Proszę coś zrobić z córką

Lidia na oddziale tnie ręce. „Lepiej sobie było mózg pociąć, co za beznadziejna dziewucha” – słyszy od pielęgniarki. Nauczyciele wiedzą o orzeczonym ADHD. Ale karzą „za złe zachowanie”.

31.05.2021

Czyta się kilka minut

 / KASIA KOZAKIEWICZ DLA „TP"
/ KASIA KOZAKIEWICZ DLA „TP"

Kilka dni wcześniej namalowała obraz. Stoi w jej pokoju – ciemny, przygnębiający. W tym samym pokoju wzięła leki, podduszała się i podcięła żyły. To była jej trzecia próba samobójcza. Po niej kilka dni spędziła w szpitalu na oddziale kardiologicznym. Była nieprzytomna. Potem dostała skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Tam spędziła cztery tygodnie.

Był listopad 2020 r. Z powodu obo­strzeń sanitarnych matka nie mogła jej zobaczyć. Kontaktowały się wyłącznie telefonicznie, ale komórkę pacjenci mogą mieć przy sobie dopiero od godzin popołudniowych.

Pierwszych kilka dni na oddziale to czas kompletnej izolacji z powodu pandemii – drzwi otwierały się tylko trzy razy dziennie na posiłek. Stan Lidii bardzo się wtedy pogorszył. Ale lekarz mówił, żeby nie dzwonić częściej niż raz w tygodniu z pytaniem o stan zdrowia dziecka. Zapewniał, że córka na nic się nie skarży.

– Pobyt po próbie samobójczej jest traktowany jako karny, żeby dziecko wiedziało na przyszłość, czego się nie robi. To jeszcze oczywiście niczego nikogo nie nauczyło – mówi ironicznie Bożena, mama Lidii.

Szpital ustalił też zasady dotyczące paczek. Jeden produkt w paczkach nie może przekraczać 100 gramów. W tej wadze trudno nawet o wafle ryżowe. Nie można kupować słodyczy, czipsów, orzechów, zupek w proszku, paluszków ani zielonej herbaty. Produkty muszą być fabrycznie zapakowane, więc odpadają domowe ciastka i kanapki. Dlaczego? Bo tak ustalił szpital.

Tymi zasadami mama Lidii nie jest już nawet specjalnie zdziwiona – razem z córką na oddziałach psychiatrycznych przeszła tyle, że mało co robi na niej wrażenie. – Każdego dnia Lidia prosiła: „Zabierz mnie, dzisiaj, najlepiej natychmiast”. Kompletna izolacja i brak stałych zajęć, rutyny, do której moja córka była przyzwyczajona, bardzo źle wpłynął na jej stan. Można powiedzieć, że młodzi ludzie siedzą na oddziałach i patrzą w ścianę.

Takie dni zdarzały się też Bożenie, która od lat jest na lekach antydepresyjnych. Bez nich nie miałaby siły wspierać dziecka. Gdy opowiada, jej głos jest spokojny, pozbawiony emocji, rzadko zdarza się moment, by zadrżał. Czasem tylko Bożena milknie na chwilę, jak gdyby zapadała się we wspomnieniach.

Wstała i wyszła

Mijają trzy miesiące, jest początek lutego tego roku, późny wieczór. Mama Lidii zauważa, że jej córka dziwnie się zachowuje. Jest bez kontaktu, jakby otępiała. Bożena leki trzyma pod kluczem, ale nie wyklucza, że Lidia sama sobie coś kupiła.

Wsadza córkę do samochodu. Jadą na najbliższy oddział psychiatryczny. Jest strach, ale nie panika – to nie pierwsza sytuacja, w której Bożena musi nagle jechać z córką na oddział.

Lekarka po oględzinach i ujemnej próbie narkotykowej mówi, że dziewczyna musi trafić na oddział internistyczny do szpitala na badania i obserwację, a potem dopiero do szpitala psychiatrycznego.

W tym czasie Bożena z mężem czekają przed oddziałem, bo z powodu obostrzeń nie można przebywać na izbie przyjęć. Na dworze jest mróz, ratownik lituje się i wpuszcza ich w końcu do przedsionka. Karetka zabiera Lidię ze szpitala psychiatrycznego na internę. Dziewczyna skończyła w grudniu 18 lat, więc jedzie sama.

