Pół Kaszub, pół Niemiec, czyli cały Grass

Günter Grass służył w Waffen-SS. Niemieckie media piszą o światowym szoku. Coś jest na rzeczy - w wielojęzycznych edycjach "Wikipedii informacja o służbie pisarza w "elitarnych jednostkach hitlerowskich pojawiła się niemal natychmiast. Sąsiaduje z informacją o jego kaszubskim pochodzeniu.

21.08.2006

Czyta się kilka minut

Günter Grass /
Günter Grass /

Do Kaszubów, "ginącego narodu słowiańskiego", Grass przyznawał się od początku artystycznej drogi. Mówił o nas nawet w wykładzie noblowskim. Czuliśmy się nobilitowani, gdy przyjeżdżając do Gdańska najpierw zachodził do siedziby Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego przy ulicy Straganiarskiej, a dopiero potem znajdował czas dla prasy. Nagrodę Nobla dla niego przyjęliśmy równie radośnie, jak nagrodę dla Wisławy Szymborskiej, bo choć Grass jest Niemcem, to matkę miał Kaszubkę! Można więc policzyć go między "naszych" i podreperować własne kompleksy. Przynajmniej do niedawna tak było.

Gdyby po "Blaszanym bębenku" Grass nie napisał ani jednego słowa, i tak zapewniłby sobie miejsce w światowej literaturze. Nie zmieni tego żadna rada miejska czy komisja śledcza. Zostanie tam na wieki obok Knuta Hamsuna i Ezry Pounda, którzy bili pokłony Hitlerowi nie jako pryszczaci nastolatkowie, tylko dojrzali twórcy. Od obydwu panów różni go jednak to, że kiedy sam został twórcą, tłukł fałszywe ołtarze, zamiast zanosić przed nimi modły.

Internetowe fora dyskusyjne - przestrzeń wymiany wolnej myśli - ociekają jadem. W tym przypadku "wolna" nie oznacza "swobodna", tylko "powolna". Wśród kilkuset wypowiedzi znalazłem i taką, że Grass zafałszował historię Pomorza pisząc, że Gdańsk miał korzenie kaszubskie, a nie polskie. Okazuje się, że cała jego twórczość jest "z gruntu antypolska", należy mu odebrać honorowe obywatelstwo Gdańska i inne zasz­czyty, a Kaszubi to padalce, bo nie dość, że mieli Tuska (Józefa) w Wehrmachcie, to teraz taki klops... Dominuje Schadenfreude, czyli radość z cudzego nieszczęścia. Głosy rozsądku pojawiają się równie rzadko jak w czasie debat sejmowych. Wielu też mówi, że spowiedź pisarza przyszła za późno. W Niemczech bodaj jako pierwszy tezę tę wygłosił Walter Kempowski, kolega po piórze. Nie po Noblu. Mnie się wydaje, że za późno byłoby po śmierci, a póki człowiek żyje i grzeszy, ma się prawo z owych grzechów oczyścić.

Cieszę się, że pisarz "zlustrował się" sam, bo taka decyzja wymagała odwagi. Twierdzę, że tym większej, im więcej lat upłynęło od końca wojny. Grassa cenię za pisarstwo, a nie za lewicowe poglądy. Warto jednak nad Wisłą podziękować Bogu, że posiadając wielki talent, pisarz nie kibicował prawej stronie niemieckiej sceny politycznej.

Długoletnim milczeniem dał wrogom oręż do ręki. Zanim go jednak użyją, warto wiedzieć, że dokumentacja historyczna dotycząca wojennej przeszłości pisarza leżała od lat w publicznie dostępnym archiwum! Ostatnią osobą, która do niej zaglądała przed 13 laty, był sam Grass. Niestety, profesja historyka jest uciążliwa - żeby dokonywać odkryć naukowych, nie wystarczy przepisywać od innych...

