Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ustawa z roku 1993, której bronią, jest równocześnie w praktyce kwestionowana przez nich samych - w taki właśnie sposób jak w przypadku małżeństwa z Łomży. Lekarze odmawiają badań prenatalnych, argumentując, że domagające się ich kobiety skorzystają - w razie stwierdzenia ciężkiej wady dziecka - z ustawowego prawa do aborcji niekaralnej. Staje się to coraz powszechniejszą praktyką i jest ewidentnym nadużyciem, bo nikt nie może przypisywać sobie prawa do odczytywania cudzych intencji w sposób niepodważalny. Odmowa badań prenatalnych jest zanegowaniem prawa kobiety do poznania prawdy o sytuacji, w której znajduje się ona i dziecko. Wnioski, które wyciągnie, to już nowy problem - zupełnie inny. Ale obrońcy życia stają zdecydowanie po stronie odmawiających badań lekarzy, co oznacza po prostu przedmiotowe traktowanie matki dziecka, stawianie jej w sytuacji przymusowej, przez kogo innego zadekretowanej. Z pomocą jej macierzyństwu, mogącemu oznaczać los wyjątkowo trudny, nie ma to nic wspólnego.
Zatem prawdziwi obrońcy życia mają dwa wyjścia, jeśli dalej nie chcą jak faryzeusz udawać, że ,,nie ma sprawy".
Pierwsze, to wniosek ustawodawczy: uczciwe zażądanie usunięcia z ustawy paragrafu dopuszczającego aborcję w wypadku ciężkiej wady płodu. Przełożyć na język prawa to, co się samemu w praktyce czyni, zażądać skreślenia zapisu, który się uważa za moralnie zły.
Drugie wyjście to zaprzestanie bojkotu ustawy w jakimkolwiek punkcie, skoro się uważa i głosi, że nie powinna ona być naruszona jako kompromis najlepszy z możliwych. Ale równocześnie stworzenie rzeczywistej, a nie tylko werbalnej, bazy opiekuńczej dla tych matek i ich rodzin, które uświadomione o sytuacji przez odbyte badania, podejmą heroiczną decyzję o urodzeniu chorego dziecka. Nie wystarczy ,,adopcja duchowa", kazania, broszurki z fotografiami mikroskopijnych nóżek i rączek. Chodzić musi o bazę dostępną w całej Polsce, także na prowincji, złożoną z fachowców i wolontariuszy. Pierwsi to lekarze, którzy zamiast odmawiać badań będą służyć poradą i opieką, leczyć i rehabilitować. Drudzy to działacze ruchów obrony życia, którzy w rodzinie dotkniętej takim doświadczeniem będą do dyspozycji jako dyżurni opiekunowie, bodaj trochę odciążający matkę w pielęgnacji ocalonego dziecka. Co dzień czy raz na tydzień, na dwie godziny czy na wakacje, ale trwale i wiernie.
Łączy się to również z ożywieniem funkcjonowania Funduszu Ochrony Życia, powołanego przez Kościół w okresie powstania ustawy. Przestało być o nim słychać, a jest niezbędny, jeśli nie mamy być obłudnikami kładącymi ciężary tylko na innych. Każde chore dziecko, ocalone od aborcji, powinno mieć stypendium życia, gdy tego potrzebuje, albo rodzinę zastępczą, jeśli porzucili je rodzice nie dający sobie rady z tym doświadczeniem. I to jest nasza, katolików, odpowiedzialność, której nie da się zepchnąć na państwo, skoro to my głosimy wiarę w wartości, z których zrezygnować nie wolno.