Duma i pouczenie

Solnit oprowadza czytelników po galerii niemych kobiet. Niektóre milczą dosłownie, inne krzyczą na próżno.

08.03.2021

Czyta się kilka minut

Rebecca Solnit / JUDE MOONEY / KARAKTER
Rebecca Solnit / JUDE MOONEY / KARAKTER

Przed dwoma laty, też w marcu, pisałam na tych łamach o autobiografii Michelle Obamy. Wokół jej „Becoming” rozpętał się medialny huragan po obu stronach oceanu. Obamę zaliczono do grona najbardziej wpływowych kobiet świata, cytując obficie jej wystąpienia, będące wzorcem power speech – mowy, która ma inspirować i uskrzydlać. Najszerszym echem odbiło się przemówienie w New Hampshire w październiku 2016 r., w trakcie wyścigu między ­Hillary Clinton a Donaldem Trumpem: „Te haniebne komentarze na temat naszego ciała, ten brak szacunku dla naszych ambicji i intelektu, to przekonanie, że możesz zrobić kobiecie, cokolwiek chcesz… To jest po prostu okrutne i przerażające”. Oskarżała kandydata Republikanów w imieniu całego pokolenia kobiet. Po porażce Clinton spekulowano, że to Obama za kilka lat zostanie pierwszą prezydentką Stanów Zjednoczonych.

Teraz była pierwsza dama znów zawitała pod strzechy – jako producentka filmów dostępnych na Netfliksie. Oprócz dokumentalnej wersji „Becoming” została bohaterką serialu dla dzieci „Gofcia i Mochi” (premiera tuż, 16 marca), gdzie razem z dwiema tytułowymi pacynkami zachęca do poznawania zdrowych potraw kulinarnych z całego świata. Oczywiście, w czasach kryzysu klimatycznego promowanie wśród najmłodszych lokalnej kuchni opartej na warzywach i owocach też może być gestem politycznym, ale chyba nie o to chodziło tym, które w Michelle Obamie pokładały nadzieję na kobiecą zmianę warty na szczytach władzy. Dlaczego na własne życzenie odrzuciła rolę mentorki społecznej zmiany, o której tyle mówiła i pisała?

Nie trzeba chwytać się przykładu Ameryki, by pytać o to, czemu kobiece słowa tak rzadko działają, są ignorowane, często przez same kobiety. W Polsce, przez którą przeszedł wzdłuż i wszerz Strajk Kobiet, w Dzień Kobiet wystartowała TVP Kobieta. Już oglądanie zwiastuna kanału groziło ciężkim zatruciem seksizmem. Załóż pastelowy garnitur, posprzątaj dom, upiecz brokuły (notabene to ulubione warzywo Baracka Obamy), zajmij się dzieckiem, a w nagrodę powiosłuj w wypełnionej plastikowymi kulkami wannie aż po horyzont własnych możliwości, czyli… z powrotem do kuchni.

Odpowiedzi na pytanie o cienką granicę między mocą jednostki a siłą stereotypu próbuje udzielić Rebecca Solnit. Jej apel o świat dla kobiet unosi się na (trzeciej już) fali anglosaskiego feminizmu. Urodzona w 1961 r. pisarka nie wierzy w politykę równouprawnienia ani w to, że istnieje zamknięty katalog kobiecych spraw. Nie wierzy, więc pisze. „Od dwudziestu lat siadam przy biurku i majstruję przy zdaniach, które potem wysyłam w świat, i przez większą część ­mojego pisarskiego żywota różnica między wyrzuceniem czegoś do śmieci a opublikowaniem była raczej niedostrzegalna. Od kilku lat jednak moja praca przynosi odzew, a raczej odzywają się moje czytelniczki i czytelnicy” – cieszyła się dekadę temu. Dziś jest jedną z najczęściej dyskutowanych autorek – z jasno określoną ­misją.

Panjaśnianie, męsplikacja, tłumaczyzm

„Jest prawdą powszechnie znaną, że kobiecie mającej własny pogląd brak do szczęścia tylko cudzych pouczeń” – ta parafraza zdania otwierającego sławną powieść Jane Austen mogłaby być mottem najgłośniejszej książki Solnit pt. „Mężczyźni objaśniają mi świat” (2014, pol. wyd. 2017). Tytułowy esej powstał już w 2008 r. i, opublikowany na portalu TomDispatch, natychmiast stał się wiralem. Odwoływał się do powszechnego doświadczenia kobiet, spotykających w pracy, domu lub na przyjęciu panów-wiem-lepiej, mistrzów kategorycznych sądów na każdy temat, ostrzeliwujących słowa ich rozmówczyń.

