Poplamiona dusza

Odsetek pijących nałogowo księży jest taki sam, jak lekarzy czy nauczycieli. Ale kapłaństwo nie jest powodem niczyjego alkoholizmu.

19.07.2011

Czyta się kilka minut

fot. Filip Springer / VisaVis.pl /
fot. Filip Springer / VisaVis.pl /

W parafii św. Bartłomieja Apostoła w Kowalewie w diecezji kaliskiej proboszczem jest alkoholik. Księża alkoholicy z całej Polski głoszą w tutejszym kościele kazania i spowiadają.

- Moi parafianie nie są tym zgorszeni. Doceniają, że pokazujemy innym, jak wyjść z nałogu i normalnie żyć - mówi prałat Wiesław Kondratowicz, proboszcz i założyciel Diecezjalnego Ośrodka Duszpasterstwa Trzeźwości w Kowalewie. Na terapię przyjeżdżają tam duchowni z różnych zakątków kraju. Oprócz uczestnictwa w zajęciach terapeutycznych, pełnią posługę w parafii.

Maleńki Kowalew koło Pleszewa to wyjątek. Prałat Kondratowicz ubolewa, iż w Polsce wielu ludziom w głowie się nie mieści, że ksiądz może też nałogowo pić. - Jakby nie wiedzieli, że alkoholizm to choroba - mówi. - A nie wada moralna.

Zawód podwyższonego ryzyka

W Polsce jest prawie trzydzieści tysięcy księży diecezjalnych i zakonnych. Szacuje się, że około dziesięciu procent ma problemy z alkoholem. Dlaczego księża sięgają po alkohol? Terapeuci tłumaczą, że to żadna sensacja, bo kapłan to zawód podwyższonego ryzyka - podobnie jak nauczyciel, lekarz czy prawnik. Można usłyszeć, że ksiądz pije, bo: pracuje w stresie, cały czas znajduje się na świeczniku, bierze na siebie problemy innych ludzi, żyje w samotności, nie znajduje zrozumienia u przełożonych.

Prałat Kondratowicz nie uznaje takich argumentów. - Tłumaczenie: musiałem się napić, bo biskup mnie zlekceważył albo dał mi nie taką parafię, to wymówka - mówi. - Są księża, którzy przeżywają podobne problemy i nie piją - przekonuje. Na pytanie, dlaczego alkoholik pije, odpowiada krótko: - Bo jest alkoholikiem.

- Kapłaństwo nie jest powodem niczyjego alkoholizmu - wtóruje mu ksiądz Piotr Brząkalik. Sam też pił kilka lat nałogowo, od kilkunastu żyje w trzeźwości. Jest proboszczem katowickiej parafii i diecezjalnym duszpasterzem trzeźwości. Jeden z autorytetów w sprawie alkoholizmu duchownych. - Alkoholizm kapłana tkwi w jego osobowości - uważa ksiądz Brząkalik.

Kieliszek

Ksiądz pierwszy: - Pierwsze sześć lat kapłaństwa to etap zjazdowy mojego picia. Piłem ciągami: tydzień, czasem dziesięć dni, a czasem kilkanaście.

Zacząłem pić towarzysko, jak każdy. Potem alkoholu było w moim życiu coraz więcej. Ludzie też lubili częstować. Na kolędzie niektórzy specjalnie dla księdza trzymali francuski koniak - w tamtych czasach, czyli przeszło trzydzieści lat temu, prawdziwy rarytas. Po kolędzie odwiedzało się codziennie po dwadzieścia, trzydzieści mieszkań. Prawie w każdym gospodarze chcieli przyjąć księdza jak najlepiej - to znaczy poczęstować czymś mocniejszym.

Ksiądz drugi: - Lubiłem wypić jeszcze w liceum. W czasach seminaryjnych wyjeżdżałem w wakacje z kolegami-klerykami na żagle i tam ostro popijaliśmy. Chętnie jeździło się też na odpusty i inne uroczystości do parafii, gdzie wiadomo było, że proboszcz czymś poczęstuje. Jak zostałem księdzem, upijałem się już regularnie. Często z moimi parafianami.

