Prezydentura podmiotowa

Andrzej Duda nie zyska na konflikcie ze swoją partią. Ale może pomóc obozowi władzy znaleźć równowagę między rewolucyjnymi zmianami a zachowaniem minimum konserwatywnego ładu.

31.07.2017

Czyta się kilka minut

Prezydent RP Andrzej Duda i prezes PiS Jarosław Kaczyński, Warszawa, 10 kwietnia 2017 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM
Prezydent RP Andrzej Duda i prezes PiS Jarosław Kaczyński, Warszawa, 10 kwietnia 2017 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM

Prezydenckie weto z miejsca zostało okrzyknięte najważniejszym wydarzeniem politycznym od czasu wyborów parlamentarnych 2015 r. Niektórzy publicyści poszli jeszcze dalej, dostrzegając w tej decyzji zapowiedź powstania „partii prezydenckiej”. Czytając takie prognozy, trudno nie odnieść wrażenia, że ich autorom udzieliła się gorąca atmosfera sporu wokół Sądu Najwyższego. Emocje protestów ulicznych zdominowały publicystyczne pióra, które winno cechować przynajmniej minimum analitycznego dystansu.

Nowej partii nie będzie

„Partia prezydencka” w przewidywalnej przyszłości nie powstanie, gdyż dla jej powodzenia musiałyby równocześnie zajść przynajmniej trzy okoliczności. Po pierwsze, musiałaby istnieć realna różnica programowa pomiędzy większością parlamentarną a prezydentem. Dziś takich rozbieżności nie ma. Andrzej Duda nawet uzasadniając swoje weto do ustaw o Sądzie Najwyższym i KRS wyraził zastrzeżenia co do szczegółowych rozwiązań oraz trybu ich wprowadzenia, jednocześnie w pełni poparł konieczność oraz kierunek tych zmian. Różnice pomiędzy PiS-em a prezydentem dotyczą zatem raczej sposobu prowadzenia polityki niż jej kierunków.

Po drugie, musiałyby istnieć realne struktury, na których taki nowy ruch polityczny mógłby się oprzeć. Nie ma bowiem nowej partii bez tysięcy zaangażowanych ludzi. Tymczasem jednym z problemów naszego kraju jest deficyt ogólnopolskich struktur społecznych, które nie byłyby już dziś „zagospodarowane” przez jedną ze stron sporu politycznego. Również na poziomie parlamentu trudno wskazać przynajmniej piętnastu posłów skłonnych dziś do takiej inicjatywy się zapisać. Nie powstanie zatem szybko prezydencki klub poselski – zwłaszcza gdy przypomnimy, że to partie są wyłącznym dysponentem subwencji i dotacji na prowadzenie polityki, a opuszczający macierzystą formację parlamentarzyści pozbawieni są dostępu do takich środków. Wreszcie to w dyspozycji rządu pozostaje również ogromna większość środków finansowych związana z zarządzaniem państwem, które – jak bardzo byśmy przeciwko temu protestowali – pośrednio służą wspieraniu „zasobów kadrowych” każdej partii rządzącej.

Po trzecie, musiałyby istnieć realne emocje społeczne wspierające taki projekt. Mówiąc bardziej precyzyjnie, musiałyby istnieć silne konserwatywne czy republikańskie media oraz środowiska opiniotwórcze o bardziej centrowym, umiarkowanym charakterze. Tymczasem najsilniejsze obecnie media już dawno wybrały ścieżkę mocnej tożsamości, wyrażającej się przede wszystkim sympatią do jednej ze stron partyjno-plemiennego podziału. Z definicji prezentują one raczej poglądy najbardziej wyrazistych, czyli w praktyce – najbardziej skrajnych grup społecznych. W tak spolaryzowanym świecie umiarkowane emocje społeczne spychane są na margines. Można to było zaobserwować w reakcjach po wecie. Była to decyzja bardzo oczekiwana przez „nieme centrum” polskiego społeczeństwa. W rzeczywistości medialnej to społeczne poczucie ulgi po decyzji prezydenta nie doszło do głosu, gdyż zagłuszyły je dwie skrajne reakcje. Z jednej strony prezydent mógł usłyszeć, że to był ruch od początku „ukartowany”, za którym – jak zawsze! – stał Jarosław Kaczyński. Z drugiej, że dokonał bolesnego wyłomu w walce z postkomunizmem, sprzeniewierzając się swoim wyborcom.

