Świat oczami Hockneya

David Hockney – brytyjski malarz, rysownik, grafik, fotograf i scenograf, wywodzący się z nurtu pop-artu. Dziś – jedna z ikon sztuki współczesnej.

22.05.2017

Czyta się kilka minut

Wystawa retrospektywna malarstwa Davida Hockneya w Tate Britain, Londyn, 7 lutego 2017 r. / Fot. Marcela Gutierrez / FRE / EAST NEWS
Wystawa retrospektywna malarstwa Davida Hockneya w Tate Britain, Londyn, 7 lutego 2017 r. / Fot. Marcela Gutierrez / FRE / EAST NEWS

David Hockney mówi: „Kiedy maluję, czuję się jak trzydziestolatek”. Wierzę mu, choć w tym roku obchodzi 80. urodziny, a ja pamiętam inne jego słowa: „Nigdy nie wierz w to, co mówi artysta. Wierz w to, co tworzy”.

Galeria Tate Britain w Londynie, sala po sali, w porządku tematycznym i chronologicznym. Czy to porządek zbieżny z biografią artystyczną Hockneya? Nie zawsze, bo zarówno rysunki, jak i fotografie (wykonywane z pomocą „najnowszych” technik) towarzyszyły jego malarstwu w każdym ze sztucznie nieco wyodrębnionych na tej wystawie okresów.

Najpierw płótna z okresu po studiach w londyńskiej Royal College of Art. Gejowskie kody wpisane w te obrazy czyta się jak manifest niezależności. Pamiętam, że w tamtym czasie związki homoseksualne były – nie tylko w Wielkiej Brytanii – zabronione, a zakaz ich „publicznego manifestowania” zniesiono w Królestwie dopiero w... 2000 r.

Nie dziwiło mnie nigdy, że Hockney szybko wybrał słoneczną, swobodną, beztroską (pozornie) Kalifornię. Właśnie tam jego pop-artowskie dotąd malarstwo nabiera innego wymiaru, a płótna sycą się innym światłem. Choć nie od razu. Najpierw oglądamy zatem sceny mniej lub bardziej „teatralne”, niemal poetyckie, choć z wyraźnym (jak w „Hipnotyzerze”) przesłaniem. Znakiem wewnętrznej przemiany Hockneya jest przejście od agresywnego, ale także żartobliwego w swej wymowie „Mycia zębów o poranku” (1962) do spokojnej i dlatego radosnej „Sceny domowej” (1963) z parą kochanków, z których jeden myje plecy drugiemu, stojącemu pod prysznicem. I za chwilę obrazy „wodne”: z basenami, z lustrami wody. Jakby Narcyz był już tuż, tuż... A nawet jeśli nie ma wody, jest to jedyne na planecie kalifornijskie światło i jego odbicie na pośladkach Petera... („Room”, 1967).

Hockney, który nie rozstaje się z aparatem fotograficznym i szkicownikiem, z jednej strony ustawia się w gronie tych, „którym słodycz dnia przenika do płuc”, z drugiej – nabiera mądrości „Narcyza, który znalazłszy się pewnego dnia nad »niezbyt głębokim strumykiem«, odkrył fascynującą moc własnego odbicia i stanął po jego stronie. Mistrz owych pozorów mnoży je i odmienia, po czym sam staje się teatrem wodnym, z głębi którego śmierć, złapana w zastawioną przez siebie pułapkę, musi teraz uśmiechać się do świata, rozpoznając w owym zwierciadle własne, zachwycające i po raz kolejny wzbudzające pożądanie odbicie. Ten wodny teatr jest teraz okiem malarza, który przerzuca na świat ów urok, któremu sam o mały włos nie uległ, zanim znalazł w nim bezpieczną inspirację dla swej sztuki”. Tak pisał Marc Fumaroli o wczesnym Hockneyu, przypominając zarazem, że owa mądrość to nie tylko konsekwencja rzetelnych studiów w Royal College, ale także ślad podróży w stronę starożytnych.

W następnej sali jakby więcej ludzi. I większe płótna. Te najbardziej znane, „pocztówkowe”, plakatowe – z „Portretem artysty” na czele, który zerka na nas w korytarzach londyńskiego metra. Hiperrealistyczne niemal portrety w luksusowych wnętrzach. Postaci ważne dla Hockneya, rodzice... I ważne szczegóły na dwóch powieszonych obok siebie płótnach – „Looking at Pictures on Screen” (1977) i „My Parents” (1977): prywatny wybór obrazów z National Gallery, wśród nich „Chrzest Chrystusa” Piera della Francesca, który pojawia się również w lustrze na portrecie rodziców.

