Poproszę o drugie życie

Justyna Bargielska, poetka i pisarka: Słowem kluczem mojej mamy był „fason”. Dawała mi przykład trzymania fasonu bez względu na okoliczności. To było rujnujące!

08.04.2017

Czyta się kilka minut

Justyna Bargielska z Lolkiem, Warszawa, kwiecień 2017 r. / Fot. Grażyna Makara
Justyna Bargielska z Lolkiem, Warszawa, kwiecień 2017 r. / Fot. Grażyna Makara

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Pamiętasz jeszcze świat, na który patrzyłaś oczami dziewczynki? 

JUSTYNA BARGIELSKA: Dziecka czy dziewczynki?

To różnica?

Duża. Jako dziecko spławiałam z kolegami ślimaki – który dalej dopłynie na liściu. Chodziłam z nimi do bloku, bo ja mieszkałam w domu jednorodzinnym. Blok był duży, z długimi korytarzami, w których było ciemno. Naprawdę nie chodziliśmy tam bawić się w doktora, prędzej szukać drzwi do Narnii. Gdy przekraczałam moją dziewczyńskość, żyło mi się dużo ciekawiej, trochę łatwiej: więcej dostępnych przygód, mniejsze ryzyko – przynajmniej teraz tak to oceniam – przykrych, międzyludzkich konsekwencji. Przygody, które miały związek z moją dziewczyńskością, często kończyły się źle lub były częściowo kryminalne.

Opowiedz najpierw o tej kryminalnej.

Miałam sześć lat, zakochałam się w dziewczynie, miała na imię Aneta. Ta Aneta była osobą z rodziny zamożnej, a ja osobą z rodziny zdecydowanie niezamożnej i dość dziwnej. Aneta miała fajne rzeczy w domu: puchate dywany z niedźwiedzia, kominek, a w szafie różową sukienkę baletnicy. Miała też swoje pieniądze. I zaczęła mi je dawać. Ja wtedy nie wiedziałam, jak wydaje się pieniądze, więc chowałam je w szopce z narzędziami u nas na ogródku. I pewnego dnia okazało się, że mam tych pieniędzy dość dużo. Znalazła je mama. Moją pierwszą reakcją było kłamstwo; jako dziewczynka zawsze wszystkiemu zaprzeczałam. Wystarczyło przecież powiedzieć, że dostałam pieniądze od Anety, powiedzieć prawdę – to było dla mnie nie do przejścia.
Skutek był taki, że wszyscy byli przekonani, że je ukradłam. W atmosferze skandalu oddałam pieniądze Anecie. Była o to troszkę obrażona.

A ta przygoda, która skończyła się całkiem źle?

Też miłosna. Tym razem zakochałam się w chłopcu. Chodziliśmy razem do zerówki, miał na imię Darek.
Kiedyś coś przeskrobał i dostał uwagę. Później przechodził z mamą koło naszego ogródka. I, jak kompletna wariatka, tak strasznie chciałam coś powiedzieć na jego temat, jakoś uczcić fakt, że akurat przechodzi, więc zawołałam: „Mamo, to jest ten chłopak, który dostał dzisiaj uwagę”. Wydawało mi się, że w ten sposób obwieszczam światu, że go kocham. Spojrzał na mnie tak, że wiedziałam, iż nic już z tego nie będzie. I nie było.

Człowiek popełnia błędy, nawet gdy jest dzieckiem.

Dziewczynka długo się ze mnie nie wyodrębniała, bo mama mi obcinała włosy na krótko, by łatwo było je utrzymać w czystości.Moment, kiedy poczułam, że to przesądzone, jestem dziewczynką i mam potencjał wyłącznie zmiany w kobietę, to była piąta, może szósta klasa. 21 marca z koleżankami idziemy na wagary, by po bożemu uczcić pierwszy dzień wiosny. Ubieram się w króciutką spódniczkę i bluzeczkę z opadającym ramionkiem. W miejscu dość odległym od szkoły wpadam pod samochód panu od historii, którego lubię. Jestem bardzo dobra z historii i nie najgorzej orientuję się w sytuacji geopolitycznej na świecie, pan od historii też mnie lubi. Jakoś strasznie absurdalna i brzydka wydaje mi się wtedy ta sytuacja, uruchamia mi się klątwa kobiecości.

Klątwa?

