Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nagle powietrze zaczęło płonąć” – tak dwa lata temu Wernher Doehner wspominał moment katastrofy „Hindenburga” w 1937 roku. Ten ostatni ocalały z tragicznego wypadku sterowca zmarł przed kilkoma dniami, w wieku 90 lat.
Ośmioletni wówczas Doehner wracał na pokładzie „Hindenburga” z wakacji w Niemczech. Jego ojciec był dyrektorem firmy farmaceutycznej w Meksyku. Gdy sterowiec podchodził do lądowania, filmował czekających na ziemi gapiów przy pomocy podręcznej kamery. Tuż przed wypadkiem wrócił do kajuty, by ją odłożyć. Rodzina nigdy więcej go nie zobaczyła.
„Hindenburg” na zakończenie trzydniowej podróży z Frankfurtu miał zacumować przy maszcie w bazie lotniczej Lakehurst w New Jersey. Na przybycie sterowca czekały setki gapiów, dziennikarze i ekipy filmowe: zadbała o to firma Luftschiffbau Zeppelin, która chciała, by przylot największego w historii statku powietrznego do USA został zapamiętany na długo.
O 19.25 „Hindenburg” stanął w płomieniach. Dokładne przyczyny wypadku nadal są niejasne. Najprawdopodobniej w tylnej części sterowca doszło do wycieku wodoru, który po zmieszaniu z otaczającym powietrzem zaczął się palić. Impulsem do zapłonu mogło być wyładowanie elektrostatyczne, na przykład wywołane kontaktem lin cumowniczych z ziemią. Od pojawienia się płomieni do uderzenia płonącego, 245-metrowego wraku o ziemię minęło nie więcej niż 37 sekund.
„Siedzieliśmy blisko okna. Moja matka wzięła mojego brata i wyrzuciła go na zewnątrz. Potem wyrzuciła mnie”, wspominał Doehner w wywiadzie udzielonym AP z okazji 80. rocznicy wypadku. „Próbowała wyrzucić moją siostrę, ale ona okazała się za ciężka. Kabina była w tym momencie już niemal na ziemi, więc matka postanowiła wyskoczyć sama”.
Złamała biodro. Siostra Doehnera, wyniesiona przez jednego ze stewardów, zmarła później na skutek obrażeń. Wernher doznał poparzeń twarzy, dłoni i prawej nogi. W szpitalu spędził kolejnych sześć miesięcy.
Biorąc pod uwagę skalę wypadku, zaskakiwać może to, że większość pasażerów „Hindenburga” przeżyła. Z 97 osób obecnych na pokładzie zginęło 35. Zginął też jeden z pracowników lotniska. Katastrofa, nagłośniona za sprawą obecności licznych mediów, była jednak śmiertelnym ciosem dla pasażerskich sterowców. Widok „Hindenburga” spadającego w płomieniach zdyskredytował je zupełnie jako środek transportu, mimo że do tamtej pory pasażerskie latające liniowce, w porównaniu z ówczesnymi samolotami, były stosunkowo bezpiecznym środkiem transportu. A byłyby jeszcze bezpieczniejszym, gdyby ich budowniczowie mogli napełniać je helem, a nie palnym wodorem. Monopol na hel miały jednak Stany Zjednoczone, które odmawiały sprzedaży gazu nazistowskim Niemcom z obawy przed jego potencjalnym zastosowaniem militarnym. Bliźniak „Hindenburga”, „Graf Zeppelin II”, nigdy nie wszedł do służby pasażerskiej.
80 lat później sterowce przeżywają jednak niewielki renesans. Kilka firm rozważa budowę wypełnionych helem pojazdów, które miałyby służyć do transportu ciężkich ładunków czy wojskowego rozpoznania. Kilka spośród tych projektów wzbudziło zainteresowanie Pentagonu: autonomiczny sterowiec mógłby obserwować cel z bezpiecznej odległości przez wiele dni. Brytyjska firma Hybrid Air Vehicles, która na potrzeby Pentagonu zbudowała zbliżony do sterowca (choć nieco cięższy od powietrza) pojazd Airlander, zapowiada rozpoczęcie w przyszłym roku lotów pierwszego seryjnego frachtowca.