Polityka jako zawód

Politycy mają coraz gorszą prasę. Oskarżani są o korupcję, żądzę władzy i łamanie obietnic przedwyborczych, o rozpychanie się łokciami, kompromitowanie Sejmu, o krętactwo i nielojalność. Oczywiście, każdy z nich ma jakąś granicę, której nie przekroczy. To nie są potwory. Problem w tym, że nie wiemy, jak biegnie ta granica, i nie wierzymy, gdy nas zapewniają, że to granica zwykłej przyzwoitości.

18.10.2006

Czyta się kilka minut

Weźmy sprawę gen. Papały. Jeszcze nie wiemy, jak się skończy, ale z góry zakładamy - i chyba słusznie - że nie tylko gangsterzy maczali w niej palce, ale także ktoś, kto im zapewniał bezpieczeństwo. Weźmy sprawę inwigilacji prawicy, przecieku w Starachowicach, dziwnych oskarżeń Zyty Gilowskiej o donosicielstwo, pomówień pod adresem Herberta, Kuronia i prałata Jankowskiego. Wszystkie one mają w tle jakichś trudnych do zidentyfikowania polityków. Oskarżanie dziadka Donalda Tuska o ochotniczy zaciąg do Wehrmachtu, weksle wierności w Samoobronie i kaperowanie posłów z obcych partii to z kolei pomysły realizowane przez polityków znanych z imienia i nazwiska. I jakoś ich tolerujemy. Nikt się ostatecznie nie kompromituje i nie wypada z gry. Czyja to wina? Rysują się trzy możliwości. Albo winni są sami politycy, którym imponuje własne zdeprawowanie, albo winien jest system, który nagradza skuteczność i nie piętnuje łajdactwa, albo winni jesteśmy my sami - czyli łatwowierne, bezkrytyczne i stale wybaczające społeczeństwo. Warto się zastanowić, do kogo można mieć pretensje.

Szumy, zlepy, ciągi

Czego można wymagać od polityków? Niestety, w wielu klubach czołowi aktywiści zaczynają przypominać odbezpieczony granat. Ktoś musi trzymać ich w ręce, bo puszczeni wolno mogą wybuchnąć. Niby chętnie przyznają się do własnych błędów, ale przy okazji oczernią kolegów i zdradzą sekrety. W każdej partii szef trzyma przy boku ambitnego karierowicza, i ta pozycja zobowiązuje. Pomocnik jest ważny i niezastąpiony. Musi się wykazać. Zaczyna postępować ostro i chaotycznie. Nie dba o to, by jego działanie było celowe i racjonalne. Chce być widoczny i niepowtarzalny. Tu leży źródło dwóch największych przywar w działalności polityka - pisał Max Weber:

W dziedzinie polityki ostatecznie istnieją tylko dwa rodzaje grzechów śmiertelnych: nierzeczowość i - często, lecz nie zawsze z nią identyczny - brak odpowiedzialności. Najsilniejsza pokusa, by popełnić jeden z tych grzechów lub obydwa, rodzi się u polityka z próżności: z potrzeby wystąpienia w sposób możliwie spektakularny na pierwszym planie.

Nierzeczowość i nieodpowiedzialność są oczywiście szkodliwe, ale niebezpieczne stają się tylko w trudnych warunkach, gdy okoliczności każą traktować politykę jako rodzaj działalności realnej i koniecznej, gdy krajowi grozi wojna, głód, zamieszki uliczne lub obca inwazja. Jeśli jednak życie płynie spokojnie i żadne zasadnicze decyzje nie są właściwie potrzebne, polityka łatwo przemienia się w teatr, lepszy lub gorszy, ale bez praktycznych konsekwencji. Wtedy nie tyle słuchamy swoich przywódców, ile oglądamy ich w telewizji. Porównujemy i oceniamy, patrzymy, jak się kłócą i starają nawzajem przechytrzyć. Na nic specjalnie nie liczymy i niczego nie żądamy. Chcemy widzieć, jak się ubiera pierwsza dama. Lubimy patrzeć, jak poprawia mężowi krawat. Śmieszą nas przejęzyczenia i mozolne dobieranie słów. Dziwi nas, że na plakacie sławny polityk zapewnia, że będziemy razem, ale stoi sam i nic mu to nie daje do myślenia. Fascynuje nas powtarzana wielokrotnie groźba, że będą przyspieszone wybory lub że powstanie nowa koalicja, ale z góry przewidujemy efekty. Znów jakaś grupa wytarguje pieniądze z Unii, ktoś zaproponuje kolejną reformę szkoły, ktoś inny rozpęta debatę na temat otwartych w niedzielę supermarketów. Będzie dużo szumu i skończy się na niczym. Ale to dobrze. Polityka robiona z próżności to tylko lekarstwo na nudę, to swoisty serial telewizyjny, w którym każda partia gra jakąś rolę wedle własnego scenariusza i nie ogląda się na to, co robi reszta.

