Prądu naszego powszedniego

Izabela Zygmunt, aktywistka CEE Bankwatch Network: W polskich domach w trzy lata zainstalowano fotowoltaikę o mocy dwóch gigawatów. To nieprawda, że energetyczna przyszłość Polski spoczywa w rękach państwowych kolosów.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

Elektrownia wiatrowa w Zagórzu,  woj. zachodniopomorskie, 2015 r. / DARIUSZ GORAJSKI / FORUM
Elektrownia wiatrowa w Zagórzu, woj. zachodniopomorskie, 2015 r. / DARIUSZ GORAJSKI / FORUM

MAREK RABIJ: Co sobie myśli „zielona aktywistka” jak Pani, słuchając zapowiedzi rządu, który niespodziewanie zmienia narrację i przyznaje, że Polska jednak musi zrezygnować z energetyki węglowej?

IZABELA ZYGMUNT: Nie mam poczucia wygranej, jeśli o to pan pyta. W tych zapowiedziach nadal jest zbyt wiele sprzeczności, niejasności i znaków zapytania.

A wierzy w nie Pani?

Zmiana narracji bierze się z czynników czysto ekonomicznych, nie ekologicznych, to po pierwsze. Poza tym proszę zwrócić uwagę, że harmonogram polskiego odchodzenia od węgla kamiennego nie pokrywa się z agendą Unii Europejskiej, która swoje plany powiązała ściśle z prognozami klimatologów. My tymczasem mówimy, że owszem, włączymy się w ten proces, ale na swoich warunkach, wolniej, co może świadczyć o tym, że Warszawie nie chodzi o to samo, o co chodzi reszcie Europy.

Moje zdziwienie słabnie, kiedy czytam choćby informacje z Niemiec. Berlin zamyka elektrownie atomowe, żeby ich miejsce zajęły jak najszybciej źródła odnawialne. Tylko że brakujące moce trzeba tymczasowo uzupełnić elektrowniami gazowymi. Trudno uwierzyć, że względy klimatyczne grają tutaj pierwsze skrzypce.

Nie wszystkich decyzji energetycznych Niemiec chciałabym bronić, ale w ostatecznym rozrachunku dla klimatu istotne jest to, jak szybko spadają emisje dwutlenku węgla. Niemcy w 2019 r. ograniczyli je o ponad 6 proc. W tym samym czasie w Polsce emisje wzrosły.

Polska nie ma wprawdzie elektrowni atomowej ani wielkich szans na dorobienie się jej, ale za to przystępuje do transformacji energetycznej w momencie, gdy w zasięgu ręki są inne, pod wieloma względami lepsze rozwiązania. Dzięki opóźnionemu startowi możemy dekarbonizować energetykę taniej, niż robiły to kraje Europy Zachodniej. Technologie zeroemisyjne szybko tanieją. Dotyczy to również magazynowania energii, czyli czegoś, co długo stawiało pod znakiem zapytania sens budowy systemów bazujących głównie na źródłach odnawialnych.

Zależnie od poglądów narzekamy – albo na rządy niezdolne do popchnięcia transformacji, na górniczych związkowców, którzy bronią swoich miejsc pracy, nie oglądając się na interes wspólny, albo na Brukselę, która chce nas nawracać, nie licząc się z polskim zapóźnieniem. Tylko że prądu nam od tego nie przybywa.

Jeśli będzie pan oceniać sytuację energetyczną Polski wyłącznie z perspektywy tego, co się dzieje w ministerstwach, to taki obraz panu faktycznie wyjdzie. Na szczeblu rządowym mamy zastój i wciąż nie dorobiliśmy się klarownej i realistycznej wizji transformacji.

Patrzę na to z perspektywy mieszkańca jednego z większych polskich miast, który zimą kaszle od smogu, a latem słyszy nawoływania, żeby oszczędzał prąd, bo przeciążony system może nie wytrzymać.

Akurat samorządy są bardzo zainteresowane szybką transformacją energetyczną. Jeśli czegoś im brakuje, to współpracy po stronie władz centralnych, przede wszystkim w sferze legislacyjnej. Myślę, że w wielu miastach i gminach termomodernizacja budynków, wymiana kotłów węglowych i rozwój lokalnej energetyki postępowałyby o wiele szybciej, gdyby Warszawa wyposażyła samorządy w jasne przepisy albo wprost nie blokowała pewnych inicjatyw na poziomie regulacji.

