Robić swoje, dużo czytać. Rady na czas niepokoju

O. SZYMON HIŻYCKI, opat tyniecki: Z niepokojem radzę sobie, czytając Regułę św. Benedykta. Za jego czasów Europa po rozpadzie Rzymu kształtowała się na nowo wśród wojen. On wiedział, jak żyć w takich warunkach.

23.12.2022

Czyta się kilka minut

Irina Maniukina w swoim zbombardowanym przez Rosjan domu. Biała Cerkiew, Ukraina 5 marca 2022 r.  Fotografia Wojciecha Grzędzińskiego została zdjęciem roku Grand Press Photo 2022. / WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI
Irina Maniukina w swoim zbombardowanym przez Rosjan domu. Biała Cerkiew, Ukraina 5 marca 2022 r. Fotografia Wojciecha Grzędzińskiego została zdjęciem roku Grand Press Photo 2022. / WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI

MACIEJ MÜLLER: „Pokój wam” to pierwsze, co powiedział uczniom Jezus po zmartwychwstaniu. Czego On im właściwie życzył?

O. SZYMON HIŻYCKI: Żeby zachowywali się odwrotnie niż dotychczas – zamknięci w wieczerniku z obawy przed Żydami. Bo wszystko, co było do tej pory, w momencie zmartwychwstania stało się przeszłością. Teraz będzie zupełnie inaczej.

Czyli mają wyjść z wieczernika i ryzykować, że ktoś wyrządzi im krzywdę lub zada śmierć. To jest pokój?

Nie, nigdzie w Ewangelii nie pada nakaz: wyjdźcie i ryzykujcie. Owszem, są ostrzeżenia, że wyznawanie Chrystusa może się wiązać z niebezpieczeństwem. Ale przyznanie się do Niego jest zawsze wolną decyzją człowieka, podjętą po tym, jak zmartwychwstanie ukazało świat na nowo. Uczniowie zyskują zupełnie nowy system wartości, według którego myślą o swoim życiu.

Z pokojem kojarzy się ukojenie, spokój, bezpieczeństwo.

To wszystko prawda. Ale w Ewangelii Janowej padają słowa: „daję wam pokój nie taki, jaki świat daje”. Pokój, o którym mówi Jezus, nie jest z tego świata. Dlatego nie ma żadnej gwarancji, że człowiek, który żyje według Ewangelii, będzie szczęśliwy, zadowolony, znajdzie odpowiedzi na wszystkie pytania. To elementy pokoju z tego świata, który się kończy. Jezus mówi o pokoju, który nie ma nic wspólnego ze świętym spokojem, brakiem problemów i niepokoju, a jego ceną bywa śmierć.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
JAK DOBRZE ODPOCZYWAĆ. O. SZYMON HIŻYCKI: Jeśli człowiek nie znajdzie czasu dla bliskich, dla siebie, dla Boga, to zapomni o tym, kim jest >>>>


Podczas każdej mszy modlimy się, abyśmy byli „bezpieczni od wszelkiego zamętu”. Co to znaczy?

Ja to rozumiem jako prośbę o uwolnienie od skutków grzechu. Bo to on niesie prawdziwy zamęt. Prosimy Boga, żebyśmy byli wolni przynajmniej od skutków grzechu – własnego i innych. Napaść na Ukrainę, wojna i związane z nią zbrodnie są bez wątpienia grzechem. Jego skutki odczuwają Ukraińcy i mieszkańcy całego świata. Modlimy się, żeby on ustał. Ale życie człowieka tak naprawdę destabilizują przede wszystkim nie „inni”, tylko jego własny grzech i trwanie w nim.

Na pewno? Ja bardziej się boję pogróżek Putina.

Jasne – nie ma co udawać, że nie boimy się wojny. Ja też przeżywam liczne lęki, które dotyczą „spraw tego świata”. Ale warto zmienić perspektywę. Tak naprawdę jedyne, czego trzeba się bać, to grzechu. Co nam mogą zrobić ludzie? Najwyżej zabić. A grzech nas pozbawia wszystkiego – na wieki, nieodwracalnie. Jeśli umrę w stanie grzechu śmiertelnego, nie będzie dla mnie ratunku.

No dobrze, ale jednak żyjemy w świecie i w jego niepokojach jesteśmy zanurzeni. Nie deprecjonujmy tego.

Zgoda, nie da się ukryć, że świat, w którym żyliśmy, w ostatnich latach uległ destabilizacji. Nie chcę wskazywać na sprawy oczywiste, jak pandemia i wojna, ale na głębszy poziom tego zaburzenia. Przestał funkcjonować system wartości. Zachwiał się porządek „wertykalny”: Pan Bóg, Jego objawienie i moja odpowiedź na to, czego Bóg ode mnie oczekuje. Dzisiaj, mam wrażenie, myślimy na sposób „horyzontalny”. Mamy pewien zasób wiedzy, obyczajów, rozglądamy się po świecie i zastanawiamy, w jaki sposób go usprawnić, by nam się lepiej żyło. Jeżeli czegoś nie rozumiemy, chcemy to zmienić w coś zrozumiałego. A właściwie dlaczego wszystko mamy rozumieć? Dlaczego niewiedza ma budzić nasz niepokój? Apostołowie też niewiele rozumieli. Kiedy wielu uczniów się wycofało, zrażonych naukami Jezusa, On spytał Piotra: „Czy wy też chcecie odejść?”. Piotr nie zapewnił go, że wszystko rozumie, tylko spytał: „Panie, do kogo pójdziemy?”.