„A co z rzeczami? Córka nie ma nic ze sobą” – mówi Bożena do lekarki. Słyszy, że po badaniach poinformują, na który oddział psychiatryczny odwieźli dziewczynę. Nie wie, co myśleć, ale minęło już kilka godzin – jest ranek, więc Bożena z mężem wraca do domu. Jest wyczerpana, pada na łóżko, żeby złapać chociaż kilka cennych godzin snu.

Udaje się przespać dwie, może trzy. Czas płynie wolno. Po następnych paru godzinach nadal nikt nie dzwoni. Bożena dzwoni więc do jednego szpitala, potem do kolejnego. W głowie ma coraz większy mętlik, strach o dziecko jest inny niż wszystkie – uniemożliwia racjonalne myślenie, odsuwa rzeczywistość, zagrabiając dla siebie całą przestrzeń w głowie.

Nagle Lidia po prostu wchodzi do domu. Bożena od córki dowiaduje się, że karetka woziła ją kilka godzin po mieście, ale ze względu na covid nigdzie nie chcieli przyjąć nastolatki.

Ambulans wrócił więc z pacjentką do szpitala psychiatrycznego. Tam inny już lekarz, tak jak poprzedni, stwierdził, że Lidia musi wpierw trafić na obserwację na internę. Zadzwonił do jednego ze szpitali w Warszawie i zapytał, czy przyjmą.

Lidia z kompletem dokumentów od psychiatry została ponownie zawieziona przez karetkę na SOR. Ratownicy zostawili ją na korytarzu. Siedziała na krzesełku kilka godzin, nikt się nią nie zainteresował. Było już dobrze po południu, gdy po prostu wyszła i poszła do domu.

– Jakby się po drodze zabiła, to nawet nikt nie poczuwałby się do odpowiedzialności – mówi Bożena. W jej głosie tylko przez chwilę słychać frustrację, żal. A potem staje się bezbarwny.

Przez kolejne dni nikt się nie zainteresował losem Lidii, nie szukał jej żaden szpital. Internetowe Konto Pacjenta zarejestrowało tylko jedno wydarzenie – wywiad w szpitalu psychiatrycznym. Nie ma śladu po wożeniu Lidii karetką po mieście ani przekazaniu jej na SOR.

Lidia z opieką szpitalną, która ze słowem „opieka” ma niewiele wspólnego, spotkała się nie raz. W ciągu sześciu lat na oddział psychiatryczny trafiła siedem razy.

Szpara w kracie

Jeden z gorszych pobytów zdarzył się, gdy miała 16 lat. Była po pierwszej próbie samobójczej. Dzieci na tamtym oddziale były praktycznie izolowane od rodziców. Odwiedziny dla opiekunów w dni powszednie trwają 25 minut. Pod drzwiami za każdym razem tłoczą się rodzice i czekają, by zadzwonić dzwonkiem o wyznaczonej godzinie – wtedy pielęgniarka otwiera drzwi i ich wpuszcza.

– Gdy któryś rodzic dzwonił o dwie-trzy minuty za wcześnie, to pielęgniarki złośliwie otwierały jeszcze później, skracając czas wizyty – mówi Bożena.

Rodzice w ciągu 25 minut są w stanie zamienić z dzieckiem kilka słów, przebrać pościel, zabrać brudne ubrania i dać paczkę. Po odwiedzinach muszą punktualnie opuścić pokoje dzieci i czekać pod drzwiami wyjściowymi, które otwierają pielęgniarki.

– Przemoc w szpitalu wobec pacjentów była na porządku dziennym – wspomina Bożena i podaje kolejne przykłady. „Niegrzeczne” dzieci wiązano kaftanem bezpieczeństwa. Lidia widziała, jak jednego z chłopaków personel powalił na ziemię i zakuł w kaftan dlatego, że wszedł do damskiej łazienki. Chłopiec ważył jakieś 50 kilo, czyli mniej więcej połowę tego, co mężczyzna, który go obezwładnił. Za karę pacjentom nakazywano przebierać się w piżamy dla dorosłych, o wiele za duże, więc żeby nie spadały z pupy, dzieci musiały je wiązać w pasie.

Okna w pokojach się nie otwierały. Personel otwierał je tylko na korytarzu. Lidia któregoś dnia stanęła przy takim oknie, żeby pooddychać. Pielęgniarka kazała jej odejść, twierdząc, że to zabronione, bo sugeruje chęć ucieczki. Wywiązała się dyskusja, więc kobieta wezwała ochronę. Lidia została siłą odciągnięta od okna.