Esej okazał się tekstem ważniejszym, niż autorka mogła przypuszczać. W trakcie lektury niejedna czytelniczka mimowolnie potakiwała głową, przypominając sobie analogiczne sytuacje z własnego życia. Dzięki tekstowi Solnit męskie pouczanie dla wielu kobiet i niewielu mężczyzn przestało być zjawiskiem przezroczystym i cicho akceptowanym jako coś, z czym trzeba się pogodzić. Na kanwie opowieści Amerykanki ukuto słowo mansplaining (Solnit nie jest jego twórczynią, lecz admiratorką), tłumaczone jako panjaśnianie, męsplikacja albo tłumaczyzm.

Solnit doświadczyła panjaśniania na przykład wtedy, gdy gospodarz wystawnego przyjęcia, na które była zaproszona, utrzymywał, że lepiej zna od niej książkę, którą ona sama napisała. Nie mógł zresztą z początku uwierzyć, że kobieta jest autorką cenionej pracy o Eadweardzie Muybridge’u, XIX-wiecznym fotografie eksperymentującym z animacją. Książek Solnit nie sposób bowiem ustawić na półce z napisem „literatura feministyczna”.

Najpierw wyszła z żydowsko-irlandzkiego, przemocowego domu w Novato pod San Francisco i wyjechała uczyć się do Paryża. W latach 80., kiedy kończyła studia dziennikarskie w Berkeley, zaangażowała się w ruch przeciw broni jądrowej, przejmując pałeczkę od swoich ciotek, Mary Solnit Clarke i June Solnit Sale, wieloletnich działaczek na rzecz praw człowieka. Maszerowała w tłumie jej podobnych wokół poligonu w Nevadzie, mając w głowie słowa Henry’ego Davida Thoreau. Autor „Sztuki chodzenia” jest też patronem jej „Zewu włóczęgi. Opowieści wędrownych” (2001, pol. wyd. 2018), kulturowej historii przemieszczania się piechotą, co Solnit sama z lubością praktykuje.

W pochodzie wielkich spacerowiczów kroczą u niej Arystoteles, Hobbes, ­Rousseau, Kant, Kierkegaard, a także Wordsworth, Joyce i bitnicy. Spacerowiczek jest dużo mniej. Choć Solnit obok Virginii Woolf, Jane Austen czy Mariny Abramović, odbywającej wielki spacer po Wielkim Murze, przedstawia postacie wyciągnięte z cienia, to równowagi płci nie udało się jednak zachować. Czy dlatego, że – jak twierdzą niektórzy antropolodzy – kosztem przystosowania kobiecych miednic do rodzenia jest słabszy chód i bardziej osiadły tryb życia? Czy samo stawianie takich hipotez nie jest odpryskiem patriarchalnej kultury? Siedemnastoletniej Rebece radzono, żeby nie szwendała się sama, bo może się doigrać. Jej rówieśniczki słyszały podobne perorowanie. „W nich zduszono pragnienie samotnej wędrówki – ja jednak wciąż tego pragnę” – wyznaje ­Solnit.

W kolejnych książkach, „Nadzieja w mroku” (2004, pol. wyd. 2019), „A Field Guide to Getting Lost” („Przewodnik gubienia się”, 2005) i w paru pozycjach poświęconych Kalifornii, znowu wyrusza śladem ludzi wychodzących z domu, by zmienić życie albo cały świat. „Zawsze jest za wcześnie, by wycofać się w domowe zacisze. I zawsze jest za wcześnie, by przewidzieć i właściwie oszacować skutki własnych działań” – pisze w „Nadziei w mroku”, która powstała w reakcji na wojnę z Irakiem, a z Solnit uczyniła publiczną intelektualistkę.

Milczenie owiec

„Historia milczenia jest kluczem do historii kobiet” – przekonuje w „Matce wszystkich pytań”, zbiorze esejów z lat 2014-16, wydanym właśnie po polsku przez Karakter. Bez mówienia na głos doświadczenie nie zamieni się w podzielaną społecznie interpretację, a interpretacja w narrację, z której ludzie będą czerpać prawdę o świecie. Idzie śladem tych, które męsko-żeńskiej dychotomii stawiały opór. To m.in. dziewiętnastowieczna sufrażystka i abolicjonistka Elizabeth Cady Stanton oraz filolożka klasyczna, gwiazda programów BBC i publiczna intelektualistka Mary Beard.