Ksiądz trzeci: - Przekroczyłem trzydziestkę, jak zacząłem sięgać po kieliszek; wcześniej alkohol zupełnie mnie nie pociągał. Byłem już po rzymskich studiach i doktoracie - uważałem, że dojrzałemu księdzu lampka wina albo koniaku przystoi. Po dwóch latach kulturalne picie w towarzystwie już mi nie wystarczało. Zacząłem dopijać w domu: piwo, wino, wódkę. Upijałem się w samotności.

Ksiądz czwarty: - Rozpiłem się w kapłaństwie. Wybierałem zawsze takie towarzystwo, gdzie wiedziałem, że lubią wypić. Dobrze czułem się na weselach i na rybach, gdzie popijałem z innymi wędkarzami. Oni wiedzieli, że jestem księdzem, i żartowali ze mnie, że czysta wódka duszy nie plami, jakby chcieli usprawiedliwić to, że ksiądz pije.

Ksiądz piąty: - Zacząłem pić wcześnie, jeszcze przed wstąpieniem do zgromadzenia. W czasie, gdy po zawodówce robiłem zaocznie technikum, pracowałem. Po każdej wypłacie normalne było, że trzeba było ostro popić. Zgubiła mnie mocna głowa. Inni już zdrowo mieli w czubie, a ja dopiero zaczynałem się dobrze bawić. Do pół litra nigdy we dwójkę nie siadałem. Musiał być litr.

Ksiądz szósty: - Popijać lubiłem od początku kapłaństwa, z przerwami na dłuższe okresy trzeźwienia. Najdłużej wytrzymałem siedem lat. Zostałem wtedy proboszczem w biednej parafii. Zabrałem się za remonty kościoła i plebanii. Klepałem straszną biedę, bo wszystko szło na remonty. Bywało, że nie mogłem doczekać się niedzieli, żeby za pieniądze z tacy kupić coś do jedzenia. A tu wzywa mnie biskup i ma pretensje, że nie płacę co miesiąc składek do kurii. Nie mogłem się pogodzić z tym, że żyłem jak pustelnik, czasami głodowałem, a oni domagali się jeszcze pieniędzy.

Innym razem, po dłuższym okresie trzeźwości, zgubiła mnie kobieta. Zakochała się we mnie. Nie umiałem sobie z tym poradzić. No i zapiłem.

Ksiądz siódmy: - Siedziałem na plebanii sam jak palec. Moja niedziela wyglądała tak: wstawałem o piątej, żeby przygotować kazanie, poranna Msza, potem suma. W międzyczasie papieros za papierosem i kawa, bez jedzenia. Po sumie drzemka. Wieczorami ze szklaneczką w ręku siedziałem przed telewizorem. Potem nie mogłem się doczekać wieczora, żeby móc się napić. Nie zdawałem sobie sprawy, że to uzależnienie.

Wstyd

Podobno księdzu trudniej przyznać się do alkoholizmu niż komukolwiek innemu. - Przecież zwykle to ksiądz innym radzi, jak żyć, aby dostać się do nieba. A kiedy sam znajdzie się w kłopotach, trudno mu uznać, że sam sobie nie potrafi pomóc - mówi ksiądz Brząkalik. Dlatego nie dziwi go, że księża tak się wstydzą swojej choroby.

- Chcielibyśmy widzieć księży bez wad i słabości. A to niemożliwe - potwierdza ks. Paweł Rogowski, który prowadzi grupę rozwoju duchowego w Ośrodku Terapii Uzależnień w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

Ksiądz ósmy: - Poszedłem znów do sklepu po wódkę, a sprzedawca złośliwie: "Co, już zabrakło?". Zrobiło mi się głupio. Potem jeździłem po alkohol do innych miejscowości, gdzie mnie nie znali. W kościele najbardziej bałem się trzęsących rąk. Że nie będę mógł utrzymać kielicha albo rozdać komunii.