– Dowiedziałam się o tym, gdy zobaczyłam siniaki na jej nadgarstkach i zapytałam, skąd się wzięły. Nie wiem, jak można uciec przez szparę w kracie w oknie, która ma szerokość dłoni – mówi Bożena.


Czytaj także: Przemysław Wilczyński: Młodzi łatwopalni


Lidia na oddziale pocięła ręce. Pielęgniarka, która opatrzyła rany, powiedziała do niej: „Lepiej sobie było mózg pociąć, co za beznadziejna dziewucha”.

Bożena była wtedy w szoku. Napisała skargę do dyrektora placówki. Po trzech dniach jej córka dostała wypis, bo „mama miała obiekcje co do sposobów leczenia”.

Masz na mnie patrzeć

Lidia od zawsze była dzieckiem ruchliwym, wymagającym uwagi. I wyjątkowo uzdolnionym, choć opowieści, że każde dziecko z zespołem Aspergera będzie wybitnym matematykiem lub artystą, można włożyć między bajki.

Od czwartego roku życia płynnie czyta, pisać nauczyła się niewiele później. Pierwsza klasa podstawówki to były dla niej ciągłe nudy, bo wszystko, co mówił nauczyciel, już wiedziała. To przysporzyło jej pierwszych kłopotów.

Gdy jako pierwsza w klasie kończyła pisać rząd literek, dostawała następny do napisania. Jakby za karę – bo była zbyt szybka i zdolna. Na lekcjach często wyciągała książki, żeby czymś się zająć, albo rysowała. To było zakazane, trzeba było słuchać nauczycieli. „Nawet jak umiesz, to masz na mnie patrzeć” – mówili.

– Jak słuchała, ale nie patrzyła na nauczyciela, tylko dwa metry obok, to też było postrzegane jako niegrzeczność – opowiada Bożena. – To częste, że dzieci ze spektrum autyzmu nie utrzymują kontaktu wzrokowego. Są też bardzo szczere. Taka jest także Lidia, więc gdy nauczyciel ironicznie pytał, czy „nudzi ją to, co mówi”, odpowiadała: „Trochę tak”. Kiedy dzieci w świetlicy zjadły gruszki, które nie były dla nich przeznaczone, i to się wydało, na pytanie nauczycielki jako jedyna podniosła rękę i dostała karę.

Nieposłuszna

Mimo ogromnej, jak na swój wiek, wiedzy, oceny miała zaniżane. Nawet opinia z poradni o wybitnych zdolnościach niewiele zmieniła. Zaczęła brać udział w konkursach i olimpiadach. Ale walka o świadectwo z paskiem była jak sinusoida – raz się udało, raz nie. Bo czasem zachowanie na koniec roku było tylko „dobre”, a to za mało, by uznać, że uczennica zasłużyła na czerwony pasek.

Mimo zalecenia poradni, że Lidia powinna mieć kształcenie indywidualne ze względu na wyjątkowe zdolności, realizowały je tylko dwie nauczycielki.

– Teraz mam do siebie żal, że się nie kłóciłam o to, że nie robiłam awantur – mówi Bożena. Lidia chodzi już wtedy na terapię: ma jej pomóc radzić sobie z emocjami. Przez lata spotkania nie przynoszą spodziewanych efektów.

W opiniach, które nauczyciele pisali na prośbę mamy Lidii, podkreślali wyłącznie złe zachowanie dziewczyny, jej niezdolność do współpracy i nieposłuszeństwo. Ani słowa o wyjątkowych zdolnościach.

W piątej klasie zdiagnozowano u Lidii ADHD – późno. Mama poszła z nią do poradni z własnej inicjatywy, żaden nauczyciel nic nie zauważył.

Pedagodzy nie zwracali też uwagi, że rówieśnicy Lidię prześladowali. Wyzywali, zamykali w toalecie, prowokowali do robienia tego, czego inne dzieci by nie zrobiły. Zachęcana przez nich mówiła do nauczyciela, że beznadziejnie uczy. Jako dziecko z aspergerem nie miała hamulców i nie rozumiała, że tak się nie powinno mówić.

Wobec przemocy ze strony rówieśników dziewczyna po jakimś czasie przestała być bierna. Któregoś dnia trzy „koleżanki” zamknęły ją w toalecie i nie chciały wypuścić. Gdy w końcu wyszła, pociągnęła jedną z nich mocno za włosy.