Ta ostatnia jest autorką głośnych, ­nomen omen, wykładów o kulturowej historii uciszania kobiet. Zostały one wydane w tomie „Kobiety i władza” (2017, pol. wyd. 2018). Sąd nad Europą Beard zaczyna od pierwszej pieśni „Odysei”, gdy Telemach rozkazuje Penelopie, by przestała użalać się nad losem i wróciła do krosien. To on będzie za nią mówić. „Scena ta dobrze pokazuje, że już u zarania kultury zachodniej, kiedy pojawiają się jej źródła pisane, kobiecego głosu w sferze publicznej nie słychać – przekonuje Beard. – Co więcej, jak twierdzi Homer, nieodłącznym elementem dorastania mężczyzny jest uczenie się przejmowania władzy nad wypowiedziami publicznymi i uciszania samic rodzaju ludzkiego”.

Solnit też oprowadza czytelników po galerii niemych kobiet. Niektóre milczą dosłownie, inne krzyczą na próżno. Amerykanka szczególną uwagę poświęca milczącym artystkom i intelektualistkom. Można utyskiwać na stosowanie klasowej soczewki, zniekształcającej obraz całości, ale autorka wielokrotnie przytacza dane o ogólnospołecznej skali przemocy wobec kobiet. Wyróżnienie historii molestowanych i wiele lat milczących o tym Mayi Angelou, Marthy Nussbaum czy Anity Hill ma wykazać niejednoznaczność kategorii ofiary. Żadna kobieta nie może być pewna, że ofiarą się nie stanie, ale też żadna nie musi zmienić się w owcę milcząco znoszącą swój los.

Autorka „Matki...” staje po stronie wszystkich, które zdecydowały się powiedzieć o krzywdzie. Wierzy im, więc o nich pisze. Ufa ­Nafissatou Diallo, pokojówce, która oskarżyła ­Dominique’a ­Strauss-Kahna o napaść seksualną, i Dylan Farrow, której opowieść o molestowaniu przez adopcyjnego ojca, Woody’ego ­Allena, w ciągu trzydziestu lat wiele razy wracała na forum mediów (właśnie przypomina ją serial dokumentalny HBO ­„Allen kontra Farrow”). Wierzy też Emmie Sulkowicz, studentce wydziału sztuk pięknych Uniwersytetu Columbia, która w 2012 r. zgłosiła władzom uczelni i policji, że została zgwałcona przez kolegę ze studiów. Nie znajdując wsparcia, wzięła materac, czyli scenę przemocy, i zaczęła chodzić z nim po kampusie. Wstyd przemieniła w wypowiedź artystyczną, czym zyskała tylu nowych przyjaciół, co wrogów. Wskazanego przez nią sprawcę oczyszczono z zarzutów.

O czym jest „Lolita”?

Kij w mrowisko autorka eseju „Mężczyźni objaśniają mi »Lolitę«” wsadza też wtedy, gdy deklaruje, że identyfikuje się z bohaterką najsłynniejszej ­powieści ­Vladimira Nabokova: „Kiedy utożsamiamy się z Lolitą, staje się jasne, że Nabokov napisał powieść o białym mężczyźnie, który przez kilka lat systematycznie gwałcił dziecko. Czy da się czytać »Lolitę«, usilnie starając się nie zwracać uwagi na jej fabułę i bohaterów?”. Spokojnie – nie zamierza palić na stosie książek Nabokova. Chciałaby natomiast wypowiedzenia prostej prawdy, że literackie arcydzieło, należące od lat do kanonu inteligenta, jest wyestetyzowaną opowieścią o pedofilii. Krytycy tego utworu celebrują jego styl, a rzadko odnoszą się wprost do treści. Dla Amerykanki dominująca recepcja „Lolity” jest symbolem moralnej porażki Zachodu.

