Polak Irlandczyk, dwa bratanki

16.03.2003

Czyta się kilka minut

Uważam za rzecz naturalną wzajemną nić sympatii oraz pewne intuicyjne zrozumienie między Polakami i Irlandczykami. Oba kraje są - do pewnego stopnia - wynalazkiem dziewiętnastowiecznych poetów romantycznych. W każdym z nich kwestia zachowania dziedzictwa kulturalnego i ideał narodowej niepodległości wzajemnie się umacniały. Zarówno w Polsce, jak i Irlandii Kościół katolicki odegrał wielką rolę w kształtowaniu duszy narodu, tak że przedpolityczna solidarność zbudowana na lojalności wobec wartości religijnych jeszcze całkiem niedawno była cechą upodabniającą nasze narody do siebie.

Polacy i Irlandczycy odznaczają się podobnym sardonicznym, historycznie uwarunkowanym spojrzeniem na świat mocarstw i supermocarstw, a także podobnym uznaniem dla odwagi i stoickiego przetrwania. Przez wieki nękani i podbijani przez silniejszych sąsiadów, musieli rozwinąć swoistą umiejętność radzenia sobie z okupacją. Jest coś bardzo irlandzkiego - czy wręcz joyce'owskiego - w połączeniu spojrzenia z góry i praktyczności, politycznego wyczucia i artystycznej swobody, które odnaleźć można u poetów tak różnych, jak Zbigniew Herbert i Tadeusz Różewicz. Wielu spośród naszych najlepszych pisarzy wykazuje przy tym ożywcze połączenie braku złudzeń, sprzeciwu wobec nieakceptowanej rzeczywistości, a jednocześnie zupełnie nieposkromionego umiłowania codzienności.

Jeśli jeszcze nie napomknąłem o wódce czy whiskey, to tylko dlatego, że w obu krajach trunki te traktuje się z pewnego rodzaju zawodową znajomością rzeczy. Nie wspomniałem także o poczuciu humoru - innym podarunku historii, nauczycielki sztuki przetrwania. Na przykład ostatnio od Adama Zagajewskiego usłyszałem historyjkę o człowieku, który powiedział: „Chcę umrzeć spokojnie, we śnie - jak mój ojciec, a nie jak jego pasażerowie - wrzeszczący i tłukący w okna”. Ktokolwiek to wymyślił, zasługuje na własny Order Zasługi dla Kultury Polskiej - lub Irlandzkiej.

Order Zasługi dla Kultury Polskiej* jest więc wyjątkowym wyróżnieniem. Ogromnie je sobie cenię, ponieważ polska kultura i polscy poeci odgrywają ważną rolę w moim życiu - jako pisarza i jako czytelnika. Od trzydziestu lat - od kiedy natknąłem się na antologię polskiej poezji powojennej, zredagowaną i przetłumaczoną przez Czesława Miłosza i Petera Dale'a Scotta - jestem zbudowany osiągnięciami współczesnych polskich poetów.

Jedną z najbardziej radosnych wypraw, jaką kiedykolwiek odbyłem, były odwiedziny Krakowa i Warszawy w grudniu 1994 roku w towarzystwie Stanisława Barańczaka i jego rodziny. Stanisław prezentował wówczas swoje przekłady moich wierszy na język polski, ja zaś czytałem angielską wersję „Trenów” Kochanowskiego, nad którymi razem pracowaliśmy. W obu miastach wśród publiczności znaleźli się poeci, których ceniłem, od kiedy tylko przeczytałem ich w angielskich przekładach - mojemu podnieceniu dorównywało jedynie poczucie przywileju, jakim zostałem obdarzony.

Było to kilka szalonych dni, które upłynęły na wędrówkach ulicami Krakowa i słuchaniu trębacza z wieży Mariackiej. Odwiedziłem też wspaniały rynek - o tej porze roku przyozdobiony niezwykle wymyślnymi szopkami bożonarodzeniowymi. W Dworku Łowczego, siedzibie Wydawnictwa Znak, nieoczekiwanie poczułem się jak w domu podczas spotkania z zespołem Carantuohill, polskimi muzykami grającymi irlandzkiego jiiga i reela w takim stylu i z takim szelmostwem, że nawet Irlandczycy nie zrobiliby tego lepiej.

Pobyt ukoronowało przyjęcie u mojego wydawcy, po spotkaniu z czytelnikami w Krakowie. Gospodarzem był Jerzy Illg - Znak, w którym pracuje, wydał także przygotowany przez moją żonę zbiór legend irlandzkich. Była tam także Wisława Szymborska, ów ujmujący geniusz, wielu młodszych poetów z Krakowa (w tym Bronisław Maj), a także ktoś, kto wspierał mnie na bardzo wczesnym etapie - Piotr Sommer. Jego pionierskie przekłady poezji angielskiej i irlandzkiej wiele znaczyły w latach 70. i 80. W trakcie przyjęcia odebrałem telefon z Kalifornii od Czesława Miłosza, naszego wspólnego mistrza, który oznajmił mi coś oczywistego i prostego: „Jesteś w bardzo dobrym towarzystwie”. Jak mawia się w Irlandii: nigdy nie powiedział nic bardziej prawdziwego.

Przełożyła Katarzyna Mach

* Tekst jest zredagowaną wersją przemówienia wygłoszonego w Ambasadzie RP w Dublinie z okazji przyjęcia przez Seamusa Heaneya Orderu Zasługi dla Kultury Polskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Unia dla Ciebie (11/2003) - Irlandia