– Przez miesiąc musiałam konfrontować się z rodzicami tej dziewczynki, którzy twierdzili, że zamknięcie w toalecie to nie przemoc, ale pociągnięcie za włosy już tak – opowiada Bożena.

Szkoła nie zrobiła nic.

Żyletki, nożyczki

Nauczyciele wiedzieli o orzeczonym ADHD, lecz za zachowanie dziewczyna była nadal karana. Do końca podstawówki nosiła do szkoły makulaturę i plastikowe zakrętki od butelek, żeby „odrobić złe zachowanie”.

– Prawie zamieszkałam w szkole, bo tyle razy byłam wzywana za wszystkie „przewinienia” mojego dziecka – mówi Bożena. Od nauczycieli słyszała przez lata: „Proszę coś zrobić z córką, przecież ona nie może się tak zachowywać”.

Na koniec roku podsuwali jej plan realizowania indywidualnych lekcji, chociaż wcale się nie odbywały. – Byli zdziwieni, że nie chciałam podpisywać. Ale jakoś sobie radzili, znajdowali sposób, żeby to obejść – wspomina kobieta.

W szóstej klasie podstawówki mama zabiera ją do psychiatry, specjalisty od ADHD. Lekarz diagnozuje zaawansowaną depresję. W ciągu kilku miesięcy dawka leków zostaje zwiększona trzykrotnie, ale leczenie nie daje efektu.

Nastolatki zazwyczaj nie rozbierają się przed rodzicami, więc Bożena nie widziała świeżych cięć na ciele córki. O to, czy dziewczyna się okalecza, zapytał lekarz. Gdy powiedziała o tym w gabinecie, ­przestała się ukrywać – cięła ręce także poniżej rękawa. Żyletkami, nożyczkami. Różnie.

To był jej pierwszy pobyt na oddziale psychiatrycznym. Spędziła tam cztery tygodnie. Podczas pobytu zdiagnozowano zespół Aspergera. Jej stan od tego momentu zaczyna się jeszcze bardziej pogarszać.

W gimnazjum Lidia bierze lek na ADHD. Później powie, że to pomogło jej „wyjść z bagna, które miała w głowie”. Ale dalej jej stan się pogarsza, a lek zostaje odstawiony, bo powoduje nadciśnienie.

Wraca poczucie bezsensu, apatia. Szkoła oferuje indywidualne nauczanie, które dobrze się sprawdza. Obie łapią oddech. Płytki, bo stan Lidii znów bardzo się pogarsza tuż po zakończeniu gimnazjum.

Fachowe cięcie

W liceum, które wybiera, panują sztywne zasady – nie można pić na lekcjach ani wyjść do toalety. Nie wolno też opuścić klasy w chwili dużego napięcia, co dla Lidii jest jak tortury. W nowej szkole wszystko ją stresuje – nowe zapachy, koledzy, nauczyciele.

Na lekcjach wyłącza się w jedyny bezpieczny sposób – zakłada słuchawki wygłuszające albo kładzie się na ławce i zasypia. Nauczyciele uznają to za objaw lekceważenia i braku wychowania. Jednocześnie wiedzą, że Lidia ma orzeczenie o zespole Aspergera i ADHD.

W pierwszej klasie, w marcu, Lidia podejmuje próbę samobójczą. Bierze opakowanie paracetamolu, leki na serce, które znajduje w domowej apteczce, i jeszcze kilka innych środków. Ląduje w szpitalu na pediatrii, zatrucie jest poważne. Potem znów dostaje skierowanie do szpitala psychiatrycznego.

Na oddziale nie ma jednak miejsc. Po próbie samobójczej Lidia wraca więc do domu. Bożena sypia coraz gorzej, w głowie brzmią jej słowa lekarza, że pomoc przyszła w ostatniej chwili.

Rodzina chodzi wokół niej na palcach, nikt nie wie, co robić, a czego nie, jak się zachowywać. Mija niecały rok i dziewczyna podejmuje kolejną próbę, tym razem podcina żyły na rękach. Cięcia są poprowadzone wzdłuż żył i bardzo głębokie, profesjonalne. W końcu Lidia jest świetna z biologii.

