Pracownik w ciemnym zaułku

Pomimo rekordowo niskiego bezrobocia i rosnących pensji polski rynek pracy dalej przypomina bardziej Rosję niż Niemcy.

20.09.2021

Czyta się kilka minut

Absolvent Talent Days – targi pracy i praktyk w hali Expo w Łodzi, kwiecień 2019 r. / PIOTR KAMIONKA / REPORTER
Absolvent Talent Days – targi pracy i praktyk w hali Expo w Łodzi, kwiecień 2019 r. / PIOTR KAMIONKA / REPORTER

W czerwcu stopa bezrobocia spadła do 3,6 proc., co było trzecim najlepszym wynikiem w UE. Polski świat pracy wyszedł z pandemii w zaskakująco dobrej formie, co potwierdza jeszcze szybki, sięgający nawet 10 proc. rocznie, wzrost płac. Ale spod świetnych statystyk wyłania się mniej przyjemny obraz. Rynek pracy przypomina atrakcyjne turystycznie miasto, w którym pięknie odnowione centrum otoczone jest brudnymi ulicami.

Bierni znad Wisły

Niski poziom bezrobocia nie informuje, jak wiele osób w danym kraju ma pracę. O tym mówi wskaźnik zatrudnienia, w którym tak dobrze już nie wypadamy.

Według OECD na koniec pierwszego kwartału 2021 r. zatrudnienie miało 69,5 proc. Polek i Polaków w wieku produkcyjnym, a więc 2 pkt. proc. mniej niż w Austrii, w której stopa bezrobocia jest niemal dwukrotnie wyższa. W Szwecji wskaźnik zatrudnienia wynosi aż 74 proc., tymczasem oficjalne bezrobocie jest tam niemal trzykrotnie wyższe niż w Polsce. Wynika to z tego, że nad Wisłą mamy ogromną liczbę biernych zawodowo w wieku produkcyjnym, którzy pracy nie szukają lub nie zamierzają jej podjąć, więc w wykazach statystycznych nie są uznawani za bezrobotnych. Wśród nich jedynie mniej niż co dziesiąty jest na wcześniejszej emeryturze – pozostali wypadli z rynku z powodów, które w większości państw Europy nie eliminują z życia zawodowego. Np. z powodu niepełnosprawności (ponad jedna czwarta) lub obowiązków domowych (prawie jedna trzecia).

Specyficzną grupą, o kluczowym znaczeniu w kontekście przyszłości, są tzw. NEET-si – czyli osoby w wieku 15-29 lat, które nie uczą się ani nie pracują. Według opublikowanego niedługo przed pandemią raportu Instytutu Badań Strukturalnych, w Polsce takich osób jest 750 tys.; to dziesiąty najwyższy wynik w UE. Stanowią oni 12 proc. swojej grupy wiekowej i jeśli nie zostaną szybko zaktywizowani, prawdopodobnie wypadną z rynku pracy już na dobre.

Aktywizacją biernych zawodowo powinny zajmować się urzędy pracy, niestety ich skuteczność na tym polu jest mizerna. Obecnie zajmują się głównie rejestracją bezrobotnych, a osoby bierne zawodowo są poza ich radarem. Polska właściwie nie prowadzi też tzw. aktywnej polityki rynku pracy, która jest znakiem rozpoznawczym nie tylko Skandynawii, ale też Beneluksu czy Niemiec. Na całą politykę rynku pracy wydajemy 0,5 proc. PKB, aż sześć razy mniej niż Dania, przy czym i tak zdecydowana większość tych środków przeznaczana jest na zasiłki dla bezrobotnych. Na same programy szkoleniowe wydajemy proporcjonalnie 40 razy mniej niż Dania, Austria czy Finlandia.

Młode matki na aucie

Bierność zawodową wśród młodych najczęściej powodują obowiązki opiekuńcze – aż 58 proc. Polek należących do grupy NEET-sów nie szuka pracy właśnie z tego powodu. A instytucjonalne wsparcie państwa w opiece nad najmłodszymi jest w powijakach. Znalezienie miejsca w publicznym żłobku w większości gmin jest niemożliwe: zwyczajnie gminy ich nie prowadzą. Dla przykładu, 130-tysięczne Tychy mają jeden miejski żłobek. A żłobki prywatne pobierają czasem nawet kilkukrotnie wyższe opłaty niż publiczne, więc mniej wykwalifikowanym kobietom nie opłaca się iść do pracy, gdyż większość pensji może pochłonąć koszt żłobka.

Wbrew pozorom polityka rodzinna to element polityki rynku pracy. Dostęp do instytucji opiekuńczych wpływa na aktywność zawodową kobiet. O ile poziom zatrudnienia mężczyzn jest wysoki, nawet wyższy niż w Szwecji czy Norwegii, to poziom zatrudnienia Polek jest jednym z najniższych w Europie, znacznie niższym niż we Francji i Portugalii, choć na pierwszy rzut oka sytuacja na tamtejszych rynkach pracy jest dużo gorsza.

