Pomarańczowo-niebieski zaułek

Któryż to już raz najbliższe dni, tygodnie, miesiące mają zdecydować o przyszłości Ukrainy na całe lata? Mijają lata, a przyszłość tego kraju wciąż pozostaje nieokreślona. Być może to jego cecha.

13.04.2007

Czyta się kilka minut

Prezydent Wiktor Juszczenko i premier Wiktor Janukowycz, 6 kwietnia 2007 r. /fot. www.president.gov.ua /
Prezydent Wiktor Juszczenko i premier Wiktor Janukowycz, 6 kwietnia 2007 r. /fot. www.president.gov.ua /

Wydarzenia ostatnich dni są mniej więcej znane: 2 kwietnia prezydent Wiktor Juszczenko wydał dekret rozwiązujący ukraiński parlament. Powód? Przekupywanie deputowanych przez rządzącą Partię Regionów Wiktora Janukowycza. Prawo mówi, że koalicję tworzyć mogą jedynie frakcje parlamentarne, a nie poszczególni deputowani. Ponadto ich wędrówki między frakcjami to zmienianie wyniku wyborów bez odwoływania się do woli narodu. Zgodnie z wolą prezydenta wybory mają odbyć się 27 maja. Jednak parlament odmówił podporządkowania się jego dekretowi i zaskarżył go do Sądu Konstytucyjnego.

Koalicja nie miała prawa przechwytywać deputowanych, co jednak - zdaniem ekspertów - nie dawało prezydentowi podstaw do wydania dekretu. Z kolei parlament nie miał prawa owego dekretu odrzucać. To przysługuje jedynie Sądowi Konstytucyjnemu, na orzeczenie którego przyjdzie poczekać.

Na razie w Kijowie trwają demonstracje i wojna nerwów. Obie strony nawołują do rozwagi, obie też prężą muskuły, wzywając do raportu podległych sobie zwierzchników resortów siłowych. Obóz prezydenta zaprzecza, by ten zamierzał wprowadzić stan nadzwyczajny, ale wiadomo: skoro się zaprzecza, to sam temat stanu nadzwyczajnego już się pojawia. Z kolei politycy Partii Regionów głośno protestują, ale półgębkiem godzą się ponoć na przyspieszone wybory (sondaże im sprzyjają). Dla wielkiego biznesu - a to on nadaje ton w Partii Regionów - destabilizacja kraju jest zagrożeniem. To oczywiście niczego nie przesądza, zwłaszcza że w Sądzie Konstytucyjnym protegowanych premiera Janukowycza jest podobno więcej. Uznanie dekretu za niezgodny z konstytucją mogłoby być początkiem końca prezydentury Juszczenki. I zemstą, o jakiej Janukowycz do tej pory mógł tylko marzyć.

Nieuniknione kolizje

Przyczyną kontrowersyjnej decyzji Juszczenki był ciągnący się od początku istnienia rządu Janukowycza (sierpień 2006 r.) konflikt obu ośrodków władzy. Wcześniej (wrzesień 2005 r.) doszło do sporu Juszczenki z premier Julią Tymoszenko, który skończył się jej zdymisjonowaniem. Powodem ustawicznego kryzysu są kłopoty Ukrainy z przejściem od systemu prezydenckiego do parlamentarno-gabinetowego. Ustrój polityczny państwa, zmieniany naprędce w czasie rewolucji, jest tak skonstruowany, że musi prowadzić do kolizji. Na ironię zakrawa fakt, że to demokratyczny przywódca Juszczenko rozpędza demokratycznie wybrany parlament i broni prezydenckich prerogatyw, będących na terenie poradzieckim przekleństwem, bo zbyt często wyradzały się one w rządy autorytarne.

To prawda: rozwiązanie parlamentu i przyspieszone wybory zdarzają się wszędzie, ale zawsze jest to objaw niezdrowy, zwłaszcza w świeżych demokracjach, w których brak innych zabezpieczających państwo instytucji. Perypetie Sądu Konstytucyjnego (aż do teraz nie był w stanie rozpatrzyć żadnego wniosku) dowodzą, że od 2004 r. Ukraina takich instytucji nie wykształciła.

