Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A to dlatego, że dni żałoby wyartykułowały nadzieję, iż nasze życie polityczne, a co za tym idzie: i społeczne, ulegnie procesowi ozdrowieńczemu, "wyzbędzie się nienawiści", jak to chętnie formułowano. I kampania wyborcza będzie tu pierwszym sprawdzianem. Coś już wiemy. Wiemy bowiem o wielu deklaracjach polityków, którzy wszyscy zgodnie tak właśnie nas zapewniają, ujmując to w słowa bardzo przypominające "postanowienie poprawy" podczas przygotowania do spowiedzi. Wszyscy też nas zapewniają, że kiedy kampania już ruszy, nie będzie inaczej. Mamy jednak także już wypowiedzi, co do których zasadne staje się pytanie: czy na pewno kampania dopiero ruszy, czy też ruszyła już na tyle, że nawet można spokojnie oceniać jej specyfikę i konfrontować ją z zapewnieniami polityków.
Piszę tylko we własnym imieniu, co teraz uważam za konieczne raz jeszcze podkreślić. I właśnie w swoim imieniu zgłosić chcę pierwsze tutaj zastrzeżenie: uważam za całkowicie mylne (a nie wiem, czy szczere...) zapewnianie nas, że najważniejsze będzie wyrzeczenie się agresji słownej, złośliwego języka, werbalnej wojny na epitety. Bo w moim przekonaniu to wcale nie w tej warstwie rodziło się dotąd zło głębokich podziałów w społeczeństwie i źródło agresji, skutkującej pożałowania godnymi faktami.
Naprawdę groźna była zasada, którą, trawestując przykazania Dekalogu, określić można było jako "branie imion świętych na daremno". Włącznie z Imieniem Bożym. Sięgano po słowa wyrażające najwyższe wartości, by przy ich pomocy eliminować przeciwnika, lokowanego po nieprzyjacielskiej stronie okopów. Powie ktoś: to był margines. Nisza, sfera, której nawet nie godzi się poświęcać uwagi. I z tym się nie zgadzam. Tu właśnie czekam na wyraźne (także ze strony autorytetów duchowych) stwierdzenie: "tak się nie godzi", a potem na zmianę, jeśli ma ona być coś warta.