Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otóż podobnie jest w życiu publicznym i w polityce. Kadencja nowego rządu rozpoczyna się od obietnic i nadziei większości (która go przecież wybrała), potem około połowy robi się coraz bardziej mętnie, a zakończenie jest całkowicie przypadkowe w stosunku do początkowych planów, zaś szansa na to, że - jak w powieści sensacyjne nastąpi interwencja nadzwyczajna i bohater nadludzkim wysiłkiem wyrzuci z samolotu spadochron, skoczy za nim i w locie go złapie - doprawdy znikoma lub żadna. Dlatego też, kiedy kończy się kadencja parlamentu i rządu przez ten parlament powołanego, wyborcy oceniają jego sukcesy nie kierując się tym, czy rząd zrealizował swoje obietnice oraz plany, ale kierując się sytuacją w końcu kadencji. Z tego zaś wynika, że obietnice i plany mają minimalne znaczenie, bo i tak będzie inaczej. To już wiemy wszyscy: i rządzący, i rządzeni.
Jednak fakt, polegający na tym, że skutki decyzji politycznych nie są do końca przewidywalne - fakt dostrzeżony przez wielu myślicieli politycznych - nie zwalnia polityków od przewidywania i od działania zgodnie z regułami, jeżeli nie logiki, to co najmniej roztropności. Nie zwalnia zresztą nas wszystkich, chociaż wiemy z doświadczenia, że plany udaje się nam zrealizować jedynie w niewielkim stopniu.
Stwarza to nieco dziwaczną sytuację - człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. A z tego łatwo do rozmaitych form irracjonalizmu i do przeświadczenia, że nie warto się szarpać, bo i tak wyjdzie co innego, niż zamierzaliśmy. Jest to wszakże bardzo niebezpieczna postawa i zdając sobie sprawę z ograniczeń racjonalnego myślenia i racjonalnego działania, należy jednak zawsze, kiedy to tylko możliwe przewidywać i kierować się myśleniem, jeżeli nie racjonalnym, to co najmniej uwzględniającym te czynniki, które racjonalnej analizie podlegają. Kiedy zatem narzekamy na kolejny rząd, to nie narzekamy dlatego, że nie udało mu się zrealizować świetlanych nadziei, ale dlatego, że nie spełnił oczekiwań co do racjonalnego minimum (w przypadku obecnej Polski - infrastruktura, nauka i edukacja, opieka zdrowotna). Podobnie jest w polityce zagranicznej (sprawa Nicei jest tu znakomitym przykładem, przecież - jak mam nadzieję dojdzie do kompromisu, ale będziemy musieli częściowo ustąpić, po co więc stawiać się na pozycjach bezkompromisowych?).
Innymi słowy musimy myśleć o świecie, jakby był racjonalny, a jednocześnie wiedzieć, że nie jest. Jest to trochę rozdwojenie jaźni, ale już taki nasz los.