Jest wtedy na mieście, a jej mama na wyjeździe. Lidia pisze jej pożegnalnego ­SMS-a. Bożena dzwoni natychmiast na 112, policja namierza telefon córki, już wtedy wyłączony. Funkcjonariusze odwożą dziewczynę do szpitala. Lekarzom w porę udaje się zatamować krwawienie. Bożena wraca z wyjazdu najszybciej jak może. Pytanie: „dlaczego?” rozkłada na milion części. Gdy wracają do domu, Bożena niesie kurtkę córki. Jest przesiąknięta krwią.

– Lekarz mówił, że to nie było typowo „nastolatkowe”, płytkie cięcie – opowiada.

Znów dostaje skierowanie do szpitala psychiatrycznego. I tym razem tam jednak nie trafia, bo nie ma miejsc na oddziale.

Trzy minuty wizyty

Lidia wraca do szkoły. Wielu nauczycieli okazuje zrozumienie, ale nie wszyscy. Jeden pod koniec października mówi: „Zastanów się, czy to jest szkoła dla ciebie, bo przecież i tak nie zdasz”.

Stan psychiczny Lidii pogarsza się wraz z zamknięciem szkół, a nauczanie zdalne tylko dokłada problemów. Gdy odmawia włączenia kamery na zajęciach, nauczyciele wstawiają nieobecność.

W listopadzie 2020 r. Lidia maluje obraz. Ciemny, przygnębiający. Ma być pokazany na wystawie z innymi pracami. Ale wystawa po raz kolejny jest odwołana z powodu koronawirusa. Lidii mówi o tym jeden z organizatorów wydarzenia. Reakcja dziewczyny budzi jego niepokój, jest wtedy późny wieczór.

Mężczyzna próbuje dodzwonić się do mamy Lidii i do niej. Gdy się nie udaje, dzwoni na 112. Lidia w tym czasie poddusza się, bierze opakowanie tabletek przeciwbólowych i podcina żyły. To jej trzecia próba.

Przyjeżdża policja i karetka. Jest późny wieczór, Bożena jest kompletnie zaskoczona. Nagle jej głowa znów wchodzi na pełne obroty, szybko chwyta torebkę i jedzie z córką do szpitala. Na myślenie nie ma czasu.

Lekarz na SOR-ze mówi później, że to był ostatni moment, żeby ją uratować. Po kilku dniach na kardiologii Lidia trafia na oddział psychiatryczny. Ten, na którym spędziła cztery tygodnie bez odwiedzin z powodu pandemii…

Przy przyjęciu lekarka pyta ją, kto wezwał karetkę. Gdy Lidia tłumaczy, że znajomy, lekarka przerywa i dopatruje się zmowy: „I co, umówiliście się, że on też tu wyląduje? Dzisiaj czy jutro? My go i tak nie przyjmiemy, takie pary jak wy są rozdzielane!”.

Potem pyta Lidię, gdzie schowała żyletkę: „Przyznaj się, bo zaraz ci zrobię rewizję osobistą i i tak ją znajdę”.

Bożena nie wierzy własnym uszom, a słyszała już wiele. – Poczułam się przeniesiona w czasie i rzeczywistości – mówi.

Z leczenia Lidii tuż po jej próbie samobójczej rezygnuje psychiatra. Mówi, że to dla niego za duża odpowiedzialność. Inny odmawia przyjęcia, gdy dowiaduje się, że dziewczyna dopiero co próbowała się zabić.

W końcu udaje się znaleźć psychiatrę, który przepisze leki. Wizyta u niego trwa od trzech do sześciu minut. W sam raz na wypisanie recepty i szybkie uzupełnienie karty.

Bożena zrezygnowała z pracy, żeby być z córką. Po jej ostatniej próbie boi się zostawić Lidię samą w domu.

Nie może sobie jednak pozwolić na długie bezrobocie – pieniądze szybko się kończą. Zasiłek, który dostaje na Lidię, wynosi 215 zł. Wizyta u psychoterapeuty kosztuje 165 zł (co tydzień). U psychiatry – 365 zł (przynajmniej raz w miesiącu). Leki na depresję – około 400 zł (raz w miesiącu).

Bożena nie pamięta, kiedy w ciągu ostatnich kilku lat przespała całą noc. Jej organizm jest wyczulony na każdy dźwięk, nerwy napięte jak struny. Antydepresanty i leki kardiologiczne to część jej codziennego menu. Musi być gotowa na to, żeby po raz kolejny ratować życie swojej córki. Bo nikt inny za nią tego nie zrobi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2021