie miłosierdzia - przypomina Karłowicz.

***

Joanna Paciorek pisze dziennik. Zanotowała w nim, że ich kampanie są dowodem na istnienie Pana Boga. Żadna nie musiała się udać. Niektóre wręcz nie powinny. A jednak... Wykaz kampanii społecznych zrobionych w Polsce pokazuje, że Święty Mikołaj ma swoje miejsce. Choć fundacja do dziś nie ma siedziby, numeru telefonu, biura.

Ma za to kolejne pomysły.

---ramka 319723|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003