Wiesz, możesz się upierać, że płeć jest drugorzędna, ale są z nią związane konkretne obszary wstydu. I ten wstyd ma dużo większą moc wpływania na przebieg twojego życia, twoje wybory i zachowania niż fakt, że masz na przykład niebieskie oczy.

Które kobiety z otoczenia były dla Ciebie jako dla dziewczynki ważne?

Zawsze wszystkim mówię o mojej pierwszej babci, ale ostatnio uważniła się dla mnie druga: mama taty. Chorowała na depresję. W rodzinie było to postrzegane jako rodzaj kobiecej fanaberii. Dopiero moje pokolenie zaczyna się serio zastanawiać nad poprawianiem zdrowia psychicznego – jak to się mówi: „nastroju” – lekami, a nie tylko siłą charakteru. Gdy już byłam dojrzałą kobietą, dotarło do mnie, że babcia żyła w prawie całkowitym braku kontaktu z ludźmi i całkowitej anhedonii nie z wyboru, jak utrzymywała jej synowa, ale przez chorobę. Literacka postać: piękna, elegancka, nieszczęśliwa, samotna. Niepokoi mnie, że mam jej geny.

A jakaś inna ważna kobieta z rodziny?

Ciocia Teresa, starsza siostra mamy, moja najukochańsza. Jest niezawodna: przedwczoraj źle się czułam, znowu, więc przyjechała, przywiozła lek, dwa gołąbki, żelki, zajęła się Jurkiem i pogadała ze mną. A domyślasz się, że nie jest taka młoda. Kiedyś byłam przekonana, że jestem jej córką – takie istnieje między nami podobieństwo i fizyczne, i charakterologiczne. Że to jedna z tych tajemnic rodzinnych, które się potem ogląda w „Ukrytej prawdzie”.

Ta niezawodność jest fundamentem pod dobre relacje, prawda?

W wielu sprawach nie zgadzamy się, ciocia często udziela mi rad, które dla mnie są w ogóle nie do przełknięcia. Wie, że w konkretnym sporze to ja mam rację, widzi, że się we mnie gotuje, ale mówi: „Daj spokój, odpuść”. To tak, jakby mówiła: „Lepiej będzie dla wszystkich, jeśli nie będziesz walczyła o swoje”. Zgroza, prawda? I od żadnej innej laski czegoś takiego bym nie przyjęła, skończyłoby się wyrzuceniem jej z hukiem za moje mentalne i emocjonalne drzwi. A cioci mówię, że przemyślę to, co powiedziała.

A ważna kobieta spoza rodziny?

W drugiej klasie podstawówki pani od muzyki uznała, że ładnie śpiewam, więc powinnam zdawać do szkoły muzycznej. Nawet poszła z tym do mojej mamy. Ale mama powiedziała, że to raczej niemożliwe, ponieważ ona sama nie ma talentu muzycznego, tata nie ma talentu muzycznego, więc i córka też nie może mieć talentu muzycznego. Pani od muzyki wtedy odpuściła, a za rok obwieściła mamie, że zabiera mnie na egzamin. Dostałam się do szkoły muzycznej i tu się skończyła moja przygoda z panią od muzyki, gdyż ona zajęła się swoim życiem, zaczęła rodzić swoje dzieci, odeszła ze szkoły. Anna miała na imię.

W szkole muzycznej z kim się trzymałaś?

Z Moniką. To była przyjaźń oparta na kompleksach z mojej strony. Patrzyłam w nią jak w obrazek: miała długie blond włosy, a ja krótkie i ciemne, i to było wizualne podsumowanie naszej fundamentalnej inności, jej widoczny – jak w górze lodowej – wierzchołek. Pozostawałam w jej całkowitym cieniu.

Przeżywałaś to?

Pozytywnie. Ona miała wspaniałą osobowość w dziewczyńskim sensie: uprzejma, miła, kontaktowa, prawdomówna, rzetelna, uczciwa. I nie była flirciarą, relacji z ludźmi nie opierała na tym, czy kogoś uda się jej uwieść. Z Moniką spotkałam się potem na studiach muzykologicznych. Odnowiłyśmy znajomość, na tyle, na ile to było możliwe. Ja już byłam zupełnie inną osobą, a ona wciąż tą samą, co kiedyś, tylko dorosłą. Mieszkała w Legionowie, zdarzało się, że ja ją odprowadzałam na pociąg na Dworzec Gdański i piłyśmy herbatę. I ona wtedy, przy tej herbacie, dyskretnie sprawdzała mój stan psychiczny i religijny – bo ja zawsze byłam w jakichś egocentrycznych opałach. To było dla mnie ważne, miałam 20 lat, bardzo potrzebowałam zainteresowania tym, co myślę i czuję – chyba bardziej niż kiedykolwiek przedtem czy potem. Później rzuciłam studia, przestałyśmy się kontaktować. Gdy po latach odnowiłyśmy znajomość, okazało się, że Monika mieszka w Krakowie i jej drugie dziecko urodziło się ciężko chore. Technicznie biorąc – śmiertelnie chore.