Na przykład?

Chociażby tzw. ustawa antywiatrakowa. Energetyka wiatrowa rozwijała się w Polsce prężnie, aż w 2016 r. zaczęło obowiązywać nowe prawo, zaostrzające warunki budowy elektrowni wiatrowych. Być może rząd faktycznie chciał jedynie uporządkować kwestie lokalizacji farm wiatrowych. Przy okazji wybito jednak zęby całej branży, która mogła mieć duże znaczenie dla polskiej energetyki, bo jest to źródło prądu najtańsze i zarazem bardziej stabilne niż energia słoneczna. Wiatr wieje przecież także w nocy. Efekt jest taki, że rozwój energetyki wiatrowej w Polsce właściwie zamarł na cztery lata. Dopiero niedawno, przy okazji rekonstrukcji rządu pojawiły się głosy, że być może trzeba te przepisy znowelizować.


Czytaj także: Rafał Woś: Górnik w oślej ławce


Albo przepisy regulujące działalność spółdzielni energetycznych. Taka armia małych żołnierzy, spółdzielni energetycznych i gospodarstw domowych sprzedających nadwyżki wyprodukowanej energii może uczynić wspólny rynek energii bardziej konkurencyjnym, ale też bardziej odpornym. Unia od dawna projektuje ten rozproszony system, wyposaża małe podmioty w nowe uprawnienia. Tymczasem w Polsce te zmiany w ogóle nie zostały jeszcze przeniesione do systemu prawnego, co sprawia, że zakładanie spółdzielni energetycznych wytwarzających niewielkie ilości prądu głównie na własny użytek staje się właściwie niewykonalne. Nie można ich zakładać w miastach – choć właśnie tu miałyby najwięcej sensu, bo na małym obszarze mogłyby obsługiwać wielu odbiorców. Próg wejścia też ustalono na absurdalnie wysokim poziomie.

Ta władza ma słabość do wielkich projektów infrastrukturalnych.

Projekty na większą skalę też nie dostają od Warszawy należytego wsparcia. Z punktu widzenia samorządów bardzo ważny był rozwój klastrów energetycznych, czyli lokalnych porozumień producentów, przedsiębiorstw zajmujących się magazynowaniem energii i wreszcie samych konsumentów – firm, instytucji samorządowych i mieszkańców. Zdecentralizowany model produkcji energii z punktu widzenia odbiorców jest optymalny. Po pierwsze, prąd staje się tańszy, po drugie powstaje, jeśli można tak powiedzieć, na miejscu, co eliminuje ryzyko przerw w dostawach spowodowanych złym stanem starej sieci przesyłowej i zwiększa bezpieczeństwo dostaw dla szpitali oraz innych strategicznych instytucji. Kiedy rząd zapowiedział przygotowanie ram prawnych dla klastrów, zainteresowanie było ogromne. Pamiętam tłumy na konferencjach poświęconych tej tematyce.

Skończyło się wielkim rozczarowaniem, kiedy okazało się, że przepisy tak naprawdę niczego tu ani nie upraszczają, ani nawet nie uściślają. Ramy prawne nie określały chociażby, na jakich zasadach operatorzy sieci dystrybucyjnych mieliby współpracować z klastrami.

Kreśli tu Pani obraz sprzeczny z popularnym wyobrażeniem o samorządach, które w kwestiach energii potykają się o własne nogi – czego dowodem chociażby nieskuteczna walka ze smogiem w dużych miastach.

Bo ten obraz jest faktycznie zafałszowany. Jeśli spojrzymy na wykorzystanie funduszy unijnych na zieloną transformację w kończącej się perspektywie budżetowej, można łatwo wyrobić sobie taką krzywdzącą samorządy opinię. Na zieloną transformację energetyki wydaliśmy zaledwie ok. 7 proc. pieniędzy, które udostępniła nam Bruksela – co było jednym z najniższych wyników w Europie. Polski rząd miał wtedy inne cele, zmiany klimatyczne nie uchodziły za tak palącą kwestię. Ale oddolne zainteresowanie pieniędzmi na transformację energetyczną przerosło podaż. Warszawa z unijnej puli przeznaczyła na ten cel po prostu za mało.