Duma i uprzedzenie

Czy politycy mogliby się zachowywać poważniej? Oczywiście mogliby, ale musieliby nauczyć się mówić i słuchać, a to im się jakoś nie godzi ze statusem strażnika Rzeczypospolitej. Elokwencja, jasność i odpowiedzialność za słowo to umiejętności "wykształciuchów". W efekcie poziom wypowiedzi politycznych ulega stałej degradacji. Coraz więcej w nich kluczenia i płomiennej retoryki, przeinaczania słów przeciwnika i zwykłej chełpliwości. Pamiętamy, od czego zaczęły się rozmowy PiS-u z PO po ogłoszeniu wyników wyborów: obie strony z oburzeniem mówiły, że ta druga żąda za dużo, że chce niepodzielnie rządzić, nie umie wybrać priorytetów i stara się cichcem przechwycić całą władzę. Ten styl utrwala się na dobre i po kolejnych wyborach grozi nam powtórka spektaklu. Tymczasem - jak pisał Weber - rozsądnie można rozmawiać nie tylko po najbardziej burzliwych wyborach, ale nawet po zakończeniu wojny:

Zamiast, lamentując jak stare baby, szukać po wojnie "winnego" (...), trzeba po męsku i cierpko powiedzieć wrogowi: "przegraliśmy wojnę - wy zwyciężyliście. To już jest za nami; teraz pozwólcie, że pomówimy o tym, jakie konsekwencje należy wyciągnąć zgodnie z rzeczowymi interesami, o które toczyła się gra, oraz - co najważniejsze - w związku z odpowiedzialnością wobec przyszłości".

Niestety, u nas po wyborach nikt nie pamiętał, jakie były rzeczowe interesy i co to znaczy ponosić odpowiedzialność wobec przyszłości. Obie strony chciały mieć audytorium i chciały je przekonać, że mają do zaoferowania coś lepszego niż przeciwnicy, jednak bez zdradzania, co. Może to i piękny zapał, ale zbyt teatralny. Rząd nie ma zachwycać społeczeństwa swą dobrą wolą, przenikliwością strategiczną i patriotyzmem. Ma dbać o "rzeczowe interesy". Powinien działać przez fachowców i ludzi z autorytetem. Nie powinien lekceważyć doświadczonych dyplomatów, obrażać się na oponentów, oskarżać media o "histeryczną wrogość", z Balcerowicza robić wroga publicznego numer jeden i lać krokodyle łzy nad emigrującą młodzieżą. Rzeczowe interesy to rezygnacja z próżności.

Za zamkniętymi drzwiami

Czy winien jest system? W jakimś stopniu też, ponieważ najważniejsze jego fragmenty działają niejawnie. Partie polityczne to zamknięte, tajemne zrzeszenia. Sprawa weksli karnych za wystąpienie z Samoobrony spadła jak piorun z jasnego nieba. Czy takich niespodzianek może być więcej? Niewykluczone. Czy wiemy, jacy ludzie zbierają się na walnych zgromadzeniach? Jak zostali wybrani? Czy kontrolują władze partyjne? Czy mają wpływ na program partii? To wszystko jest niejasne, bo partie pozwalają swym przywódcom zaprowadzić feudalny porządek, ustalają niepodważalną hierarchię, godzą się, by zasadnicze decyzje były podejmowane w zamkniętym gronie przywódców i publicznie potwierdzają to, co ustalą szefowie. W jakimś stopniu jest to nieuniknione, co potwierdza Weber:

Wybór jest tylko jeden: albo demokracja z przywódcami, ale i z "machiną", albo demokracja bez przywódców, to znaczy panowanie "polityków zawodowych" bez powołania, bez wewnętrznych charyzmatycznych walorów.