Nasz świat rozpada się chyba nie tylko przez zaburzenie hierarchii wartości, ale przez utratę poczucia bezpieczeństwa – i zaufania wobec Bożej opieki. Podczas każdej mszy modlimy się: „obdarz nasze czasy pokojem” – a pokój został drastycznie odebrany.

W latach 90. popularna była idea końca historii – że już wszystkie najważniejsze procesy polityczne, społeczne i gospodarcze się dokonały, a ludzkości pozostaje spokojna emerytura. Teraz widać, ile w tym było zarozumiałości. To złudzenie wiecznego pokoju zresztą się powtarza, podobnie było przecież choćby po kongresie wiedeńskim w 1815 r. Ostatecznie to, co złe w człowieku, zawsze wracało. Może to wezwanie, by spojrzeć w górę, na Boga, który daje pokój nie z tego świata.

Jak Ojciec sobie radzi z niepokojem wojennym?

Czytam Regułę św. Benedykta.

Przecież to instrukcja, jak żyć w klasztorze, napisana 1500 lat temu.

Życie św. Benedykta w całości przypadło na okres wojenny: rozpadło się Imperium Rzymskie, Europa kształtowała się na nowo w ogniu starć zbrojnych. Mnisi na Subiaco czy Monte Cassino nie byli wcale odcięci od świata. Bywało groźnie: Grzegorz Wielki opisuje wizytę w klasztorze króla Gotów Totili, który usiłował poddać Benedykta próbie, czy rzeczywiście jest prorokiem – i przebrał się w szaty giermka.

Benedykt pisał, jak żyć wśród takich niebezpieczeństw?

Bynajmniej. W Regule ciężko znaleźć jakiekolwiek aluzje wojenne. Nie ma tam nic o gromadzeniu zapasów czy o tym, jak traktować żołnierzy i uchodźców. Ale najwyraźniej mniszego stylu życia nie pojmowano jako odklejonego od rzeczywistości, skoro powstawały kolejne klasztory, a Reguła przetrwała.

Może ludzie wstępowali do klasztoru, bo tam było co jeść?

Nie, wtedy znacznie prościej było się wyżywić na wsi niż w dużej wspólnocie nieżonatych mężczyzn. Myślę, że atrakcyjność myśli Benedykta polega na tym, że mówi na najgłębszym poziomie, jak żyć. Ustanawia hierarchię wartości, na której szczycie znajdowała się chwała Boża. Benedykt podkreślał, że „nic nie może być ważniejsze od służby Bożej”. W świecie, który wydaje się walić, on cały dzień zorganizował wokół śpiewania psalmów i innych modlitw. Jego rozwiązania okazały się tak trwałe, że do dziś każdą część liturgii godzin rozpoczyna się słowami „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, / Panie, pospiesz ku ratunkowi memu”.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
O. WŁODZIMIERZ ZATORSKI: Często słyszę: gdybyśmy mogli zobaczyć, dotknąć, doświadczyć cudu, to łatwiej byłoby wierzyć. Guzik prawda >>>>


Czy to nie jest postawa eskapistyczna?

Nie. Jest w niej wręcz przylgnięcie do rzeczywistości i spraw tego świata. Fascynuje mnie zgromadzenie naszych sióstr, benedyktynek samarytanek, założone w okresie międzywojennym przez sługę bożą Wincentynę Jaroszewską. Zadaniem mniszek była praca w szpitalach dla chorych na choroby weneryczne. To były wtedy choroby śmiertelne: ciała zakażonych kiłą gniły, potwornie śmierdziały i wyglądały strasznie. Zakonnice pracowały też z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie; siostra Jaroszewska wymyśliła system „rodzinkowy”: jedna siostra mieszkała w części klasztoru z grupą podopiecznych. Zakonnice codziennie stykały się z ogromnym cierpieniem. Ich charyzmat mocno podkreśla, że celem jest uwielbienie Bożej sprawiedliwości. Wśród umierających w mękach na ­syfilis, wśród odrzuconych przez społeczeństwo dzieci siostra Jaroszewska mówiła o Bożej sprawiedliwości i w niej znajdowała inspirację do podjęcia działań.

Chyba nie chwytam myśli.

Według św. Benedykta Bogu po prostu należy się to, by Mu poświęcić swój czas i życie. A miłość do Boga może prowadzić także do ekstremalnych postaw. Benedykt XVI, szukając przyczyn kryzysu w Kościele, mówił, że z teologii moralnej została usunięta kategoria męczeństwa jako pewnego rodzaju ideał. W męczeństwie niekoniecznie chodzi o sytuację, w której stoimy przed dylematem: albo wyrzekniesz się wiary, albo poderżniemy ci gardło. Ono czasem może polegać na podjęciu jakiegoś wyboru w realiach, w których żyjemy, np. dotyczącego wartości.