Utrzymujecie ten kontakt?

Słaby, z mojej winy. Nie wiem tak naprawdę, czy Monika mnie potrzebowała – myślę, że to trochę próżne sądzić, że ktoś, z kim masz taką historię jak nasza, będzie akurat ciebie potrzebował, gdy urodzi mu się ciężko chore dziecko – ale jeśli potrzebowała, to wielokrotnie ją zawiodłam. Jestem na etapie nienaprawialnej porażki; zupełnie nie wiem, co mogłabym jej dać. W zamian – bo sama otrzymałam od niej bardzo dużo.

A Małgorzata Bronka, której zadedykowałaś „Obsoletki”?

Poznałyśmy się 10 lat temu, gdy zakładałyśmy Stowarzyszenie Rodziców po Poronieniu. Bronka jest harcerką, nauczycielką i katoliczką. Nigdy nie słyszałam, by kogoś oceniała. Wiesz, ludzie często mówią: „nie oceniam cię”, a ty słyszysz, jak im stukają w mózgu te szufladki. U Bronki nic nie stuka, ona naprawdę nie ocenia.

Z kobietami, z którymi spotykałaś się w Stowarzyszeniu, nawiązałaś bliższe relacje?

Raczej nie. Sytuacja tracenia dziecka jest, przyznasz, wyjątkowa i wyczerpująca. Rodzą się wzajemne uczucia, które są intensywne i bardzo prawdziwe w tym konkretnym momencie, ale mają małą szansę przetrwać w codziennym życiu.

Jak sobie radziłaś z emocjami w chwili, gdy fotografowałaś dzieci zmarłe po urodzeniu?

Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś, co jest zabójcze dla mojej psychiki. Często o tym mówię, ale to takie trafne określenie, czemu go nie powtórzyć: uważałam, że pracą w Stowarzyszeniu spłacam dług związany z tym, że udało mi się urodzić dziecko tłuste i różowe.

Dlaczego dług?

Kiedy widzisz, jak mają inni, że źle, i kiedy sam doświadczasz straty, a potem ci się poprawia i dostajesz coś w zamian, możesz albo uznać, że ci się to należało jak psu buda, i zamknąć temat, albo dać się ponieść wdzięczności. Wybrałam to drugie.
Robiąc te zdjęcia nie spotkałam się z rozpaczą, nie patrzyłam na szlochające matki. Szok, w którym byli rodzice, nie wyrażał się w dramatycznych gestach. Przeciwnie, oni rozmawiali o trywialnych, codziennych czasem sprawach. A jedna kobieta, która urodziła bardzo zdeformowane dziecko, powiedziała, że to jest cudowna sytuacja – urodzić człowieka.

Poruszające.

W sumie tak. Bronka w zeszłym tygodniu przysłała mi zrobione komórką zdjęcia dziewczynki, która urodziła się ostatnio martwa jednej znajomej parze, żebym je ładnie obrobiła, bo rodzice chcą je powiesić na ścianie. Trochę nie mam siły odpalić photoshopa. Zrobię to, bo obiecałam, ale widzę, że gdybym teraz miała się tym częściej zajmować, jest we mnie duży opór.

Może spłaciłaś już dług za „tłuste, różowe dziecko”?

Może. Moja koleżanka ładne czarno-białe zdjęcie zmarłego synka trzymała na biurku, nie był zmaltretowany porodem, nie było widać, że jest niebieski.

Bo „tłuste, różowe” znaczy właśnie: żywe. Dwie książki napisałaś zainspirowana obecnością Twojej córki. Jest jedną z bohaterek „Obu”, picture booka zilustrowanego przez Iwonę Chmielewską, oraz „Siedmiu pierwszych przygód Rozalii Grozy”.

