Jedna Ukraina. Dwie Ukrainy.

Prezydent Wiktor Juszczenko zgodził się, by premierem Ukrainy został Wiktor Janukowycz. Podjął tym samym grę, która wymagać będzie od niego zdolności, jakimi się do tej pory nie wykazał.

07.08.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Juszczenko doprowadził również do zawarcia koalicji wspierającej go Naszej Ukrainy z Partią Regionów. Obydwie decyzje musiały być trudne i gorzkie do przełknięcia. Za to najlepsze z możliwych. Gdy po pomarańczowej koalicji zostało tylko wspomnienie, alternatywą były przyspieszone wybory albo, wcześniej, oddanie rządów koalicji Regionów z socjalistami i komunistami. Te rozwiązania jedynie zwiększyłyby dominację Janukowycza, zaś nowe wybory mogłyby otworzyć drzwi do parlamentu kolejnym ugrupowaniom radykalnym. Teoretycznie więc Juszczenko mógł nie zbrukać się koalicją z Janukowyczem - tylko że dla państwa oznaczałoby to katastrofę.

Nic strasznego

Decyzja Juszczenki może mierzić. Jednak ci, którzy mówią, że zdradzono ideały Majdanu, niech pamiętają, że także Juszczenko stał na Majdanie. A jeśli bohaterowie Pomarańczowej Rewolucji sprzeniewierzyli się jej wartościom, to wcześniej. Np. w czasie premierostwa Julii Tymoszenko, gdy wybuchł skandal zakończony jej dymisją albo gdy Juszczenko zabiegał o poparcie Janukowycza dla powoływanego potem rządu i godził się na zaniechanie "prześladowania opozycji". O wartościach Majdanu zapomniano też, gdy po marcowych wyborach w gorszącym stylu powstawała i rozpadała się pomarańczowa koalicja. Gwóźdź do jej trumny wbił Ołeksandr Moroz, sporo na sumieniu ma Tymoszenko, ale lwią część odpowiedzialności ponosi prezydent. To występował w roli ponadpartyjnego arbitra, to wspierał własne zaplecze, którego nie potrafił zmusić do ustępstw i sam szantażował partnerów rozmowami z Janukowyczem, zaś w kluczowych momentach wycofywał się, oznajmiając, że konkretne decyzje nie leżą w jego gestii. W ubiegłym tygodniu musiał właściwie tylko zjeść żabę, którą sam długo hodował.

Przeciągający się kryzys parlamentarny został zażegnany i to stanowi największą wartość decyzji Juszczenki. Zdaniem wielu pragmatyczni politycy z Partii Regionów są partnerami bardziej obliczalnymi niż Tymoszenko: to ludzie biznesu, których pieniądze potrzebują ładu i stabilizacji, a nie skandali. Tego też oczekują zagraniczni inwestorzy. Prezydent, jego ministrowie, a w parlamencie Nasza Ukraina będą pilnować, by kraj nie zszedł z wyznaczonej przez rewolucję drogi - zapisanej w przyjętym kilka dni temu Uniwersale Jedności Narodowej. Co więcej: współpraca dwóch Wiktorów jest szansą zasypania podziału Ukrainy. Kijów może wreszcie przystąpić do odrabiania strat na arenie międzynarodowej, a jego prestiż w ostatnim czasie ucierpiał bardzo. Dziś Zachód nie tyle myśli o integracji z Ukrainą, co gotów jest zgodzić się z Putinem, iż nad Dnieprem rządzą ludzie niepoważni. Powrót Janukowycza do władzy i reakcje Moskwy dają nadzieję na lepsze rosyjsko-ukraińskie stosunki, a więc na zażegnanie niebezpieczeństwa nowej wojny gazowej. To dobry sygnał zarówno dla Ukraińców, jak i dla Europy.

Równie ważne jest to, że Warszawa przyjęła wieści z Kijowa ze spokojem. Trudno przecież obrażać się na rzeczywistość. Wola współpracy z nowym rządem, to wola przyciągania Ukrainy w sferę europejskiej demokracji. Tyle o nadziejach.

Nic dobrego

Teraz o zagrożeniach. Pojednanie kraju może okazać się ułudą. Dla wschodniej Ukrainy nominacja Janukowycza to wyeliminowanie Tymoszenko i upokorzenie Juszczenki. A przegrani nie są partnerami. Dla zachodniej części kraju Juszczenko to zdrajca. A zdrajcom się nie ufa. Prezydent traci więc podwójnie. Zyskują Janukowycz i Tymoszenko, którzy nawzajem wpychają się w populizm. Warto pamiętać, że to nie kampania prezydencka w 2004 r. była przyczyną pęknięcia Ukrainy. Kulturowy podział kraju jest głębszy niż różnice między politykami. Podjęcie przez nich współpracy to stłuczenie termometra, a nie obniżenie gorączki.