Przynajmniej z tych trzech powodów „partia prezydencka” nie powstanie. Dlatego prezydent nie będzie dążył do eskalacji konfliktu ze swoim zapleczem. Nie leżałoby to również w interesie PiS-u. Gdy w obozie rządzącym opadną emocje związane z niewątpliwym szokiem, bilans strat w scenariuszu ewentualnego konfliktu z prezydentem okaże się oczywisty. Oznaczałby on utratę jedności, która stała za sukcesem roku 2015; przejście lubianego prezydenta z pozycji wspierającego „dobrą zmianę” na pozycję zewnętrznego recenzenta punktującego rząd; wreszcie niebezpieczeństwo prezydenckiego weta przy kolejnych inicjatywach ustawodawczych parlamentu. Dla liderów PiS-u powinno być oczywiste, że dalsze reformy, a przez to sukces wyborczy 2019 r., zależą od jedności pomiędzy partią i Andrzejem Dudą.

Rewolucyjne zarządzanie PiS-em

Argumenty te nie służą obronie tezy, iż prezydenckie weto nic nie zmienia w polskiej polityce. Zmienia wiele, ale w układzie sił wewnątrz samego obozu władzy. Po takim „trzęsieniu ziemi” trudno bowiem powrócić do wcześniejszego modelu relacji na linii prezydent–rząd. Zapowiedzią tego były równoległe orędzia telewizyjne premier Beaty Szydło i prezydenta Andrzeja Dudy. Choć z zewnątrz nowa dynamika może wydawać się czymś mało istotnym, to w rzeczywistości może mieć przełomowy charakter w kontekście drugiej połowy kadencji obecnego rządu.

Chcąc w pełni zrozumieć tę nową dynamikę, musimy powiedzieć dwa słowa o sposobie przeprowadzania kluczowych zmian przez PiS, które coraz częściej nazywa się partią rewolucyjną. Jej rewolucyjność nie polega jednak wyłącznie na gwałtowności i głębokości zmian w państwie, ale również na pewnym określonym typie narzucania partii swojej woli przez jej lidera. I tym razem dobrym studium przypadku były projekty zmian w sądownictwie.

Jak pamiętamy, projekt ustawy o SN wpłynął do laski marszałkowskiej w środę 12 lipca późnym wieczorem. Pomimo wszelkich kontrowersji, Sejm uchwalił ją w czwartek 20 lipca, a zatem po pięciu dniach roboczych, co było ostatnim możliwym terminem przed wakacyjną przerwą związaną również z remontem budynku sejmowego. Senat przegłosował ustawę w nocy z 21 na 22 lipca, po kilkunastu godzinach nieustannej pracy. Tymczasem niespełna dwa tygodnie wcześniej, nim kontrowersyjny projekt ujrzał światło dzienne, odbył się kongres Prawa i Sprawiedliwości, obwołany przez media „nowym otwarciem programowym”. W przemówieniach zarówno prezesa Kaczyńskiego, jak i ministra sprawiedliwości nie było nic na temat przygotowywanych zmian, które za kilka dni miały wstrząsnąć Polską. Z rozmów z uczestnikami tego zjazdu wynika, że nie mówiło się o nich również w kuluarach. Było za to dużo o modernizacyjnych osiągnięciach obecnego rządu.