Ksiądz dziewiąty: - Szedłem pijany ulicą w swoim rodzinnym miasteczku. Wszyscy już wiedzieli, że jestem alkoholikiem. Spotkała mnie sąsiadka, starsza kobieta. Złożyła ręce i powiedziała: "Coś ty ze sobą zrobił?". Myślałem, że się pod ziemię zapadnę.

Raz odprawiałem podpity. Plątał mi się język. Zobaczyłem, że ludzie w ławkach szepczą sobie coś na ucho. Pomyślałem, że o mnie gadają. Chciałem, żeby Msza się jak najszybciej skończyła.

Ksiądz dziesiąty: - Był pogrzeb mojego świeckiego sąsiada - zmarł młodo na serce. Nie byłem pijany, ale strasznie leciało ode mnie wódą. Ludzie potem szemrali, że po pijaku prowadziłem pogrzeb. Byłem zaprzyjaźniony z rodziną zmarłego. Do dziś nie mogę się z tego otrząsnąć.

Gdy nie ma już radości

Z książki "Anonimowi Alkoholicy": "Dla większości ludzi normalnych picie oznacza radość, wiąże się z życiem towarzyskim i pobudza barwną wyobraźnię. Rodzi beztroskę, przyjacielską zażyłość i uczucie, że życie jest piękne. Nie dla nas! Nie takie stany towarzyszą nam w ostatnich dniach intensywnego picia".

Ksiądz, który wpada w nałóg, dźwiga dodatkowy ciężar: miał prowadzić ludzi do Boga, być ich nauczycielem w wierze, autorytetem moralnym. A tymczasem czuje, że zawiódł wiernych i samego Boga, że sprzeniewierzył się swojemu powołaniu.

- Jeśli ktoś myśli, że to spływa po nas jak woda po kaczce, to się myli - tłumaczy ksiądz Brząkalik. - Niejeden ksiądz z powodu alkoholizmu rzucił sutannę, bo czuł się niegodny bycia kapłanem.

Piekło

Ksiądz pierwszy: - Czasem nocą szedłem do pustego kościoła. Kładłem się krzyżem na zimnej posadzce i modliłem się, żeby Bóg wyzwolił mnie z nałogu. Kiedy umierałem na kacu, pytałem z trwogą: "Boże, co ja teraz zrobię, jak stanę przed Tobą?". Bałem się, że nie zostanę zbawiony. Dziwiłem się, że modlę się, błagam, a Bóg nie chce mi pomóc. Przecież nie chciałem się upijać.

Ksiądz piąty: - Czułem się coraz gorzej. Przestałem prawie jeść, męczyły mnie rozwolnienia, wymioty. Miałem jakieś zwidy. Bałem się przejść na drugą stronę ulicy. To było piekło. Miałem gdzieś jechać i nie umiałem kupić biletu. Zatraciłem kompletnie umiejętność praktycznego życia.

Zrobiłbym wszystko, żeby to się skończyło. Nawet wyznanie bym zmienił. Kiedy byłem u skraju wytrzymałości, myślałem nawet o samobójstwie. Nie odważyłem się, żeby nie skazać się na wieczne potępienie.

Ksiądz ósmy: - Mieszkałem na plebanii z rodzicami, ale pojechali na Boże Narodzenie do mojej siostry. Cieszyłem się, że będę mógł swobodnie pić. Piłem całe święta i po świętach. Chciałem przestać i nie mogłem. Bałem się, że zapiję się na śmierć. Modliłem się, żeby coś się stało. Na szczęście stało się - wezwał mnie biskup.

