W odmienny wzór

W języku angielskim nazwa tego uniwersytetu, Jagiellonian, brzmi jak niskie, powolne bicie dzwonu ze starej wieży, które oznajmia godzinę, lecz zarazem każe pamiętać o tym, co ponadczasowe. Jagiellonian - kolejne samogłoski następują po sobie z godnością, jak profesorowie w uroczystym pochodzie; dobywają się jakby z głębin świadomości, a wybijany przez nie rytm przywodzi na myśl odwieczny wiersz.

29.05.2005

Czyta się kilka minut

Od lewej: Piotr Sommer, Seamus Heaney, Bronisław Maj, Jerzy Illg, Joanna Gromek-Illg, Anna Barańczakowa, Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, 3 XII 1994 mieszkanie Jerzego i Joanny Illgów /
Od lewej: Piotr Sommer, Seamus Heaney, Bronisław Maj, Jerzy Illg, Joanna Gromek-Illg, Anna Barańczakowa, Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, 3 XII 1994 mieszkanie Jerzego i Joanny Illgów /

Na mój słuch słowo Jagiellonian wyraża to, co T.S. Eliot ujął w poemacie “Little Gidding":

Historia nieść może niewolę,

Historia może nieść wolność. Patrz: już znikają

Wraz z ową jaźnią, co w miarę sił swych

kochała je, twarze i miejsca,

By się odnowić, przekształcić się w odmienny wzór.

(tłum. Jerzy Niemojowski)

Dostępuję dzisiaj zaszczytu odnowienia się i przekształcenia, przyjęcia w poczet synów tego uniwersytetu - uniwersytetu, który przetrwał wiele epok niewoli, ponieważ zawsze służył sprawie wolności. Chciałbym wyrazić wdzięczność pani profesor Marcie Gibińskiej za laudację, precyzyjnie i dogłębnie przedstawiającą moją poezję. Przyjmując ten honorowy doktorat, wmieszałem się w nieprzebrany tłum drugoplanowych figur w drogocennym arrasie, na którego pierwszym planie widnieją wielkie postaci Mikołaja Kopernika, Jana Kochanowskiego i zmarłego niedawno Karola Wojtyły.

Dzisiejsza uroczystość, Magnificencjo, ma dla mnie zatem pewną nierealność snu. Wiem, że stoję oto w murach jednej z najbardziej szacownych uczelni w Europie, lecz czuję się, jakbym został wyniesiony na wysoką górę i w olbrzymim gronie cieni synów Uniwersytetu Jagiellońskiego patrzył na rozpościerające się pode mną wszystkie królestwa świata intelektu. W tym towarzystwie czuję się znikomy - honorowa postać wśród tak wielu historycznych poprzedników, uczonych i artystów, którzy wykazali się bohaterstwem umysłu i ducha. Czuję się także niezmiernie dumny i nieskończenie wdzięczny. W zdumiewającym stopniu czuję się też jak u siebie w domu.

Jest to uczucie dość naturalne, jako że Polaków i Irlandczyków od dawna łączy nić sympatii i zrozumienia. W pewnym sensie nasze kraje są wynalazkami poetów i muzyków romantycznych. I w Polsce, i w Irlandii zachowanie pamięci kulturowej i ideału narodowej niepodległości nierozerwalnie się ze sobą wiązało i było celem godnym najwyższych poświęceń. Wreszcie w obu naszych krajach Kościół katolicki od wieków odgrywa ważną rolę w kształtowaniu ducha narodowego.

Po części jednak czuję się tu jak u siebie, ponieważ nie pierwszy raz przemawiam dzisiaj w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dziewięć lat temu, w pierwszych dniach października 1996 roku, zaledwie dzień czy dwa po ogłoszeniu werdyktu o przyznaniu Nagrody Nobla Wisławie Szymborskiej, miałem zaszczyt wygłosić tu wykład inauguracyjny dla studentów pierwszego roku. Delektowałem się tą chwilą i po raz kolejny przepełniała mnie wdzięczność za serdeczne powitanie, z jakim spotkałem się w Polsce. Jednocześnie czułem też coś innego, bardziej osobliwego, a mianowicie zdumienie - zdumienie nad drogą, jaką pokonałem od swojego pierwszego dnia w szkole do dnia, kiedy wygłaszałem gościnny wykład w Collegium Witkowskiego. Aby przekazać studentom choć cząstkę tego osobliwego uczucia, zacytowałem Jamesa Joyce’a, jeden z moich ulubionych fragmentów “Portretu artysty w wieku młodzieńczym".