Musimy zatem się godzić na niejasne zasady dochodzenia przez wodzów partyjnych do władzy, i dopiero gdy ich skład jest uformowany, wybieramy, który z nich podoba się nam najbardziej. Ale wraz z wybranym politykiem bierzemy całą stojącą za nim "machinę", która nadal działać będzie niejawnie i niedemokratycznie. Alternatywą byłby plebiscyt, w którym na wysokie stanowiska polityczne wybieralibyśmy charyzmatyczne jednostki wybijające się w innych dziedzinach życia. Niestety tak powstałby tylko rząd dyletantów: ludzi światłych i utalentowanych, ale niekoniecznie zdolnych do reprezentowania całych grup i do troski o ich interesy. Wolimy więc partie, to zrozumiałe, ale jednocześnie nie dbamy o to, by się przekonać, co się w nich dzieje. Dopóki jakaś partia nie ma władzy, nie tracimy czasu, by się dowiedzieć, co ma do zaproponowania. Czekamy, aż sama to ogłosi przed wyborami. Jeśli przegra, dalej nas będzie mało obchodzić, bo przegrani się nie liczą i szybko udają kogoś innego. Natomiast jeśli wygra, to na jej badanie jest już zbyt późno.

Zwycięzca robi wszystko, by ukryć swe plany i styl działania. Czuje się otoczony przez wrogów i szpiegów. Negocjacje prowadzi w ukryciu, plany układa za zamkniętymi drzwiami. Nie chce nikogo pytać o zdanie ani o zgodę, bo musi przeprowadzić szereg niepopularnych decyzji. Ma setki stanowisk do obsadzenia. Jednym zaproponuje coś intratnego, innych musi utrącić. Dla umocnienia swej polityki musi wymyślić sobie wrogów i zdobyć prawo do ich zwalczania. By działać skutecznie, potrzebuje usłużnych i potulnych przyjaciół, choćby społeczeństwo miało o nich najgorsze zdanie. W tych warunkach politykowanie staje się spiskowaniem rzekomo w dobrej sprawie.

Ukryte pragnienia

Może więc sami jesteśmy winni? Może wybieramy swych reprezentantów nieodpowiedzialnie i bezkrytycznie? To chyba też prawda. Dajemy sobie wmówić, że polityka musi być szorstka i brudna, i że inaczej myślą tylko pensjonarki i harcerze. W tej sprawie chętnie pouczają nas ludzie kreujący się na stare wygi i realistów. To oni mówią, że "nikt nie chce wiedzieć, jak się robi kiełbasę i wygrane wybory", że Tadeusz Mazowiecki ze swoją grubą kreską był nieżyciowym Don Kichotem. Ich zdaniem polityka to prowadzona na wielką skalę wolna amerykanka. Na wszelki wypadek dodają, że na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone. Najwyraźniej ich zdaniem polityka to pomieszanie jednego z drugim - czyli miłości do władzy i wojny z rywalami.

Niewiele możemy poradzić na to, że politycy tak właśnie rozumieją swój etos i że chcą uchodzić za brutali w garniturach. Pociechą jest może to tylko, że każdy z nich trafia na podobnego sobie i klęska żadnego z nich nie budzi większego żalu. A nasze poczucie niemocy wobec nieładnego stylu ich postępowania możemy sobie osłodzić kolejnym cytatem z Webera:

Jest prawdą niezbitą (...), że końcowy rezultat działania politycznego pozostaje zwykle, a wręcz z reguły, w całkowicie nieadekwatnym, często zgoła paradoksalnym stosunku do jego pierwotnego sensu.

Marne metody prowadzą do marnych rezultatów. Ale to nie jedyny wniosek. Możemy postanowić, że w przyszłości, przed kolejnymi wyborami, będziemy żądać od polityków, by skupili się na rzeczywistych interesach i zrezygnowali nieco z próżności, by nie tylko rozliczali dawne krzywdy, ale myśleli o przyszłości i by "machiny" partyjne stały się bardziej przejrzyste i mniej tajemnicze.

Prof. JACEK HOŁÓWKA (ur. 1943) jest etykiem. Wykłada w Instytucie Filozofii UW, zajmuje się filozofią analityczną i filozofią moralności. Opublikował m.in. "Etykę w działaniu"; jest redaktorem naczelnym "Przeglądu Filozoficznego".

Cytaty z książki Maxa Webera "Polityka jako zawód i powołanie", przeł. Andrzej Kopacki i Paweł Dybel.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006