Rewolucyjny styl przywództwa jest w pewnych aspektach niezwykle skuteczny, redukuje niebezpieczeństwo walk frakcyjnych oraz ogranicza do minimum czas reakcji opozycji. Jednocześnie musi budzić opory wewnątrz samego obozu władzy przynajmniej z czterech powodów. Po pierwsze, bardzo utrudnia od strony merytorycznej dobre przygotowanie proponowanych reform. Projekty kluczowych ustaw przygotowywane w bardzo wąskich gronach „wtajemniczonych”, przy ogromnej presji czasu, bez udziału ekspertów, wykluczają wieloaspektową analizę. Po drugie, niemożliwy jest dialog z otoczeniem, co sprawia, że trudno przekonać choćby część interesariuszy do proponowanych rozwiązań. Zły stan sądownictwa pozwalał szukać wśród przynajmniej części środowiska prawniczego zwolenników głębokiej reformy, z czego zrezygnowano na rzecz rewolucyjnego charakteru działań. Po trzecie, uniemożliwia się „ucieranie się” racji wewnątrz własnego obozu. Jak się okazało, nawet inni liderzy PiS-u, ministrowie rządu czy prezydent dowiedzieli się o szczegółach projektu dopiero, gdy trafił do Sejmu. Po czwarte, bardzo utrudnia on na zewnątrz skuteczną komunikację proponowanych rozwiązań, gdyż zaplecze medialne partii dowiaduje się o kontrowersyjnym projekcie dopiero wówczas, gdy jest on już na „jedynce” portali internetowych. Trudno w takich warunkach skutecznie odpowiadać na krytykę opozycji. Także dlatego w sporze o Sąd Najwyższy internet na kilka dni zupełnie zdominowali przeciwnicy reformy, gdyż PiS nie miał zawczasu przygotowanej żadnej komunikacji w tej sprawie.

Prezes Kaczyński egzekwuje taką „żelazną dyscyplinę” dzięki statutowi partii oraz ordynacji wyborczej do Sejmu. Statut daje mu gwarancję jednoosobowego zatwierdzania kształtu list wyborczych. Ordynacja z kolei uniemożliwia skuteczny start do Sejmu nawet najbardziej rozpoznawalnemu posłowi, o ile nie znajdzie się on na liście wyborczej, która w skali całego kraju przekroczy minimum 5 proc. głosów. W praktyce oznacza to, że buntujący się poseł kończy przygodę parlamentarną. A przynajmniej w tej konkretnej partii.

Zamiast eskalacji konfliktu

Prezydent wybierany w wyborach powszechnych nie jest poddawany tak przemożnym naciskom. Oczywiście, może być szantażowany brakiem poparcia swojej partii, gdyby w 2020 r. chciał ubiegać się o reelekcję. Jednak do tej pory może odegrać ogromnie ważną rolę, gdyż stoi za nim wciąż autorytet, nie zagraża mu możliwość natychmiastowego odwołania, wreszcie konstytucja daje mu silne narzędzia, m.in. weto ustawodawcze. Dlatego Duda, realizując bardziej podmiotowy model swojej prezydentury, może współtworzyć równowagę w obozie władzy. Równowagę między rewolucyjnymi zmianami a zachowaniem minimum konserwatywnego ładu w państwie. Równowagę między prospołecznym programem partii a koniecznością tworzenia przestrzeni dyskusji z elitami, by choć część interesariuszy przekonywać do proponowanych rozwiązań. Równowagę między skutecznością prac w parlamencie a bardziej merytorycznym przygotowywaniem kolejnych reform. Równowagę między dzierżącym ogromną władzę prezesem a innymi liderami partii. Wreszcie równowagę między komunikacją z „żelaznym elektoratem” PiS-u a przekonywaniem bardziej centrowych wyborców, którzy są kluczowi w kontekście wyborów 2019 r.

Prezydenckie weto otwiera zatem nowy rozdział tej prezydentury, dając szansę na większą równowagę w obozie władzy, co może być zbawienne nie tylko dla przeżywającego wewnętrzne napięcia PiS-u, ale dla całego kraju w kontekście czekających nas kolejnych reform. Wszyscy, którzy nie życzą Polsce kolejnej eskalacji konfliktu, powinni dziś zatem trzymać kciuki przede wszystkim za dobrą prezydenturę Andrzeja Dudy, a nie pogłębianie się polityczno-ambicjonalnych napięć w obozie władzy. ©

Autor jest politologiem, prezesem Klubu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2017