Jest to krótki i prosty cytat - słowa wypisane na stronie przedtytułowej podręcznika przez młodego chłopaka, który mieszkał w internacie i tęsknił za domem. To tylko nazwisko i adres, lecz w tym, jak chłopiec odkrywa całą tajemniczość tego adresu, zawiera się zapowiedź tajemnicy jego przyszłego powołania - powołania artysty. On również ma poczucie, że zostaje wpisany w odmienny wzór. Pisze tak: “Stephen Dedalus, Klasa początkowa, Gimnazjum w Clongowes Wood, Sallins, Hrabstwo Kildare, Irlandia, Europa, Świat, Wszechświat" (przeł. Jerzy Jarniewicz). Dzięki tym stopniowo potężniejącym określeniom także i my, czytelnicy, zdajemy sobie sprawę z naszych ludzkich wymiarów - nie tylko z naszej znikomości w wielkiej skali wszechrzeczy, lecz również z możliwości wykraczania daleko poza własne ja.

Takie właśnie poczucie wykraczania poza własne ja silnie towarzyszyło mi podczas pierwszej wizyty w Krakowie. Było to w grudniu 1994 roku, dwa lata przed wykładem wygłoszonym na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przyjechałem na promocję nowo wydanego tomu moich wierszy wybranych, a wieczorem gościłem na przyjęciu u mojego wydawcy Jerzego Illga i jego żony Joanny. Gdy wspominam to przyjęcie, przychodzą mi na myśl dwa słynne wersy irlandzkiego poety Williama Butlera Yeatsa:

Początek i kres chwały rozważ w równej mierze

I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze.

(tłum. Tomasz Wyżyński)

Na biurku w moim domu w Dublinie stoi zrobione wtedy zdjęcie, na którym jestem w towarzystwie Jerzego i Joanny, Stanisława Barańczaka (tłumacza mojej książki) i jego żony Anny. Tego wieczoru byli z nami również Wisława Szymborska i Bronisław Maj oraz Piotr Sommer, który przełożył część moich wcześniejszych wierszy. Ta pamiątka sama w sobie jest dla mnie powodem do dumy, zdjęcie jednak nie oddaje tego, co zawsze będę wspominał jako kluczowy moment całej wizyty.

W środku przyjęcia zadzwonił telefon i poproszono mnie, żebym odebrał. Głos, który rozbrzmiał w słuchawce, przebył sześć tysięcy mil z Berkeley w Kalifornii, a mimo to w Krakowie brzmiał jak u siebie. Dzwonił Czesław Miłosz i słowa, które do mnie skierował, były tak prawdziwe i przejmujące, jak słowa Yeatsa czy Joyce’a. Powiedział po prostu: “Jest pan wśród bardzo dobrych ludzi".

W sierpniu ubiegłego roku znów znalazłem się w Krakowie wśród bardzo dobrych ludzi - szedłem w kondukcie żałobnym Czesława Miłosza wraz z tymi, których nazwiska właśnie wymieniłem, oraz z innymi dobrymi, wiernymi przyjaciółmi-Polakami - Adamem Zagajewskim i jego żoną Mają, profesorem Andrzejem Szczeklikiem i jego żoną Marią. Był to niezapomniany poranek, nie tylko dla mnie, ale dla całego narodu polskiego i dla narodu Poezji. Zebraliśmy się, by opłakiwać stratę, towarzyszyło nam jednak poczucie triumfu - podczas żałoby, kiedy zwykle szczelnie zamyka się okiennice, było tak, jakby zostały one szeroko otwarte. Stało się to, co dzieje się zawsze, gdy umiera wielki artysta. Gdy ustaje życie, dzieło zaczyna jaśnieć nowym blaskiem. Zdajemy sobie sprawę, że świat stał się pełniejszy, nie bardziej opustoszały; że zagościła w nim prawdziwsza obecność. Zdajemy sobie sprawę, że, jak pisze Adam Zagajewski, “Tylko u innych jest zbawienie", że

Tylko w cudzym pięknie

jest pocieszenie, w cudzej

muzyce i w obcych słowach.