Przypominają się słowa Hockneya z jednego z wywiadów: „Nigdy nie używałem projektora, jak hiperrealiści. Wydaje mi się, że potrafię wystarczająco dobrze rysować...”.

Kolej zatem na rysunki i tusze. Osobna sala z podpowiedzią w postaci wskazówki (to już niemal ekspozycyjny obyczaj): Close looking. Wspominam o niej dlatego, że jest niezwykle trafna. Patrzenie, widzenie... Z bliska, prosto w oczy. I tu emblematyczny szkic węglem – oczy na autoportrecie z 1983 r. patrzą zza okrągłych okularów w drucianej oprawce. Spojrzenie przenikliwe, wymagające, oczekujące równie skupionej odpowiedzi.

W jednym z licznych dokumentów o Hockneyu usłyszałem takie jego słowa: „Być może kluczem do mojego malarstwa jest radość. Radość widzenia. Raduje mnie wszystko, na co chcę patrzeć”. W innych komentarzach (dostarcza nam ich wiele; pamiętaj, tylko czytać, zanim się cokolwiek napisze...) radość tę wywodzi Hockney z radości Pabla Picassa, który portretuje świat widzialny w sposób niemal kompulsywny. A ja sam sięgam pamięcią do Józefa Czapskiego: „Malarzowi winno chodzić o jedno, o dotarcie w sobie do tego, żeby jego przeżycie zrosło się z jego ręką, a przez to z płótnem, które maluje”.

No tak, Hockney jako filozof. Szukam tych jego licznych „jako...” w sali z fotokolażami. Te proste – zdawałoby się – „wyklejanki” kryją w sobie głęboką myśl: warto, choćby przez ułamek sekundy, spojrzeć na świat okiem „sparaliżowanego Cyklopa”. Ten okres w biografii artystycznej Hockneya zbiega się z jego studiami nad chińskim malarstwem zwojów. Czyli z przemyśleniami na temat perspektywy. A także z nieco późniejszymi studiami nad technikami malarskimi stosowanymi przez dawnych mistrzów.

Każdy z powieszonych w Tate Britain kolaży to opowieść o tym, że na świat można patrzeć z wielu perspektyw i nie jest to bynajmniej efekt „omotania teorią”, ale wyraz miłosnego urzeczenia światem widzialnym. Geometryczna perspektywa zamyka, patrzenie z „lotu ptaka” – otwiera lub też pozwala temu widzialnemu światu trwać tak długo, aż skończy się... zwój. Hockney wybiera chwilę teraźniejszą, nadając jej status wieczności. Fotograf zamienia się w szarlatana, który hipnotyzuje fotografowaną postać i wydziera ją ze szponów śmierci.

Hockney i jego dziennik. Tysiące rysunków i grafik, a także wspomnianych już zdjęć, aż po te wykonywane iPadem. Na wystawie w Tate Britain oglądamy ich okrojony siłą rzeczy wybór, choć nie wiem, dlaczego zabrakło miejsca dla dwóch przełomowych cyklów z lat 60., inspirowanych baśniami Grimmów i wierszami Kawafisa. Ten dziennik to zapis chwili, chciałoby się powiedzieć – święta chwili.
Ta radość widzenia i patrzenia wprost emanują z płócien z pierwszej dekady tego wieku. Ogromne, złożone z kilku blejtramów pejzaże z okolic Yorkshire – rodzinnych okolic Hockneya – to kolejna zabawa z przyzwyczajeniami wzrokowymi i oczekiwaniami widza. Drogą od Picassa, poprzez Chiny, dociera Hockney do Paula Cézanne’a.

Sięgam do słynnego listu Cézanne’a do Émile’a Bernarda: „Linie równoległe do horyzontu dają rozciągłość, a więc wycinek natury; jeśli pan woli – widok, jaki naszym oczom ukazuje Pater Omnipotens Aeterna Deus. Linie prostopadłe do tego horyzontu dają głębię. Otóż natura dla nas, ludzi, bardziej jest w głębi niż na powierzchni, stąd konieczność wprowadzenia do naszych wibracji świetlnych, wyrażonych przez czerwienie i żółcie, dostatecznej ilości błękitów, żeby czuło się powietrze”.

Sztaluga rozstawiona na polu, pędzel, płótno i oczy. Głębia natury i powietrze. Czy potrzebuję czegoś więcej, by uczyć się radości widzenia? ©

DAVID HOCKNEY. 60 YEARS OF WORK. Kuratorzy: Chris Stephens i Andrew Wilson. Retrospektywa w londyńskiej Tate Britain (9 lutego – 29 maja), Centre Pompidou w Paryżu (19 czerwca – 23 października) oraz Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku (20 listopada 2017 – 25 lutego 2018).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2017