Możliwe, że gdy ma się organiczne związki z Rosją z jednej strony i wstrzemięźliwość Unii Europejskiej z drugiej, wspomniana na początku niedookreśloność jest jedyną możliwością, a każdy gwałtowny ruch, czy to w kierunku Rosji, czy Europy, grozi wywrotką i rozłamem. Bo napięcie między "dwoma Ukrainami" można szybko przezwyciężyć jedynie przetrącając kręgosłup jednej z nich. Nie byłby to dobry scenariusz - próbowano go zresztą w 2004 r. trując Juszczenkę i fałszując wybory. W głos wschodniej Ukrainy też trzeba się wsłuchać.

Można powątpiewać w szczerość i spontaniczność demonstrujących w Kijowie "niebieskich". Ale to nieprawda, że za Janukowyczem stoją tylko tępa siła i pieniądze. Stoi za nim 35 proc. ukraińskich wyborców: często prostych ludzi, którzy przez kilkadziesiąt lat słyszeli, że NATO jest wrogiem, od kilkunastu lat demokracja kojarzy im się z limuzynami oligarchów, od kilku zaś słyszą wykrzykiwane z zachodniej Ukrainy i adresowane na wschód słowa: "bandyci winni siedzieć w więzieniu!". Jak więc mają zrozumieć, że to wszystko wygląda trochę inaczej?

Szansa na zmianę

Być może decydującym argumentem - pomijając naciski - dla Sądu Konstytucyjnego będzie to, że jeśli dwa ośrodki władzy nie mogą się porozumieć, powinien rozstrzygnąć naród. Jednak nowe wybory - jeśli do nich dojdzie - niewiele zmienią. Będą jedynie przetasowaniem kart, jak zdymisjonowanie Tymoszenko jesienią 2005 r. czy wybory parlamentarne wiosną 2006 r.

Majowy termin jest zresztą niefortunny. Zostało tak niewiele czasu, że kampania wyborcza, jej finansowanie, wyłanianie kandydatów oraz inne procedury pozostawią wiele do życzenia (i mogą być podstawą do kwestionowania wyników), zaś tak potrzebne ukraińskiej polityce nowe twarze nie zdążą się przebić. Sondaże wskazują, że Partia Regionów znów może mieć większość, jeśli zaś wygrają pomarańczowi - mogą znów się pokłócić. Wokół Juszczenki i Tymoszenko swego czasu zaroiło się od porzucających Kuczmę polityków, którzy zostali przyjęci jak swoi. Przekupywanie przez "niebieskich" za miliony dolarów deputowanych to oczywiście brzydki proceder, ale czy ktoś pyta o moralne kwalifikacje i przywiązanie do wartości "pomarańczowych", skoro tak wielu z nich gotowych było się sprzedać? Z obozu do obozu przechodzi się nie ze względu na poglądy, ale doraźne interesy i cała klasa polityczna to jeden pokuczmowski kogel-mogel.

Jurij Łucenko, były ataman pomarańczowej rewolucji i do niedawna minister spraw wewnętrznych, często bywa zbyt pochopny w sądach i pełnych patosu deklaracjach nie do zrealizowania, ale być może w niedawnym wywiadzie dla internetowej gazety "Ukraińska Prawda" trafnie ocenił sytuację mówiąc: "Mam już dość rozgrywania konfliktu 52 proc. na 48 proc. Wszyscy politycy mają posowiecką mentalność. Jeśli zdrapać ich partyjne kolory - widać to doskonale. Chciałbym skończyć z dyskusją, jaki język na Ukrainie jest ważniejszy - ukraiński czy rosyjski. Ważniejsza jest nauka angielskiego. Mam dość starych idei, które niczego nie dają. Czas wyjść z pomarańczowo-niebieskiego zaułka".

Nie chodzi o to, czy Łucenko jest politykiem mądrym, czy nie, ale o to, że ukraińska polityka - obok nowej konstytucji - potrzebuje nowej elity. Tyle że Łucenko nie zbuduje do maja poparcia dla swojej partii. Przyklei się więc np. do "Naszej Ukrainy" Juszczenki i tam roztopi. Wraz z nim i jemu podobnymi roztopi się szansa na zmianę na Ukrainie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2007