Powstali i zwyciężyli

Jedyne w pełni wygrane polskie powstanie nie obrosło legendą. Przez lata niedoceniane, Powstanie Wielkopolskie miało ogromne znaczenie w ukształtowaniu zachodniej i północnej granicy wolnej Polski.

16.12.2008

Czyta się kilka minut

Pierwsza defilada 1. Pułku Ułanów na placu Wolnści, Poznań, 1919 r. / fot. K. Greger, zbiory Ośrodka KARTA /
Pierwsza defilada 1. Pułku Ułanów na placu Wolnści, Poznań, 1919 r. / fot. K. Greger, zbiory Ośrodka KARTA /

Obecna generacja Polaków nie będzie prowadziła wojny o Poznańskie i Pomorze. Jeśli Ententa podaruje im obie te prowincje, nie powiedzą oni »nie«, ale współczesna generacja sama z tego powodu wojny nie rozpocznie". Tych słów, wypowiedzianych jeszcze podczas I wojny światowej w rozmowie z przedstawicielem rządu Niemiec, Wielkopolanie nie wybaczyli Józefowi Piłsudskiemu.

W ich oczach Piłsudski pozostał tym, który chciał Wielkopolskę oddać, bo dla niego liczył się tylko Wschód.

I nie pomogły już potem ani słowa, które w listopadzie 1918 r. znalazły się w jego depeszy o odrodzeniu się państwa polskiego obejmującego "wszystkie ziemie zjednoczonej Polski", ani zabiegi, aby w powstającym rządzie byli przedstawiciele wszystkich trzech zaborów, ani nawet dekret o wyborach do Sejmu, które miały objąć także ziemie zaboru pruskiego... Ta niechęć do Piłsudskiego - starannie podtrzymywana w Poznańskiem przez rządzącą tu i nieprzyjazną mu endecję - była tak silna, że przetrwała pokolenia.

Tymczasem Piłsudski zachodnich ziem nigdy się nie wyrzekł. Choć uważał, że można je będzie odzyskać podczas konferencji pokojowej, bo na zbrojne odebranie ich Niemcom nie ma szans.

Jak bardzo się mylił, okazało się już w grudniu roku 1918.

Jak Paderewski do Poznania...

Dziś powszechnie uważa się, że zarzewiem powstania był przyjazd do Poznania Ignacego Jana Paderewskiego 26 grudnia 1918 r. Choć - uciekając się do literackich porównań - należałoby raczej powiedzieć, że była to iskra, która podpaliła od dawna już przygotowany stos.

Paderewski, artysta lubiany i dobrze znany ze swoich wcześniejszych pobytów w Poznaniu, tym razem pojawił się tu jako przedstawiciel paryskiego Komitetu Narodowego Polskiego i nieformalny przedstawiciel rządu w Warszawie. W dodatku z członkami angielskiej misji wojskowej. A w Poznaniu zatrzymał się w drodze z Gdańska do Warszawy.

Niemcy robili wszystko, aby do tej wizyty nie doszło. Kiedy okazało się, że przyjedzie, w momencie przybycia Paderewskiego do Poznania wyłączyli nawet oświetlenie ulic, by utrudnić kontakty między Polakami i samo powitanie niezwykłego gościa.

Poznaniacy byli jednak na to przygotowani. Gdy pociąg z państwem Paderewskimi i angielską misją wojskową zajechał na dworzec, witały go nieprzebrane tłumy. Przy świetle niemal trzech tysięcy pochodni, towarzyszyły one gościom aż do centrum miasta, do hotelu "Bazar".

Na ulicach stali wiwatujący mieszkańcy. Wchodzący ciągle jeszcze w skład niemieckiego państwa Poznań należał w ten późny świąteczny wieczór do Polaków. Z okna hotelu Paderewski wygłosił do ludzi płomienne przemówienie.

Entuzjazm był ogromny, choć pewnie jeszcze nikt nie przewidywał, co miało się zdarzyć już następnego dnia.

Niemiecka kontrmanifestacja

Piątek 27 grudnia zaczął się spokojnie.

Przez lata do legendy urosła manifestacja dzieci polskich przed "Bazarem". W rzeczywistości nie było ich, jak przekazywano przez pokolenia, aż 12 tys., lecz znacznie mniej, a do tego nie były to wyłącznie dzieci polskie. Przygotowane przez szkoły, przyszły pod hotel, by oddać honory artyście. Patriotyczny charakter tej manifestacji mogły nadać jedynie biało-czerwone chorągiewki, które przynieśli ze sobą polscy uczniowie.