W ostatnich latach pod tym względem zanotowaliśmy regres. Wskaźnik zatrudnienia kobiet z dzieckiem w wieku do lat pięciu od 2015 r. spadł z 64 do 63 proc.: nieznacznie, ale ostatnie lata upływały pod znakiem wzrostu ogólnego zatrudnienia i spadku bezrobocia. W rezultacie luka w zatrudnieniu kobiet i mężczyzn wzrosła z 11 do 13 pkt. proc. – w Niemczech i Francji jest dwukrotnie niższa, a w Szwecji trzykrotnie. Często przytacza się stosunkowo niezłe dla Polski dane dotyczące luki płacowej między płciami (gender pay gap) – luka w zatrudnieniu, nad Wisłą jedna z najwyższych w Europie, pojawia się znacznie rzadziej.

Jedna czwarta poza parasolem

W kontekście sytuacji pracowników często wskazuje się na zjawisko tzw. dualizmu rynku pracy w Polsce. Znacznej grupy pracujących dotyczą inne zasady niż większości. Według GUS w 2019 r. na podstawie stosunku pracy zatrudnionych było 74 proc. pracowników, co od dekady właściwie się nie zmieniło, pomimo nieustannych dyskusji o konieczności ograniczenia „śmieciowego zatrudnienia”. Tak więc jakaś jedna czwarta zatrudnionych – ok. 2 mln ludzi – pozostaje poza parasolem kodeksu pracy.

Najgorsza jest sytuacja zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. Według GUS wyłącznie na tego typu umowach pracuje 1,2 mln osób, pozbawionych podstawowych praw pracowniczych, w naszym kręgu cywilizacyjnym uznawanych za oczywistość.

Temat umów cywilnoprawnych często jest bagatelizowany, gdyż rzekomo mają one być wstępem do zatrudnienia etatowego. Niestety w rzeczywistości stają się pułapką. Według publikacji Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) „Dualizm polskiego rynku pracy w dobie pandemii COVID-19”, tylko jedna piąta zatrudnionych w pierwszej pracy na umowie zleceniu lub umowie o dzieło po trzech latach od zakończenia edukacji otrzymuje etat na czas nieokreślony. Bardziej prawdopodobne jest, że zatrudnienie na umowach cywilnoprawnych skończy się tymczasowym bezrobociem niż stałym etatem.

Elementem dualizmu rynku pracy jest też niezwykle popularne samozatrudnienie – mowa o kolejnych 1,3 mln osób. Jednoosobowi przedsiębiorcy (JDG) bywają przedstawiani jako grupa generalnie dobrze sytuowana, co ma pewne uzasadnienie – według danych Ministerstwa Finansów stanowią połowę wśród 10 proc. najlepiej zarabiających podatników. Równocześnie jednak wśród 10 proc. najmniej zarabiających podatników samozatrudnieni stanowią aż jedną piątą.

Samozatrudnienie często dotyczy nisko wykwalifikowanych pracowników, których pracodawcy wypchnęli na działalność gospodarczą, by ograniczyć koszty. A także wielu pracujących dorywczo, skaczących od zlecenia do zlecenia, którzy otworzyli „firmę”, by mieć ubezpieczenie. Ich sytuacja nie jest lepsza niż zatrudnionych na umowach cywilnoprawnych. Co gorsza, według PIE w czasie pandemii część pracowników zachowała pracę za cenę przesunięcia na działalność gospodarczą – dowodzi tego wzrost liczby samozatrudnionych (o 35 tys.) połączony ze spadkiem liczby pracujących na etatach.

Bezzębna inspekcja

Co roku międzynarodowa konfederacja związków zawodowych ITUC publikuje ranking Global Rights Index, w którym opisuje skalę łamania praw pracowniczych na świecie. W tegorocznej edycji Polska trafiła znów do grupy trzeciej – tj. „regularne łamanie praw” – m.in. z Meksykiem, Argentyną, Rosją i RPA, ale też z Wielką Brytanią czy Kanadą, która spadła z grupy drugiej. Zdecydowana większość krajów członkowskich UE jest w grupie drugiej lub pierwszej.

Niestety, nie bardzo ma kto tych praw bronić. W krajach rozwiniętych zajmują się tym zwykle związki zawodowe, które w Polsce dominują w największych przedsiębiorstwach, gdzie skala łamania prawa pracy i tak jest najniższa. W takiej sytuacji niezbędne jest istnienie sprawnej inspekcji pracy, ale ta w ostatnim czasie właściwie się zwija.

W 2019 r. PIP przeprowadziła 73 tys. kontroli, czyli o jedną czwartą mniej niż dekadę wcześniej. Skontrolowano 58 tys. firm, tymczasem samych mikroprzedsiębiorstw zatrudniających więcej niż jedną osobę (ale mniej niż 10) jest w Polsce ok. 600 tys. To właśnie w takich mikroprzedsiębiorstwach, w których pracuje 4 mln osób, skala łamania praw pracowniczych jest największa – a oko PIP zwykle tam nie sięga. I nic dziwnego, skoro liczba inspektorów pracy spada, a planowany przez jej szefa budżet jest niższy o kilkadziesiąt milionów niż np. budżet IPN. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2021