Ksiądz dziewiąty: - To nie jest tak, że się nie staram. Chciałbym przestać pić, ale nie mogę. Zapijam przeważnie co pół roku. Raz kupiłem pół litra, ale w domu się rozmyśliłem i nie otworzyłem. Wstawiłem butelkę do lodówki. Trzy dni się męczyłem. Myślałem już, że dam radę. Znowu przegrałem.

Dlaczego ja?

Bohdan Tadeusz Woronowicz w książce "Bez tajemnic - o uzależnieniach i ich leczeniu": "Dotychczas nie znaleziono jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jedni ludzie piją mniej, a inni więcej, dlaczego jedni stają się alkoholikami, a inni nie, pomimo że piją w podobny sposób".

Powód

Ksiądz drugi: - Teraz wiem, że od początku nie powinienem pić alkoholu. Każdy kieliszek kończył się dla mnie źle, bo po pierwszym musiały być następne.

Ksiądz trzeci: - Myślę, że gdybym nie został księdzem i założył rodzinę, też bym nałogowo pił. Wiem, że ja jako ja, a nie jako ksiądz, jestem uczulony na alkohol. Wątpię, czy żona by mnie ustrzegła przed chorobą.

Ksiądz piąty: - Ja też byłbym alkoholikiem, nawet gdybym nie był księdzem. Przecież lubiłem wypić jeszcze przed seminarium. Mam brata - założył rodzinę i też pił. Dla dzieci mogło w domu nie być na cukierki, ale wódka zawsze musiała być.

Ksiądz szósty: - Mój ojciec był alkoholikiem. Może dlatego sam się rozpiłem. W seminarium byłem nieśmiały; do dziś taki jestem. W ogóle emocjonalnie byłem cofnięty. To symptomy DDA, jak nazywa się dorosłe dzieci alkoholików. Tylko że kiedy zaczynała się moja przygoda z alkoholem, nie miałem o tym pojęcia.

Choroba - nie grzech

Kościół w Polsce od stuleci prowadzi akcję trzeźwościową. Z plagą pijaństwa walczyły zakony i księża diecezjalni. Trzeźwość propagowali ojciec Maksymilian Kolbe, kardynał Stefan Wyszyński i ksiądz Franciszek Blachnicki oraz świeccy, jak Edmund Bojanowski. Od dziesięcioleci organizuje się rekolekcje trzeźwościowe, propaguje wesela bez wódki, sierpień obchodzi jako miesiąc trzeźwości, a episkopat wydaje listy pasterskie wzywające do walki z pijaństwem.

Mimo to, Kościół bardzo długo nie radzi sobie z alkoholizmem samych duchownych. Biskupi i przełożeni zakonów napominają albo krzyczą na podwładnych. Jedni proszą, żeby zerwali z nałogiem, drudzy grożą karami. Jednak skutek jest mizerny.

Jeszcze do niedawna problem rozwiązuje się tak: pijącego kapłana przenosi się w inne miejsce, żeby sprawę zamieść pod dywan. Księży diecezjalnych biskupi wysyłają czasem do klasztoru, żeby tam odbyli pokutę za pijaństwo. Gdy poprawy nie ma - każą iść na odwyk. Jednak w peerelowskich realiach leczenie odwykowe niewiele daje - nie ma tam prawie terapii.

- W Polsce bardzo długo nikt, nie tylko Kościół, nie umiał sobie poradzić z problemem alkoholizmu - tłumaczy ks. Zbigniew Kaniecki, sekretarz Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Apostolstwa Trzeźwości. - Nie było świadomości, że alkoholizm to choroba: alkoholików wrzucano do jednego worka z menelami. A nawet jak taka świadomość była, to nie mieliśmy w naszym kraju profesjonalnej terapii.