Paderewski - widząc już poprzedniego dnia, co się święci - dyplomatycznie "zachorował". Delegację dzieci przyjął leżąc w łóżku. Wieczorem miał wziąć udział w bankiecie przygotowywanym w "Bazarze" na jego cześć. Ale wtedy na ulicach Poznania trwały już powstańcze walki...

Żaden z historyków nie odważy się dziś powiedzieć, jak dokładnie i kiedy wybuchły, ani odtworzyć pierwszych ich godzin.

Wiadomo, że w odpowiedzi na polską manifestację poprzedniego dnia, Niemcy zorganizowali 27 grudnia swoją. I też ruszyli pod "Bazar". To miała być ich odpowiedź na pytanie, do kogo należy Poznań. Po drodze były przemówienia i niemieckie pieśni, ale i rozbijanie witryn sklepowych, w których wywieszone były flagi państw Ententy. Polacy na chodnikach przyglądali się temu w milczeniu.

Pochód dotarł w końcu do "Bazaru", a stąd przesunął się w dół obecnych Alei Marcinkowskiego, by po kolejnym przemówieniu zawrócić pod "Bazar". Gdy dochodził do hotelu, ktoś strzelił. Nie wiadomo dziś ani kto, ani do kogo. Ale ten jeden strzał wystarczył. Wielkopolska chwyciła za broń.

Pierwsze walki

Dziś już niemożliwe jest odtworzenie pierwszych godzin powstania. Nie było jednak tak romantycznie jak na późniejszych obrazach Leona Wróblewskiego i pocztówkach Leona Prauzińskiego, które przez lata kształtowały wyobraźnię o powstańczym zrywie.

Na jednych i drugich jawi się tonący w wieczornym świetle lamp, ośnieżony Poznań. Tymczasem w rzeczywistości było ciemno, bo obowiązywało wygaszenie latarń, nie było też śniegu. A do tego zanim Polacy przypięli do swoich ubrań biało-czerwone wstążki lub inne narodowe emblematy, nie było wiadomo, kto jest kim.

Zamieszanie zrobiło się więc spore, zwłaszcza że nie było też naczelnego dowódcy. Walki wybuchały spontanicznie, a komendantów było tylu, ile walczących grup. Do walki ruszyły opanowane już wcześniej przez Polaków oddziały Straży Ludowej oraz Służby Straży i Bezpieczeństwa. Szybko przejęto centrum miasta.

Podczas wymiany ognia przy nieistniejącym już dziś gmachu Prezydium Policji (znajdował się u zbiegu obecnych ulic 27 Grudnia i Franciszka Ratajczaka) polegli pierwsi powstańcy: właśnie Ratajczak i Antoni Andrzejewski. Dziś imię tego pierwszego nosi ulica, o drugim pamięta niewielu.

Wolny Poznań

Zwycięski szturm na gmach Prezydium Policji przez dziesięciolecia uchodził za jeden z symboli powstania w Poznaniu. Historycy, zwłaszcza dr Marek Rezler, odarli go jednak z legendy. W rzeczywistości doszło do ostrej wymiany ognia między powstańcami a Niemcami, ale nie było szturmu. Gmach przejęto na mocy porozumienia z niemiecką załogą, której pozwolono opuścić budynek. Obsadził go oddział złożony z 24 Niemców i tyluż Polaków. A gdy następnego dnia zaczęto tu formować polską policję, Niemców nikt już o zdanie nie pytał.

Walki o Poznań trwały do początków stycznia, choć nie były już tak intensywne jak w pierwszych dniach powstania. Do najważniejszych wydarzeń należało zdobycie Cytadeli (co udało się podstępem), zajęcie koszar saperów, kawalerii i artylerii. Koszary 6. Pułku Grenadierów przeszły w polskie ręce na podstawie zawartej umowy: Niemcy odeszli z bronią. Ostatnia padła stacja lotnicza na Ławicy, którą powstańcy zdobyli w nocy z 5 na 6 stycznia 1919 r. Miasto było wolne.

Ale to nie koniec tej historii. Powstanie, które wybuchło w Poznaniu, stało się sygnałem do chwycenia za broń w całej Wielkopolsce. Walki toczyły się na czterech frontach o dość luźnej strukturze: północnym, wschodnim, południowo-wschodnim i zachodnim.

Gdy 16 lutego 1919 r. Niemcy podpisały rozejm (w dalekim Trewirze), w rękach polskich znajdowały się ziemie sięgające (w przybliżeniu) przedrozbiorowej zachodniej granicy Rzeczypospolitej, z drobnymi modyfikacjami. Powstańcom nie udało się zdobyć m.in. Leszna i Rawicza, które do Polski wróciły dopiero na mocy traktatu wersalskiego.

