Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ze względu na datę publikacji można ten tekst potraktować jako prezent dla czterech zamieszanych w sprawę instytucji państwowych: Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Agencji Wywiadu i Instytutu Pamięci Narodowej. To one powinny prezent przyjąć i przemyśleć.
Z dokonanego przez dziennikarza "GW" zestawienia faktów dowiedzieć się można, że Turowski był w latach 70. i 80. agentem peerelowskiego wywiadu, oraz że w roku 1990 - po pozytywnej weryfikacji - stał się oficerem wywiadu niepodległej RP i zarazem dyplomatą, pracującym w MSZ. "Od 1996 do 2001 r. był ministrem pełnomocnym Ambasady RP w Moskwie, a od 2001 do 2005 ambasadorem Polski na Kubie". W roku 2007 przeszedł na emeryturę, pozostając nadal współpracownikiem służb wywiadowczych; w tym samym roku odszedł z dyplomacji i założył spółkę zajmującą się handlem z Rosją. W lutym 2010 r. wrócił do pracy w MSZ i został raz jeszcze wysłany na placówkę do Moskwy. 10 kwietnia 2010 r. był w gronie polskich dyplomatów, czekających na lądowanie w Smoleńsku prezydenckiego samolotu.
3 W czasach PRL-u Tomasz Turowski pracował jako agent w Watykanie i we Francji; dzisiaj trudno ten fakt pozytywnie oceniać, trudno też dociec (dysponując garścią podanych przez Czuchnowskiego faktów), jakie były rezultaty owej pracy. Pewniejsze są jego późniejsze losy: w niepodległej RP doszedł do stopnia pułkownika i dyrektorskiego stanowiska w służbie wywiadu; musiał być wysoko oceniany - inaczej nie podtrzymywano by z nim współpracy i nie proponowano powrotu do dyplomacji.
Uważa się zwyczajowo, że państwo powinno we własnym interesie starannie chronić ludzi związanych z wywiadem i zapobiegać ich dekonspiracji. Tomasz Turowski ma wiele powodów, by powątpiewać w prawdziwość tego przekonania. Niepodległa Polska, której służył przez kilkanaście lat jako oficer wywiadu, w nagrodę postawiła go przed sądem i oznajmiła mu, że jest kłamcą lustracyjnym. Przy okazji zaś uczyniła jawnym to, co miało pozostać strzeżoną przez państwo tajemnicą.
Sprawa Tomasza Turowskiego odsłoniła wady obowiązującego prawa; przy okazji udowodniła, że ważne instytucje państwowe nie wypracowały mechanizmów współpracy w sytuacjach niejednoznacznych i wymagających szczególnej rozwagi. Zatem: najpierw okazało się, że Turowski po przejściu na emeryturę traci część dotychczasowej ochrony, przysługującej mu jako oficerowi wywiadu, a dokumenty dotyczące jego przeszłości stają się częściowo jawne i zaczynają krążyć pomiędzy kilkoma instytucjami. Następnie byłemu oficerowi uświadomiono, że jako współpracownik wywiadu powracający do pracy w MSZ musi opisać w oświadczeniu lustracyjnym, przeznaczonym dla IPN, swoje związki z wywiadem PRL (tego wymogu Turowski nie spełnił; trzeba to zauważyć, choć można też zrozumieć).
Zdarzenie kolejne jest kluczowe dla całej sprawy; na ślad związków Tomasza Turowskiego z wywiadem PRL trafiła pani prokurator z pionu lustracyjnego IPN i w poczuciu ważności swego odkrycia zadzwoniła do ambasady RP w Moskwie z żądaniem, by były agent stawił się na przesłuchanie w jej instytucji. Pani prokurator postąpiła zgodnie z obowiązującą ustawą, to niewątpliwe. Ale też: nie postawiła sobie pytania, czy dawne związki z wywiadem PRL nie sugerują aktualnych powiązań z wywiadem RP (wiem, że nie musiała tego pytania stawiać...); poza tym: skorzystała ze zwykłej linii telefonicznej, co mogło, mówiąc najoględniej, zwiększyć liczbę słuchaczy.
Finał? Wspomniany poprzednio proces lustracyjny. I wyrok, opatrzony przez sąd poruszającym komentarzem, przytoczonym przez Czuchnowskiego: "Nie można wykluczyć, że zaszła sytuacja nielojalności państwa wobec swojego funkcjonariusza, który został postawiony w sytuacji bez wyjścia". Pozwolę sobie wyrazić przekonanie, że ten komentarz odbiera wyrokowi sens, kompromitując ustawodawcę i instytucje, które w zdarzeniu bezpośrednio lub pośrednio uczestniczyły.
Powie ktoś: współpraca Turowskiego z wywiadem PRL była faktem znanym jego przełożonym z wywiadu RP, jej ukrywanie w oświadczeniu lustracyjnym nie miało sensu. Owszem, można wyrazić takie przekonanie. Można też dodać, że prawdomówność pozwoliłaby uniknąć Turowskiemu procesu, ale nie uchroniłaby go przed dekonspiracją. Sąd ma rację: państwo polskie postawiło swego funkcjonariusza w sytuacji bez wyjścia.
O ludziach wywiadu wiem tyle, ile przeczytałem w powieściach Johna Le Carré. Nie twierdzę, że historia Tomasza Turowskiego jest całkowicie jasna; nie zamierzam bronić peerelowskiej części jego biografii i wynosić pod niebo pracy dla wywiadu RP. A jednak: trudno obojętnie minąć stężenie absurdu, unoszące się nad tą konkretną historią i (szerzej rzecz ujmując) nad konfliktem między interesami AW i misją IPN. Takie rzeczy nie powinny się przydarzać w państwie prawa.