Na wschodzie Ukrainy dominuje Partia Regionów. Tak politycznie, jak gospodarczo. Donbas jest ogromnie bogaty i ogromnie biedny. Bogaty, bo jego przemysł daje wielkie zyski. Biedny, bo nie trafiają one do budżetu państwa ani do jego mieszkańców, lecz do kieszeni oligarchów. Stosunki w Donbasie określa się mianem feudalnych, a śmiertelność jest tam kilkakrotnie wyższa niż w innych częściach kraju. Mafijne związki biznesu i polityki nie zostały przecięte. Jedyną nadzieją na zmianę sytuacji był nacisk ze stolicy. Ale teraz w stolicy rządzi Janukowycz. Rodem z Donbasu.

Do władzy dochodzi polityk nie tyle prorosyjski, co postsowiecki. Wszak na swoim terytorium sam chce podejmować decyzje. Prorosyjskość nie jest wadą w państwach sąsiadujących z Rosją i w dużym stopniu od niej zależnych. Ale Janukowycz myśli ciepło o Moskwie nie dlatego, że lubi Rosjan, ale dlatego, że odpowiadają mu tamtejsze standardy polityczne. Nie są to standardy europejskie. To w rozmowach z Moskwą ludzie z Doniecka czują się swobodnie, tam znajdują wsparcie. A gdy nie zgadzają się w interesach, to rywalizują na zrozumiałych dla siebie zasadach. Nie są to zasady europejskie.

Partia Regionów doszła do władzy z hasłami wprowadzenia języka rosyjskiego jako państwowego. Lansowała też federalizm, który w czasie niedawnych demonstracji przechodził w separatyzm. Dziś zmiękcza te postulaty, robiąc to, co wcześniej Kuczma i komuniści, którzy wygrywali wybory, obiecując drugi język państwowy i nazajutrz o tym zapominali. Kuczma nawet napisał książkę "Ukraina to nie Rosja". Ale to była inna Rosja. I choć język rosyjski nie powinien być na Ukrainie problemem, to problemem są treści, które niesie: kłamliwa antyzachodnia propaganda oraz przygniatająca popkultura sączące się z oglądanych na Ukrainie rosyjskich telewizji. Wielu oburza łączenie postulatów nadania rosyjskiemu statusu języka państwowego z opcją prorosyjską i przeciwstawianie jej opcji prozachodniej. Ale na Ukrainie nie ma siły społecznej i politycznej opowiadającej się jednocześnie za językiem rosyjskim i integracją z Zachodem. Gdyby te wartości sobie nie przeczyły, pewnie by powstała.

Na razie więc Moskwa się cieszy, bo może odzyskać wpływy zagrożone rewolucją. Pomyślność ukraińskiego przemysłu zależy od przesyłanej z Rosji energii. Oligarchom z Donbasu zależy, by gaz był jak najtańszy. A Putin obiecuje tani gaz niczym narkotykowy diler - w zamian za coś. Czy można być pewnym, że donieccy będą bronić strategicznych interesów Ukrainy, poświęcając własne? Rosja cieszy się, bo teraz może łatwiej dogadać się w kwestii kontroli idących przez Ukrainę rurociągów.

Nie pierwszy też raz Janukowycz deklaruje gotowość integracji z Zachodem. Przed rewolucją, gdy był premierem, Ukraina podpisywała stosowne dokumenty - papier wszystko przyjmie. Wybory prezydenckie 2004 r. nie pozostawiły wątpliwości, co do wartości tych deklaracji. Dlatego wiązanie nadziei z Uniwersałem może być przedwczesne. Zamiast partnerskich relacji z Rosją i integracji z Europą, możemy otrzymać coś na kształt skompromitowanej polityki wielowektorowości. Kijów będzie kluczył, deklarował proeuropejski kurs przy jednoczesnym osuwaniu się na Wschód. Państwu grozić będzie popadanie w zależność od znów wybijającej się na mocarstwowość Rosji. Wtedy przyćmiony przez obecną koalicję konflikt wschód-zachód wybuchnie ze zdwojoną siłą.

***

O tym wszystkim wie Juszczenko. Liczy, że on i jego partia staną na straży interesów Ukrainy. Kłopot w tym, że Partia Regionów ma w parlamencie ponad dwukrotnie więcej szabel i to ona w koalicji jest starszym bratem. Nie wszyscy deputowani Naszej Ukrainy godzą się z decyzją prezydenta, wielu z nich nie głosowało za Janukowyczem podczas wyboru premiera. Partii grozi rozłam, co uczyni ją jeszcze słabszą i podatną na wpływy koalicjanta - tym bardziej że wielu pomarańczowych polityków zespół wartości ma niemal identycznie wątpliwy jak ludzie Janukowycza. Jednocześnie Juszczenko nie grzeszy refleksem, a jego hamletyzowanie w konfrontacji z gangsterskimi metodami nie jest tu na miejscu.

Polacy deklarują się jako przyjaciele potomków Jarosława Mądrego. Rząd w Warszawie ma więc nie lada zadanie: wciągać Ukrainę we współpracę z Zachodem, przekonując do tego i wątpiący Zachód, i nie do końca zdecydowaną Ukrainę. Będzie to możliwe, jeśli Janukowycz w Warszawie i w Brukseli poczuje się tak dobrze jak w Moskwie. Słaba Ukraina leży w interesie Rosji. W interesie Polski leży silna Ukraina.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2006