Improwizacja, ale przygotowana

Wybuch powstania, choć był rzeczywiście spontaniczny, to jednak starannie w Poznańskiem przygotowany. Jego organizacyjne podstawy stworzono w listopadzie i grudniu 1918 r., wykorzystując legalne instytucje powstałe po wybuchu rewolucji w Berlinie i destrukcji cesarstwa Niemiec.

Polacy, mający w większości za sobą działalność w narodowych organizacjach niepodległościowych, opanowali oddziały Straży Ludowej i Służby Straży i Bezpieczeństwa. A oprócz nich powstało wiele konspiracyjnych oddziałów tworzonych przez zdemobilizowanych oficerów. W żołnierskie oddziały przekształcały się drużyny skautowe; powstawały zbrojne grupy przy Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego.

Od czasu Sejmu Dzielnicowego i legalizacji Komisariatu Naczelnej Rady Ludowej w grudniu 1918 r., całokształtem wojskowych spraw zarządzał znany działacz Wojciech Korfanty, który już wcześniej, w listopadzie, próbował porozumieć się ze sztabem generalnym Wojska Polskiego w Warszawie w sprawie znalezienia odpowiedniego kandydata na dowódcę przyszłego powstania w zaborze pruskim. Ale jego zabiegi spełzły na niczym: Warszawa koncentrowała się na tworzeniu własnych jednostek, by użyć ich na Wschodzie; ważyły się bowiem losy bitwy z Ukraińcami o Lwów. Z kolei w późniejszym okresie Warszawa raczej próbowała wyciągnąć z Poznania jak najwięcej ludzi i sprzętu, zamiast pomagać armii wielkopolskiej.

Kapitan Stanisław Taczak - ten, który objął kierowanie powstaniem - jego dowódcą stał się przypadkowo. Z zawodu inżynier-chemik, dawny oficer armii niemieckiej, ale już służący w odradzającym się polskim wojsku, w Poznaniu był w tych grudniowych dniach przejazdem: zatrzymał się tu w drodze z Berlina do Warszawy. Można rzec, że w powstanie go "wrobiono". Polakom dramatycznie brakowało kadry oficerskiej, więc kapitan, zachęcony przez brata (prałata Teodora Taczaka) i przez Korfantego, objął tymczasowe dowodzenie powstaniem - za zgodą przełożonych w Warszawie. Awansował na majora i twardą ręką chwycił grupy powstańcze, organizując wszystko od podstaw. W ciągu 19 dni, kiedy dowodził powstaniem, utworzył wszystkie służby, zorganizował Dowództwo Główne. Udało mu się ochronić zdobycze powstania i utworzyć silny front przeciwniemiecki.

Nowy dowódca się dostosował

Gdy 15 stycznia 1919 r. mjr Taczak przekazywał dowództwo gen. Józefowi Dowbor-Muśnickiemu (desygnowanemu na to stanowisko przez Piłsudskiego, w porozumieniu z Komisariatem Naczelnej Rady Ludowej, która 3 stycznia przejęła władzę w Poznańskiem), siły powstańcze były już zorganizowane i liczyły 14 tys. ludzi.

Nowego dowódcę przyjęto z dużą rezerwą. Taczak był Wielkopolaninem, przez pierwsze trzy tygodnie powstania wykazał się wiedzą i umiejętnościami. Dowbor-Muśnicki, znakomity organizator i świetnie wykształcony oficer sztabowy z doświadczeniem liniowym, miał za sobą służbę w carskiej armii, co nie pozostało bez wpływu na jego poglądy, także dotyczące organizacji wojska. A jednak potrafił dostosować się do wielkopolskiej specyfiki. Zarządził powszechny pobór, wprowadził przysięgę, ale także sądy doraźne, by podnieść dyscyplinę. Gdy podpisywano rozejm w Trewirze, pod bronią było 30 tys. żołnierzy. Powstańcze wojsko stało się bazą dla tworzenia regularnej armii wielkopolskiej.