Solnit składa też samokrytykę. Skoro, jako zadeklarowana feministka, po odczycie o Virginii Woolf poddaje się presji, by sumiennie odpowiadać na pytanie o to, dlaczego słynna pisarka nie miała dzieci – to mówi przez nią coś trwalszego niż jej własna filozofia. Tym czymś jest przymus klasyfikowania ludzi. Na wierzchu przybornika z kategoriami leżą płeć i zadekretowane jej role. „To niesłychane, że opowiadając się za poskromieniem ducha konwencjonalnej kobiecości, dopuściłam do takiej wymiany zdań” – żałuje. Dalej opisuje jednak powody także swojej bezdzietności. To tłumaczenie jest jak wpadnięcie we własne sidła, ale znajduje uzasadnienie wtedy, gdy autorka podaje w wątpliwość „matkę wszystkich pytań”, czyli sens stawianego kobietom pytania o to, czy są szczęśliwe. Nie ma jednej opowieści o szczęściu. Niektórym w ogóle ta emocja nie jest potrzebna do dobrego życia, wybierają dawanie miłości, zaangażowanie w ideę albo obronę różnie pojętego honoru.

Męska sprawa

„Dyskryminację i przemoc uważa się za »sprawę kobiecą« wyłącznie dlatego, że na ogół ofiarami są kobiety; jednak na ogół sprawcami są mężczyźni – więc może powinno się mówić o »sprawie męskiej«” – postuluje pisarka. Jej refleksja jest też krytyką języka służącego do wyrażania sądów o świecie i jego mieszkańcach. Kategorie proponowane przez kobiety, jak gwałt na randce czy molestowanie seksualne, długo czekały na wejście do uniwersalnego słownika.

Jednocześnie kategoria „kobiety” wciąż traktowana jest niczym wzorzec z Sèvres: wszystkie mamy być takie same, zwłaszcza jeśli przedmiotem pomiarów stają się nasze wady.

Z jednej strony Solnit słusznie przekonuje, że kategorie społeczne są nieszczelne i bardziej plastyczne, niż sądziliśmy. Z drugiej – przyznaje, że wyłuskiwanie wzorów zachowań może być kluczem do zrozumienia źródeł przemocy. Często generalizuje o mężczyznach, czym naraża się na zarzut stosowania podwójnych standardów – kobiety u niej są zawsze różne, a mężczyźni najczęściej tacy sami.

Czy zanurzone w kulturze anglosaskiej tezy można wprost odnosić do polskiej rzeczywistości? Polski wydawca książek Amerykanki odpowiada twierdząco poprzez okładkową grafikę autorstwa ­Przemka Dębowskiego. Przedstawia ona komiksowy dymek (w którym umieszczone jest nazwisko autorki i tytuł książki), zakończony charakterystyczną błyskawicą – symbolem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.

Jednak słowa Solnit są najmocniejszym komentarzem do naszej sytuacji, kiedy pisze o – wydawałoby się – prostych etycznie sprawach. Że przyczyną gwałtu jest gwałciciel. Że dowcipy o gwałtach nie są śmieszne. Że nienawiść do kobiet nie może być usprawiedliwiona tradycją. W tej płciowej nienawiści znajduje źródło stygmatyzacji kobiet jako złych matek, niedoszłych matek albo roszczeniowych matek. „Nienawiść do kobiet wymaga narracji, z której mężczyźni znikają, kobiety zaś cudownym sposobem produkują dzieci z powietrza i zepsucia” – pisarka opowiada się za prawem kobiet do przerywania ciąży, ale nie wyłącznie dlatego, że jest to tak zwana „kobieca sprawa”. Aborcja ma bowiem najczęściej miejsce wtedy, kiedy zarówno kobieta nie wyobraża sobie, że będzie matką, jak i mężczyzna – że będzie ojcem i weźmie odpowiedzialność.

Mimo dobitnych tez systematycznie powtarzanych w jej książkach, Rebecca Solnit jest umiarkowaną optymistką. Wieszczy nadejście nowego mężczyzny. Feministy, który nie tylko powstrzyma się od pouczania, ale będzie też czytał ze zrozumieniem teksty feministycznych autorek. Wątpię, czy prędko to nastąpi, lecz – choć marna to pociecha – przynajmniej w eseistyce szklany sufit już zaczął pękać. W modnych kręgach intelektualnych nie straci się dziś twarzy, mając nikłe pojęcie o Bukowskim albo Heming­wayu, za to Solnit wstyd nie znać. ©

Rebecca Solnit, MATKA WSZYSTKICH PYTAŃ, przeł. Barbara ­Kopeć-Umiastowska, Karakter, Kraków 2021

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2021