Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W dekadach schyłkowego socjalizmu „badylarz” był przedstawicielem tzw. inicjatywy prywatnej, łupionej i traktowanej per noga (do późniejszej amputacji, jak już wygra socjalizm). Jad nienawiści sączony wobec tej grupy społecznej chłeptała ze smakiem znaczna część narodu – bo „prywaciarze” mieli dżinsy i chałwę z Turcji. Kiedy skończył się komunizm, prywatna inicjatywa zaczęła być chwalona… Aż do teraz. Od paru lat słyszymy, że źródłem naszego dobrobytu znów ma być premier (np. Kopacz) i prezydent (np. św. Mikołaj), i aktywni urzędnicy, zwłaszcza ci z aparatu karnoskarbowego. Jeszcze chwila, a kandydaci na prezydenta zaczną obiecywać, że badylarze, cinkciarze i spekulanci wrócą do swoich nor, skąd nigdy nie powinni byli wyjść. ©