Południk dwudziesty

To nie jest granica pomiędzy krainą masła a światem oliwy, to nie linia demarkacyjna dzieląca pieśń wina od hymnu wódki, to nie przepaść ziejąca pomiędzy solącymi sosem sojowym a trącymi na pył szarą skałę.

30.08.2011

Czyta się kilka minut

Nie jest to limes kiszonek, prosa, kukurydzy, bobu, cebuli, zasięgu cytryn, pieczywa białego, zasobów wody pitnej, ani występowania stonki bądź szarańczy, to jest szpara niezbadana, niezdefiniowana, ciemna, tajemnicza, niewidzialna, a zarazem bardzo widzialna.

Przedstawiona w zeszłym tygodniu w "Gazecie Wyborczej" mapa Europy, ilustrująca zdolności futbolowe narodów wyrażone w awansach do Ligi Mistrzów, pokazuje interesującą zależność. Na mapie umieszczono liczby. Oto od północy ku południu liczby te, wskazujące awanse do rozgrywek grupowych, są bardzo niskie (najczęściej jest to zero). Tworzą wąski i bardzo głęboki korytarz wśród liczb wielkich. Rów właściwie. Kraje w rowie nigdy, lub najwyżej kilka razy w ciągu ostatnich dziesiątek lat, grały w tym najważniejszym futbolowym konkursie klubowym. Nic innego krajów w rowie nie łączy. Ani wielkie braterstwo, ani żagwiąca wrogość, nic prócz nieumiejętności grania w piłkę i nic prócz znaku kartograficznego. Ten znak to złowrogi południk dwudziesty długości wschodniej. Seryjny morderca i psychopata, globalny zabójca futbolu.

Zaczyna on swój smutny szlak od Bieguna Północnego. Rodzi się w miejscu tym samym, gdzie inne południki, jakże radosne w swym prostym biegu przez krainy piłkarskiej samby, catenaccio, rabony, paradinhy, brasiliany, futbolu totalnego bądź taktycznego. Potem przecina Spitsbergen i cieniuśki pasek Norwegii. Dzięki Bogu dzieje się to na chwilę i za kołem polarnym, stąd chyba Norwegia ma najwięcej awansów ze wszystkich ofiar Tumana Dwudziestego. Dalej biegnąc Kalosz

nr 20 niszczy Szwecję, na szczęście w okolicach, gdzie żyją tylko renifery. Wpada do Bałtyku i mknie przez fińskie wyspy Alandzkie ku Polsce. Nasz kraj Południk Dwudziesty demoluje piłkarsko na chama, z chirurgiczną precyzją przecinając miasto Kraków (stadiony można śmiało zamienić w targowiska). Potem dusi Słowację, Węgry, Serbię, Czarnogórę i Albanię. Na nieszczęsnej Albanii mapa "Gazety Wyborczej" się kończy, choć widać, że przeklęta kreska, nim wpadnie na dobre do Morza Śródziemnego, przechodzi jeszcze przez greckie Korfu. O klubie z tej ongiś cudnej wyspy nikt w Lidze Mistrzów nie słyszał, gdyby kontynentalna Grecja leżała na drodze Dwudziestego byłaby innym krajem: Gmoch i Strejlau jeździliby tam grać w triktraka na plaży, a nie trenować piłkarzy. To jasne.

By sprawdzić, czy teoria o ciemnej mocy południka dwudziestego ma sens, musimy zerknąć na globus, Europa wszak to tylko kawałek nieszczęścia. Południk Łamaga wychodzi na Czarny Ląd w Libii. By znalazł się w Egipcie, w kraju będącym wielokrotnym mistrzem Afryki, Egipcjanie musieliby zająć Bengazi. Teraz to jasne, dlaczego w Egipcie nigdy na serio nie rozważano ekspansji na zachód. No więc Libia w Pucharze Narodów tego kontynentu raz zdobyła trzecie miejsce, akurat wtedy, gdy była gospodarzem tej imprezy. Znamy takie sukcesy. Dalej na południu mamy Czad. Największym sukcesem reprezentacji tego kraju było pokonanie piłkarzy Wysp św. Tomasza i Książęcej (5-0 w 1976 r.),