Moje życie jest świadectwem prawdy tych wersów. Znajdowałem pocieszenie w wierszach innych poetów mojego języka, lecz w cudzym pięknie - w polskiej poezji, u polskich poetów - niemal zbawienie. Pod koniec lat 60. przeczytałem antologię poezji polskiej pod redakcją Czesława Miłosza i w jego przekładzie na angielski i była ona dla mnie objawieniem - dzięki poetom pozbawionym złudzeń i niezłomnym urodziłem się na nowo. Jednogłośnie zgodziliby się oni z naszym wielkim poetą, pozbawionym złudzeń i niezłomnym Yeatsem, który na początku dwudziestego wieku pisał:

The rhetorician would deceive his neighbours,

The sentimentalist himself, while art

Is but a vision of reality1

Zamieszczeni w tej antologii polscy poeci mieli pełną świadomość lacrimae rerum, niemniej nie załamywali wersów, by płakać. Pokładali wiarę w słowie i zgodziliby się nie tylko z Yeatsem, lecz również ze swoją rodaczką Julią Hartwig, która pisała, że zdanie wiarygodne sprawia, że znowu czujemy pod stopami ziemię. Nie chcieli przypochlebiać się czytelnikom ani ich oczarowywać. Za cel postawili sobie - i często go osiągali - tworzenie poezji odznaczającej się wieloma spośród kryształowych zalet, jakie podziwia Zbigniew Herbert w wierszu “Kamyk" - poezji, która nie tchnie fałszywym ciepłem czy sentymentalizmem, lecz przygląda się czytelnikowi “okiem spokojnym bardzo jasnym".

Młodemu poecie, który dorastał w Irlandii Północnej w połowie ubiegłego wieku, w społeczeństwie, pod którego spokojną powierzchnią kryły się sięgające głęboko winy i niepokoje, ta paraboliczna, jasnooka, krzepka i inteligentna poezja dodawała sił. Odpowiadała nastrojom i postawie mniejszości, do której należałem. Mówiła: “Wprawdzie nie możecie oczekiwać wiele, ale nie zapominajcie, że zasługujecie na więcej; to, że musicie żyć w upokorzeniu, nie znaczy, że nie zostaliście stworzeni do blasku i spełnienia". Innymi słowy, od samego początku polska poezja wzbogacała ducha, lecz również dawała pokrzepienie, była zarazem wiatykiem i vademecum, strawą i napomnieniem. Ustanawiała pewien wzorzec, wymagała wierności wewnętrznej zasadzie poetyckiego powołania, trwania na posterunku na przecięciu dróg prawdy i piękna.

Ostatni konflikt w Irlandii Północnej rozgorzał w pełni w roku 1968, kilka lat po ukazaniu się antologii Miłosza i rok po tym, jak napisałem wiersz, w którym wyznałem, że czuję się “zagubiony, nieszczęśliwy, jak u siebie w domu" (tłum. Stanisław Barańczak). Zagubiony i nieszczęśliwy sam ze sobą i w swoim kraju. Podczas następnych trzydziestu lat, w niemałej mierze dzięki lekturom wielkich polskich poetów, na powrót odnalazłem siebie, znalazłem szczęście w sobie i swojej sztuce, i większą wiarę w dobro, jakie sztuka i artyści mogą uczynić dla mojego społeczeństwa, dla społeczeństwa w ogóle. Także i z tego powodu, Magnificencjo, czuję się jak u siebie w domu, czuję się odnowiony i przekształcony w odmienny wzór, i szczęśliwy, że Jego Magnificencja i szanowni profesorowie Uniwersytetu przyjmują mnie do wielkiej Jagiellońskiej rodziny.

Przeł. Agnieszka Pokojska

1 dosłownie: Krasomówca chce oszukać bliźnich, sentymentalista - siebie, sztuka zaś jest jedynie obrazem rzeczywistości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2005