I kolejny raz zaciągnęłam potężny dług, jeśli chodzi o Rozalię, tym razem wobec niej samej: nie byłoby tych książek, gdyby ona nie była taka, jaka jest, i tak ochoczo się tym ze mną nie dzieliła. Gdy przeczytała, wysłała mi esemesa z pokoju do kuchni, że się popłakała przy rozdziale ,,Kim jestem”, ale że ogólnie książka jest fajna, bo „niezasmutno napisana”. To prawdopodobnie sedno mojej twórczości: niezasmutno!

Smutne są „Obie”.

I jest w nich mało tekstu, a moja córka woli czytać, więc miała z tą książką kłopot. Ale podobało jej się, że występuje tam w sensie fizycznym: narysowana jest trzy razy. Zabrałam Rozalię na spotkanie promocyjne „Obu” do Łodzi. Teatr, kupa luda, wzruszone kobiety, kolejka po dedykację. Powiedziała wtedy: „Wiesz co, mama? Jaram się tym nieprzytomnie”. Ale nie jarała się samą książką, tylko sytuacją, która wokół „Obu” powstała. Co mnie zresztą cieszy, lubię o tej książce myśleć jako o punkcie wyjścia do sytuacji – np. sytuacji rozmowy między matką a córką.

Książką zacznie „się jarać”, jak będzie dorosła. „Obie” to opowieść o utracie wpisanej w kobiecy los.

Ja w ogóle los widzę jako serię katastrof przeplatanych fajnymi rzeczami. Pierwsza katastrofa to pierwsza miesiączka i jej efekty: rodzenie, ronienie, menopauza. Albo fakt, że jesteśmy po całości odpowiedzialne za jakość seksu i nikt się nie oburza, groza całkowita. Wiesz, o czym mówię: większości współczesnych mężczyzn wydaje się, że kastracyjne zdolności kobiet są w stanie zniweczyć nawet farmakologicznie wywołaną erekcję. Ale gdy patrzę na starszą kobietę, która z godnością dobiega do siedemdziesiątki i nie jest łysa, bezzębna, jednoręka – funkcjonuje! – to dostaję od niej komunikat: „Mnie się udało, więc dlaczego tobie ma się nie udać?”.

Co ma się udać?

Ciocia Teresa, o której mówiłam, przez całe dorosłe życie paliła niesamowite ilości papierosów, w niektórych okresach po dwie paczki dziennie. Pół roku temu rzuciła palenie, bo urodził się jej pierwszy wnuk. Przeszła do porządku dziennego nad faktem, że kobiety w jej wieku mają już prawnuki, po prostu postanowiła jeszcze pożyć. Dla mnie to wyraz afirmacji życia wcale nieczęsty u starszych ludzi, bo pozbawiony zgorzknienia. Dobrze by było, żeby właśnie to mi się udało.

Co pozytywnego dostrzegasz jeszcze w losie kobiety?

Że jednak wszystko jest nam jakoś wynagrodzone. Są fajne leki na bolesne miesiączki, chociaż na receptę. Mieć dzieci, jak są małe, to jest super sprawa – bardzo miło wspominam bycie centrum wszechświata, czymś w rodzaju żyznej, gadającej i gilgoczącej planety dla moich dzieci. A gdy dorośleją, też generują atrakcje, na których można się paść – można pisać o nich książki na przykład. Potem są wnuki, nie mogę się ich doczekać. To straszne, że kobiety, które zostają babciami, mają często ten przypływ sił, jak kiedyś przy własnym dziecku, bo to w jakiś magiczny sposób wydaje się zdejmować z państwa odpowiedzialność za politykę prorodzinną, typu budowanie przedszkoli. Ale dla tych kobiet to jest miłe.

A na ten moment, w byciu mamą córki, co jest dla Ciebie wyzwaniem?

Wszystko. Że dam jej zły przykład. Będzie patrzyła na moje życie, potem wyciągnie wnioski i błędy matki powtórzy. Ten lęk determinuje moje relacje z nią.

W przypadku syna część tęgo lęku znika. Jurek nie powieli moich błędów, bo niektóre są typowo kobiece. Syna nie jestem w stanie skrzywdzić tak, jak jest w stanie skrzywdzić kobieta kobietę. Matki córkom wyrządzają krzywdę często nieintencjonalnie, żyjąc. W stosunku do Jurka mam więcej luzu. Do tego jestem heteroseksualna, między nami jest element flirtu.