Przełożony

Ksiądz drugi: - Za karę przenosili mnie z parafii parafii. Proboszczowie różnie reagowali. Większość groziła, że jak przeholuję, to zaraz dowie się kuria. I tak robili. Ale raz trafiłem do dobrego proboszcza, za dobrego. Jak zapiłem, zastępował mnie przy ołtarzu albo w konfesjonale. Czasem nawet poczęstował kieliszkiem - nie zdawał sobie sprawy, że mnie nie wolno pić w ogóle. Robił to z dobrego serca. O alkoholizmie nie miał pojęcia. Tam dopiero miałem komfort picia.

Biskup kilka razy wzywał mnie na dywanik. Groził palcem i wyzywał: "Wy księża, wykolejeńcy. Tylko wstyd przynosicie!". Myślał, że od samego gadania przestanę pić.

Ksiądz trzeci: - Do pójścia na terapię namówił mnie rektor seminarium, gdzie miałem wykłady. Odbył ze mną męską rozmowę. Żałuję, że nie poszedłem wcześniej, kiedy inni koledzy mnie namawiali. Uważałem, że ja, człowiek wykształcony i inteligentny, sam sobie poradzę.

Ksiądz piąty: - W zakonie wszyscy wiedzieli, że piję. Ale nikt nie reagował. Przełożony powtarzał mi tylko: "Fajny z ciebie chłop, ale żebyś tyle nie pił". I na tym się kończyło. Nikt nie umiał mi pomóc.

Ksiądz jedenasty: - Mnie biskup powiedział kiedyś: "Do kamieniołomu bym cię wysłał, to zaraz byś przestał pić". Nie miał zielonego pojęcia, że to choroba. Na początku wysłali mnie do... kliniki psychiatrycznej. Kiedy wyszedłem, od razu poszedłem do knajpy i wypiłem dwie setki. W czasie tej terapii tylko nakręcałem się do picia.

Ksiądz dwunasty: - Mój biskup wspierał mnie w trzeźwieniu. Gdy byłem już na terapii, wysłał do mnie w odwiedziny swojego bliskiego współpracownika. Ten powiedział: "Szef się cieszy". Dodało mi to otuchy. Wiedziałem, że nie jestem sam.

Na terapię trzeba namówić

Księża dotknięci alkoholizmem leczą się głównie w świeckich ośrodkach terapeutycznych. Istnieją jedynie dwa miejsca, gdzie na terapię przyjmuje się samych duchownych. Pierwszy prowadzi ks. Kondratowicz w Kowalewie, drugi - ks. Henryk Korża w Nałęczowie.

W ciągu kilkunastu lat przez ośrodek w Kowalewie przewinęło się prawie sześciuset duchownych: od braci zakonnych przez wikarych i proboszczów po księży z doktoratami i habilitacjami. Większość po terapii wróciła do normalnego życia kapłańskiego.

- Księża uczą się tutaj, jak nie ukrywać choroby i stawiać jej codziennie czoło - mówi prałat Kondratowicz. Uważa, że to, co robi, pomaga jemu samemu zachować trzeźwość. Rzadko jednak księża idą na leczenie z własnej woli.

Trzeźwość

Ksiądz pierwszy: - Moje trzeźwienie zaczęło się przeszło trzydzieści lat temu, jak poszedłem na pierwszy mityng Anonimowych Alkoholików. Pamiętam, byłem oburzony, że terapeutka mnie tam wysyła. "Ja, ksiądz, z jakimiś alkoholikami?". Wstydziłem się. Przekonała mnie jednym zdaniem: "A jak ksiądz pijany chodził w sutannie, to nie było księdzu wstyd?". To tam dowiedziałem się, że wychodzenie z nałogu to walka do końca życia.

Ksiądz siódmy: - Biskup kazał mi natychmiast jechać na terapię. Tłumaczyłem, że Adwent, że spowiedź. Nie dał za wygraną. Czułem się tym strasznie upokorzony. Tym bardziej że to grupka parafian doniosła na mnie do kurii. Na terapii byli sami księża. Przez pierwsze dwie noce nie zmrużyłem oka. Czułem się upodlony, że tak nisko upadłem. Kiedy dowiedziałem się, że to choroba, przeraziłem się. Od tamtego czasu nie wziąłem kieliszka do ust.

