Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W alembikach czaszek ludzi teatru powstają najróżniejsze pomysły, kipią najdziksze brewerie, lęgną się cmentarnie nieśmiertelne myśli. Exegi monumentum – wrzeszczy (ob)scenicznie niejeden Yorick, kłapiąc sprawnie żuchwą.
Oto w Roku Pańskim 1999 amerykański komik, niejaki Del Close, ordynuje pośmiertne użycie swej czaszki w spektaklach o księciu Danii. Ostatnia wola zostaje spełniona co do joty... To jest niezupełnie, bowiem widzowie z pierwszych rzędów zauważają podczas sceny cmentarnej, że coś jednak jest nie tak, coś niezbyt organicznego czai się przy żuchwie... Zawiaski metalowe! Poczynił się skandal, w wyniku którego rodzina dwudziestowiecznego błazna wyznała, że wobec trudności z konserwacją autentycznej czaszki Dela Close’a podstawiono obiekt ćwiczebny.
Najsłynniejszym dawcą czaszki Yoricka był pianista André Tchaikovsky (sic!). Czaszka Tchaikovsky’ego rozbłyskuje w światłach rampy dopiero po dwóch dekadach, w „Hamlecie” 2008. Lokalne media natychmiast wietrzą sensacyjny trop (czasem tak się zdarza również w większych ośrodkach kulturalnych) i podnoszą larum. Rwetes wniebogłośny apod tytułem „ludzkie szczątki na scenie, czyli koniec świata, jaki znamy” skutkuje wycofaniem czaszki szczodrego pianisty. Dyrekcja szczodrze dotowanej z publicznych pieniędzy placówki kultury ugina się przed czwartą władzą i wprowadza na scenę plastykową kopię, która wygląda dokładnie tak samo... Identycznie wręcz... No, głowę by można dać, że to ta sama czaszka – i tak właśnie było. Yorick pozostał autentyczny, na prośbę aktorów, którym po prostu lepiej się grało.
I coś w tym jest, skoro kilka lat temu nawet sam Jude Law nalegał na sceniczne obcowanie z czaszką autentyczną, najlepiej kilkusetletnią.