Sam Dowbor-Muśnicki, choć do Poznania jechał niezbyt chętnie (mając świadomość, że w razie potrzeby nie ma co liczyć na warszawskie wsparcie), o Wielkopolanach wyrażał się z uznaniem. We  wspomnieniach, spisanych 17 lat po powstaniu, notował: "Dla przedstawicieli innych dzielnic Wielkopolanie wydają się zarozumiali i nawet śmieszni. Mówią źle po polsku, zatrącają z niemiecka, a jednak nikt im zarzucić nie śmie ani braku zdrowego rozsądku, ani braku patriotyzmu i zrozumienia, że wolność jest największą zdobyczą narodu. (...) Patriotyzm i ofiarność Wielkopolan u wszystkich wzbudzała podziw. (...) Wojska wielkopolskie, nie przerywając walk z Niemcami, dwukrotnie uratowały Lwów i czym mogły przyczyniły się do jego obrony; w ciągu prawie roku trzymały bolszewików na Berezynie i wywarły decydujący wpływ w bitwie pod Warszawą" [w 1920 r. - red.].

Owoce pracy organicznej

Dalej Dowbor-Muśnicki pisał: "W Wielkopolsce prawie wszyscy starali się dopomóc mi w robocie, nie intrygowali, nie robili przykrości, zapewne dlatego, że nie wprowadziłem innowacji w środowisku, które posiadało swoje odrębne cechy, sposób myślenia i upodobania. Postawiłem sobie za zadanie pracować w tej atmosferze, do której przyzwyczaili się Poznańczycy, a oni pracować umieli".

Dziś nikt nie ma już wątpliwości, że zwycięskie Powstanie Wielkopolskie lat 1918-19 było wynikiem zarówno dzielności powstańców i umiejętności ich dowódców, jak też prowadzonej w Wielkopolsce pracy organicznej, która stworzyła podstawy ekonomiczne społeczności polskiej, utrwalone poczuciem świadomości narodowej.

Wielkopolanie, choć uczestniczyli w XIX-wiecznych zrywach niepodległościowych w Królestwie Polskim i płacili za to represjami, jako pierwsi zrozumieli, że bez zmiany świadomości społecznej nie da się zwyciężyć. Aby się przeciwstawić Niemcom, musieli być od nich lepsi pod każdym względem.

W Poznańskiem praca organiczna narodziła się już po upadku powstania listopadowego (1830-31). Romantyczne tradycje zaczęto zmieniać w kult pracy u podstaw. Ojciec duchowy organiczników - poznański lekarz i społecznik Karol Marcinkowski - tak pisał w I połowie wieku XIX: "Zaniechajmy liczyć na oręż, na zbrojne powstania, na pomoc obcych mocarstw i ludów, a natomiast liczmy na siebie samych, kształćmy się na wszystkich polach, pracujmy nie tylko w zawodach naukowych, ale także w handlu, przemyśle, rękodzielnictwie, stwórzmy stan średni, usiłujmy podnieść się moralnie i ekonomicznie, a wtenczas z nami liczyć się będą!".

Przez kolejne dziesięciolecia toczyła się więc w Poznańskiem ta, jak ją później nazwano, "najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", prowadzona jednak nie orężem. W ciągu czterech pokoleń udało się zmienić myślenie i metody działania Wielkopolan. A gdy przyszedł właściwy moment, Wielkopolanie poszli po swoje. I zwyciężyli.

Fakty piękniejsze od legend

Dziś historycy powstańczą wiedzę znów przewracają do góry nogami.

Z militarnego i politycznego chaosu tamtych dni wyłaniają się nowe obrazy, nowe interpretacje. Sens wielu z nich zaczynamy rozumieć dopiero teraz, po 90 latach.

- Na taki wynik powstania pracowało w Wielkopolsce kilka pokoleń organiczników i działaczy niepodległościowych - mówi "Tygodnikowi" dr Marek Rezler, historyk badający powstańcze dzieje od ponad 30 lat. - Jednym z fenomenów tamtych dni było jednak to, że przez pół roku, od wybuchu powstania aż do podpisania traktatu wersalskiego

28 czerwca 1919 r., Wielkopolska funkcjonowała jako niepodległe państwo, w dodatku w strukturze przypominającej spółkę gospodarczą.

- A potem - dodaje Rezler - swoją wielką szansę przegrała, tracąc możliwość uzyskania autonomii podobnej do tej, jaką od 1922 r. cieszyła się polska część Górnego Śląska.

Faktem jest, że Powstanie Wielkopolskie przez dziesięciolecia nie było należycie doceniane. Zabrakło mu romantyzmu innych zrywów. Legendą obrosły tylko jego pierwsze dni, a i one dziś - wyjaśniane przez historyków - z mitów są odzierane.

Ale może ono wcale mitów nie potrzebuje?

Bo po co zwycięzcom legendy, skoro fakty są od nich piękniejsze?

WIELKOPOLSKA POWSTAŃCZA - zobacz dodatek specjalny "Tygodnika Powszechnego"

dostępny w całości w serwisie tygodnik.onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2008