Ksiądz dziesiąty: - Mój biskup o niczym nie wiedział. Kiedy powiedziałem mu, że muszę się leczyć, był zaskoczony. Miał zupełnie inny obraz mojej osoby: zapracowanego, energicznego księdza, który ze wszystkim sobie radzi. Na terapię namówiła mnie rodzina i paru duchownych przyjaciół. Chociaż tylu innych księży wiedziało i obgadywało mnie za plecami. Ale żaden nie powiedział mi w oczy: "Idź się leczyć". Kto jak kto, ale księża powinni pomóc bratu w kapłaństwie, a nie obrabiać mu d... jak baby pod kościołem.

Ksiądz trzeci: - Nie piję już dziesięć lat. Ale każdy dzień to walka.

Prawda zdejmuje ciężar

Anonimowi Alkoholicy opracowali w połowie dwudziestego wieku metodę Dwunastu Kroków, według których starają się postępować, żeby wytrwać w trzeźwości. Krok Piąty: "Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów".

Wyznanie

Ksiądz czwarty: - Popielec, kościół pełen. Kiedy kończyłem kazanie, powiedziałem ni stąd, ni zowąd: "Nie chcę być dłużej aktorem. Jestem alkoholikiem. Muszę podjąć terapię. Proszę o modlitwę". Ludzie stali jak wryci. Niektórzy płakali. W dekanacie zrobił się szum. Niektórzy księża mi gratulowali, większość miała pretensje, że się tak obnażyłem.

Ksiądz dziewiąty: - Po powrocie z terapii powiedziałem w kościele, że jestem alkoholikiem i że byłem na leczeniu. Ludzie dobrze wiedzieli, ale zaczęli mi klaskać.

Ksiądz dziesiąty: - Kiedy poszedłem na terapię, napisałem list do parafian. Przyznałem się, że od lat zmagam się z chorobą alkoholową i muszę podjąć specjalistyczne leczenie. Prosiłem o modlitwę i życzliwość. List przeczytał w kościele wikariusz. Tego dnia i w następne dostałem mnóstwo esemesów. Ludzie gratulowali mi odwagi i zapewniali, że są ze mną. Poczułem się, jakby ktoś zdjął ze mnie ogromny ciężar.

Kara

Kodeks Prawa Kanonicznego przewiduje dla księży karę suspensy, czyli zakaz bądź ograniczenie czynności kapłańskich. Stosuje się ją także w przypadku nadużywania alkoholu i wywoływanego tym zgorszenia bądź w sytuacji, gdy kapłan nie chce podjąć leczenia. Suspendowany nie może na przykład udzielać sakramentów, głosić kazań, spowiadać ani sprawować urzędów. Nadużywającego alkoholu księdza, który zaniecha posługi kapłańskiej albo z tego powodu uwikła się w inne skandale, można też przenieść do stanu świeckiego.

Ksiądz jedenasty: - Rok temu biskup mnie suspendował. Nie mam przydziału do żadnej parafii, nie mogę spowiadać. Przez wiele miesięcy, żeby uczestniczyć we Mszy świętej, szedłem do zakrystii i tam się modliłem. Czułem się upokorzony. Ostatnio pozwolili mi odprawiać w koncelebrze. Ciągle czekam w niepewności na jakąś decyzję.

Ksiądz siódmy: - To nieludzkie usunąć księdza ze stanu duchownego dlatego, że jest alkoholikiem. To tak, jakby wyrzucić kogoś z domu.

Ksiądz jest potrzebny tylko wtedy, jak ma siły, zdrowie i ciężko pracuje. A gdy się rozchoruje, staje się niepotrzebny. Świat ludzi świeckich jest bardziej miłosierny.

Korzystałem z fragmentów mojej książki "Wyznania księży alkoholików", która pod koniec czerwca ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2011