Analizowaliśmy, jak to wyglądało na szczeblu województw, gdzie w wielu przypadkach dochodziło do sytuacji, kiedy łączna wartość projektów zgłaszanych do sfinansowania ze środków unijnych przekraczała dostępny budżet nawet dziesięciokrotnie. Gminy dosłownie ustawiały się w kolejce po pieniądze na tzw. projekty parasolowe, w ramach których instalowano fotowoltaikę. Na szczeblu krajowym też było wesoło, bo kiedy rząd postanowił rozwijać klastry energetyczne, wstrzymał nabór na dofinansowania do budowy OZE niezwiązanych z klastrami w centralnym programie „Infrastruktura i Środowisko”. Kiedy w końcu ruszył nabór dla klastrów, okazało się, że projekty jeden po drugim odpadają z finansowania, bo największym zainteresowaniem cieszyły się inwestycje wiatrowe i słoneczne, tymczasem rząd chciał wspierać tzw. źródła sterowalne, czyli np. elektrownie na biomasę. W rezultacie i tak niewielką pulę środków na instalacje OZE rozdysponowano z dwuletnim opóźnieniem.

W bieżącym budżecie na stole leżą 72 mld euro z funduszy spójności plus 23 mld euro z funduszu odbudowy. Łącznie z dodatkowymi środkami na pożyczki – jakieś 700 mld zł do wydania, ale z zastrzeżeniem, że co najmniej 37 proc. tych pieniędzy pójdzie na cele zbieżne z unijną polityką klimatyczną. Mamy więc szansę na duży finansowy impuls, ale pytanie, czy damy radę go wykorzystać

Znowu poproszę o przykłady.

Jeśli spojrzy pan do przepisów, okaże się, że polskie prawo wciąż nie przewiduje funkcjonowania czegoś takiego jak magazynowanie energii. Nie ma taryf za takie usługi. W cennikach opłat przesyłowych nie ma też specjalnej stawki za wysłanie prądu do magazynu, a to oznacza, że opłatę sieciową trzeba ponieść i wtedy, kiedy energię się wysyła do magazynu, i wówczas, gdy się ją z niego pobiera. Kiedy słyszymy o nieopłacalności tego typu rozwiązań, warto wiedzieć, że nie bierze się ona z niczego.

Pytanie, czy w oparciu o takie magazyny energii i rozproszony system możemy w Polsce zbudować coś, co zastąpi starzejące się elektrownie węglowe. W ciągu kilku najbliższych lat z systemu wypadnie nam kilka bloków energetycznych. Budowa elektrowni w Ostrołęce stanęła w miejscu.

Wiem, dokąd pan zmierza, i nie zgadzam się z taką wizją. Kiedy pojawiły się fundusze unijne, nagle okazało się, że Polacy chcą źródeł odnawialnych.

W polskich domach w dwa lata zainstalowano fotowoltaikę o łącznych mocach nominalnych sięgających dwóch gigawatów, a chętnych na kolejne instalacje coraz szybciej przybywa. Poza tym mamy ogromny potencjał ograniczenia zapotrzebowania na energię, zwłaszcza w budynkach. To najtańszy sposób na ograniczanie emisji – i przy okazji wyeliminowanie smogu. Proszę mi więc nie mówić, że energetyczna przyszłość Polski spoczywa w rękach państwowych kolosów. Mamy alternatywę.

Tylko jak dokładnie powinien wyglądać polski miks energetyczny? Ilekroć za temat wezmą się specjaliści od atomu, natychmiast wychodzi im, że bez siłowni jądrowej ani rusz. Kiedy o tym samym piszą ludzie od zielonej energii, okazuje się, że mogą nam wystarczyć same OZE. Wiele bym dał za obraz oczyszczony z zakłóceń, jakie wprowadza taka gra interesów.

To proszę pytać w kancelarii premiera. Jakiś czas temu rząd zamówił w renomowanej firmie doradczej kompleksową analizę możliwych scenariuszy rozwoju polskiej energetyki do 2050 r.

Czytała ją Pani?

A skąd! Schowali te dokumenty do szuflady. ©℗

IZABELA ZYGMUNT jest tłumaczką i ekolożką; była urzędniczką w instytucjach UE, obecnie działa jako aktywistka organizacji CEE Bankwatch Network i Polskiej Zielonej Sieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020