Służba w Waffen-SS to nie był skauting ani Ruch 20 Lipca, dążący do obalenia Hitlera - pisarz nie miał się czym chwalić. Trochę go po ludzku rozumiem, bo w 1981 r. wychowawczyni klasy zapisała mnie do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i uczyła piosenek o Leninie. Miałem wówczas 7 lat, ale czuję niesmak. Pocieszam się tylko tym, że jako człowiek dorosły nie powoływałem się na przemyślenia Lenina w żadnym artykule.

10. Dywizja Pancerna "Frundsberg", do której Grassa przydzielono, znana była z porządnego traktowania jeńców i nie dowiedziono jej zbrodni, co bynajmniej nie znaczy, że zbrodniarzy tam nie było. Weźmy jednak pod uwagę, że przyszły pisarz, który trafił do tej formacji w listopadzie 1944 r., miał wówczas zaledwie 17 lat! W czasie pokoju miałby zapewne problem z kupnem butelki piwa bez zgody rodziców. Dlatego raduje mnie wypowiedź Grassa, który stwierdził, że w maju 1945 r. nie czuł się wyzwolony, tylko zwyciężony. Zwyciężony, pokonany, upokorzony - a jednak po tym upokorzeniu przyszła głęboka przemiana wewnętrzna, która ukształtowała go na całe dorosłe życie. W niebie będzie większa radość z jednego byłego SS-mana, który przebył drogę do Damaszku (tj. z Danzig do Gdańska), niż z pułku zakutych łbów, które do dziś nie pojęły swojej winy, bo "tylko wykonywały rozkazy". Myślę też o tych Niemcach, którzy nie dostrzegają związku przyczynowego pomiędzy rokiem 1945 i 1939, choć cenią sobie bliżej nieokreślone "wartości europejskie". Jeśli dla nas, "rodaków papieża", przesłanie Ewangelii Chrystusowej jest czymś więcej niż garbem po przodkach, nie możemy odbierać prawa do wstydu, żalu, pokuty i - choćby - późnej spowiedzi nawet byłym SS-manom.

Jeszcze słówko pro domo sua. W "Dzienniku" z 16 sierpnia br. wiceprezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego prof. Brunon Synak odpowiadał na pytanie, jak Kaszubi poradzili sobie ze sprawą Grassa. Odpowiadał politycznie, poprawnie i ostrożnie. Wiadomo, że nam Kaszubom można przyczepić nie tylko Wehrmacht, ale i Kriegsmarine, Afrika Korps oraz Ulrika von Jungingena i to w zgodzie z realiami epoki. Po co więc Waffen-SS na dokładkę? Ostrożność nie zawadzi. A jednak dystansowanie się od pisarza, którego śp. Bolesław Fac nazwał "przyjacielem z ulicy Lelewela" (gdzie w Gdańsku-Wrzeszczu stoi dom rodzinny Grassa), jakoś nie uchodzi w chwili, gdy jest on zewsząd atakowany. Tak właśnie odebrałem stwierdzenie: "To był pół Kaszub, pół Niemiec (...)". Dziś zapewne najlepiej by było, żeby nie łączyć nas z tym mieszańcem, który tylko trochę "był" Kaszubą. Grass jeszcze żyje! Nie wiem, które "pół" jest ważniejsze, ale chciałbym, żeby pisarz mógł nadal mówić o Kaszubach "przyjaciele z ulicy Straganiarskiej". Bądźmy przyzwoici zwłaszcza wtedy, gdy to się nie opłaca. Przetrwaliśmy gauleiterów, przetrwamy bulterierów.

Wojna to nie zabawa dla nastoletnich chłopców. Nazistowska ideologia przyciągała zwyczajnych Niemców, większość z nich dała się uwieść. Jak do tego doszło, wiemy także dzięki Grassowi, który przez długie lata był nie tylko niemieckim głosem sumienia, ale i jego wyrzutem. Tym razem sumienie obróciło się przeciwko sobie.

Puck, 18 sierpnia 2006 r.

Tomasz Żuroch-Piechowski (ur. 1974), felietonista miesięcznika "Pomerania", ukończył historię-archiwistykę na UMK w Toruniu. Publikował m. in. w "Przeglądzie Powszechnym" i "Więzi". Członek Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Mieszka i pracuje w Pucku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2006