najwyższa klęska to 6-2 z Dahomejem w 1962, w zeszłym roku przegrali takim samym stosunkiem z Malawi. Przykre. Z Czadu zsuwamy się do Republiki Środkowoafrykańskej. Oficjalny przydomek tej drużyny wystarczy za wszelkie komentarze, brzmi on: Jelenie Dolnej Ubangi. Te Jelenie nie zakwalifikowały się nigdy do żadnych rozgrywek i były wielokrotnie dyskwalifikowane. Leżąca dalej na południe Demokratyczna Republika Konga, owszem, odnosiła sukcesy w afrykańskim pucharze, ale było to dawno temu, w mistrzostwach świata wystąpili raz (jako Zair), przegrali wtedy wszystkie mecze - zarówno te o stawkę, jak i te bez stawki. Zaraz potem południk, który mógłby też nosić nazwę "Łowca Jeleni" przemierza Angolę. Reprezentanci tego kraju, znani jako "Czarne Antylopy", zagrali dwa razy w ćwierćfinałach najważniejszej imprezy kontynentu. Szkoda. Następna w kolejce reprezentacja Namibii pierwszy międzypaństwowy mecz rozegrała zaledwie 20 lat temu. Nie sprężyła się i przegrała. Z kolei "Zebry" z Botswany nigdy nie zagrały w żadnym turnieju, choć Dwudziesty Łotr nie włazi im w trzewia, a zaledwie biegnie granicą - zresztą ze wspomnianą tu Namibią. Antylopy i Zebry pasą się na tych samych kartofliskach. Ciężki los ludów doświadczonych przebiegiem południka dwudziestego osładza nieco reprezentacja RPA. Piłkarze Bafana-Bafana raz zdobyli puchar afrykański. Nie trzeba chyba dodawać, że byli wtedy organizatorami. Ostatnio jednak nie wyszli z grupy w mistrzostwach świata, też urządzanych przez siebie.

I to byłby niemal koniec, bo przecież dalej na trasie Dwudziestego Muła Wschodu są już tylko mroźne wody Antarktydy i biegun. Tamże jednak nasz antyfutbolowy młotek zmienia nazwę i staje się przecież 160. południkiem, długości zachodniej. On to wraz Dziadem Dwudziestym, domyka wielkie koło piłkarskiej klęski i nieudacznictwa. Popatrzmy, co się dzieje na jego drodze. Dobry bóg futbolu sto sześćdziesiątemu patronowi grających w piłkę kelnerów każe biec niemal wyłącznie przez oceany. Pechowo zahacza o Wyspy Cooka, zajmujące dzięki temu 197. miejsce w rankingu FIFA na 203 notowane reprezentacje. Potem nachodzi wyspę Jarvis, jakby stworzoną do pięknego treningu, bo jest płaska jak stół. Jej władcą jest, co prawda, Barack Obama, ale nie mieszka tam ani jeden człowiek. Południk 160. zamieniłby szczęśliwe dzieci hawajskich wysepek Ni’ihau i Kaua’i w sfrustrowanych amatorów futbolu, gdyby nie pradawna mądrość tych ludów, która podpowiada im uprawianie surfingu. Soccer jest tam ponoć zakazany z powodów religijnych. Amerykańskiemu soccerowi bardzo szkodzi wtargnięcie Przekleństwa Żenujących Kopaczy na Alaskę. Oddanie tego miejsca Rosji sprawiłoby zapewne wielką przyjemność kibicom. I to już naprawdę koniec, bo sto sześćdziesiąty wpada potem do Morza Czukockiego, by ostatecznie zginąć w lodach Arktyki i odrodzić się w formie świetnie nam już znanego południka dwudziestego, świętego Grających Zawsze w Poprzek.

Ta piłkarska wycieczka wokół globu nasuwa wniosek, że zmiany na lepsze w wymienionych krajach będą możliwe jedynie po zasadniczych zmianach tektonicznych naszej planety, a być może po zmianie jej kształtu. Na przykład w stożek.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2011