Flirtu?

On dużo ułatwia. Jestem syna pierwszą kobietą i to jest dobre, to coś, na czym można budować: część umiejętności, w których go wyszkolę na sobie, przeniesie potem na swoje inne kobiety. A że uczę go rzeczy pożytecznych i przyjemnych, jest szansa, że będą z nim szczęśliwe. To mój najbardziej feministyczny gest.

Jakie swoje błędy masz na myśli mówiąc, że nie chcesz, by córka je popełniła?

Chciałabym, by poważnie traktowała swoje stany psychiczne. Ja bardzo długo je lekceważyłam. Słowem kluczem mojej mamy był „fason”, miał być dobry na wszystko. Da się trzymać fason, jednocześnie dbając o swoje zdrowie psychiczne, może nawet skuteczniej, a mama dała mi przykład trzymania fasonu bez względu na okoliczności. To rujnujące. Chciałabym, by moja córka zauważała, jak się czuje, i podejmowała właściwe decyzje. By nie wierzyła, że żyje po to, żeby wszystkim było z nią dobrze.

W czym dziś przejawia się Twoja odwaga?

W tym, że trwam z sukcesem w postanowieniu, że, mimo pokus, nie będę z moją mamą rozmawiała o polityce. Pilnuję się też, by nie mówić jej, iż pewne rzeczy, które wiem, że wydarzyły się w dzieciństwie w związku z nią, mają wpływ na mnie do tej pory. To mój rodzaj odwagi codziennej.

A gdybyś teraz miała odpowiedzieć na pytanie „Kim jestem” w rozdziale z „Siedmiu pierwszych przygód Rozalii Grozy”?

Jakąś poczwarką! Ostatnio czułam się jak przejściowa forma życia, która nie wiadomo ku czemu zmierza, między trzynastym a piętnastym rokiem życia. Wtedy byłam absolutnie pewna, że to się niczym dobrym nie skończy, ale skończyło się nieźle. I 25 lat później czuję się znowu jak poczwarka, ale teraz już nie jestem pewna, czy to się skończy dobrze i czy skończy się w ogóle. Ten kryzys mnie konstytuuje. Czekam na ten moment z motywacyjnych memów: wschód słońca z podpisem, iż człowiek w chwili, gdy orientuje się, że ma jedno tylko życie, dostaje drugie w prezencie. To ja już poproszę to drugie życie w prezencie, bo chwilowo nie mam poczucia, bym miała chociaż jedno.

Ale z trzeciej strony, trochę przeżyłam i wiem, że człowiek się ze wszystkiego – z każdej emocji i z każdego stanu – budzi. Więc pewnie z tego stanu przejściowego też jakoś wyjdę. Nie wiem, jakie jest najważniejsze pytanie tego stanu, bo na pewno nie pytanie: „Kiedy?”. Tym razem ono chyba brzmi: „Czy mogę sobie jakoś pomóc?”. Gdy masz lat 15, nie zadajesz sobie pytania, czy możesz coś zrobić z tym, jak się czujesz. Po prostu płaczesz lub bierzesz miękkie narkotyki. Gdy masz lat 40, zastanawiasz się, jaka jest twoja rola w tym wszystkim. Zwłaszcza kiedy nie widzisz żadnej drogi przed sobą, żadnych metod, które mogłabyś zastosować. Ale spotkamy się za rok i myślę, że wtedy już będzie dobrze, tak jak bym chciała.

Czyli jak?

Znalazłam ostatnio swoje zdjęcie sprzed dziesięciu lat, na którym noszę T-shirt z napisem „I make milk. What’s your superpower?”. Chciałabym za rok czuć się tak, żeby móc się wbić w T-shirt, na którym „I make milk” w tym haśle dałoby się zamienić na „I am”. „Jestem. A jaka jest twoja supermoc?”. ©

JUSTYNA BARGIELSKA (ur. 1977) jest poetką i prozaiczką, dwukrotną laureatką Nagrody Literackiej Gdynia i finalistką Nike. Działała w Stowarzyszeniu Rodziców po Poronieniu. Utracie dziecka poświęciła książkę „Obsoletki”. Niedawno ukazały się jej dwie książki dla dzieci – „Obie” (Wolno 2016) oraz „Siedem pierwszych przygód Rozalii Grozy” (Biuro Literackie 2017).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2017