Myślę o scenach znanych z pierwszych tygodni wojny: ojciec ukraińskiej rodziny odwozi na polską granicę żonę i dziecko, a potem wraca walczyć.

To dobry przykład. Męczeństwo polega tu na spełnieniu obowiązku, choć podjęty wybór rozrywa serce – tego mężczyzny i jego najbliższych. W naszym klasztorze we Lwowie widziałem kobietę spacerującą codziennie z małym dzieckiem. Była przerażona. Siostry opowiedziały mi, że ma na froncie dorosłego syna oraz męża – i nie myśli o niczym innym, tylko czy jeszcze żyją. Decyzje podejmowane w granicznych sytuacjach kosztują ogromnie dużo.

Służba Boża na pierwszym miejscu, i co dalej? Co jeszcze można wyczytać z Reguły?

Rzeczy, wydawałoby się, zupełnie niepraktyczne w obliczu wojny. Żeby dużo czytać i się uczyć. Poznawać własną wiarę tak, aby była rozumna. Poza tym czytanie ma charakter obiektywizujący, pozwala „wmyśleć się” w innego człowieka, zobaczyć świat jego oczyma. Uczy, że jeśli okażę zrozumienie, to sam również mogę na nie liczyć. Więc jeśli przyjdzie mi rozmawiać z kimś wrogo nastawionym, to jest większa szansa na to, że się dogadamy.

Toczy się wojna, a ja idę do biblioteki? Pogrążyć się w książce, żeby zapomnieć?

A co w tym jest złego? Może i to miał na myśli św. Benedykt. Członkowie Szarych Szeregów spiskowali, angażowali się w Państwo Podziemne, ale też mnóstwo czasu poświęcali na czytanie Słowackiego, studiowanie matematyki czy grę na fortepianie – bo to całkowicie pochłaniało uwagę, pozwalało odreagować, na chwilę zapomnieć, nie myśleć o łapankach i rozstrzelaniach. A jednocześnie to była inwestycja w przyszłość, bo przecież wojna kiedyś się skończy i trzeba będzie odbudować kraj.

Myślę, że tym kierował się św. Benedykt: kiedyś zamęt przeminie, ludzie będą szukać motywacji do lepszego życia i ktoś będzie musiał przepowiadać prawdy wiary. Więc one gdzieś muszą przetrwać. Dlatego nawet podczas wojny muszą być ludzie, którzy czytają, nie można poświęcić się jedynie odlewaniu armat.

W powieści „Przemija postać świata” Hanny Malewskiej obserwujemy mnicha, który przepisuje dzieło Boecjusza „O pocieszeniu, które daje filozofia”. Boecjusz pisał je w więzieniu, torturowany, w oczekiwaniu na śmierć. W jaki sposób mogła pocieszyć go filozofia?

Ten mnich to Kasjodor, ratujący szczątki kultury starożytnej, by przechować je dla kolejnych pokoleń. Boecjusz sięgnął po antyczny gatunek literacki, jakim jest pocieszenie – ­consolatio. Ludzie przesyłali je sobie np. po śmierci dziecka czy męża. Najsłynniejsze pisywał choćby Seneka. Książka Boecjusza jest wyjątkowa, bo on pisał pocieszenia sam dla siebie. Wykorzystał starą intuicję, według której filozofia jest umiłowaniem mądrości – czyli Chrystusa. Bo jedyną mądrością jest wcielony Syn Boży. Studiowanie tej mądrości daje przewagę nad wszystkimi, którzy posługują się przemocą.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
SZTUKA ŻYCIA WEDŁUG MNICHÓW. Kanadyjska mediewistka przestudiowała teksty na temat codziennego funkcjonowania w klasztorach i wyczytała z nich zasady dobrego, szczęśliwego życia dla wszystkich >>>>


Co mądrego można powiedzieć komuś, komu umarło dziecko?

Pamiętajmy, że słowo zawsze idzie za bytem, nigdy przed. Czyli najpierw trzeba coś dla kogoś znaczyć, mieć z nim więź, relację, zakorzenić się w jego życiu. Dopiero wtedy można znaleźć słowa lub gesty, które pocieszą. W przeciwnym wypadku nawet najbardziej przemyślana próba pocieszenia będzie pusta. Seneka w „O pocieszeniu do Marcji” zgodnie z ideałami stoickimi zachęcał do przewartościowania myślenia, żeby dojść do tego, co naprawdę w życiu ważne.

Był też inny gatunek literacki: zachęty. Orygenes jest autorem „Zachęty do męczeństwa”, w której również pisze o zmianie perspektywy. Nie o to chodzi, żeby wiecznie być młodym i żeby nigdy nie bolało. Ważne jest dążenie do dobra, cnota, na wszystko inne można machnąć ręką.

Ale wróćmy do Benedykta. On nakazuje też bycie gościnnym: wszystkich przychodzących do klasztoru trzeba przyjąć jak Chrystusa.

Pod tym względem Polacy zachowali się, jak trzeba.

To, co działo się w kolejnych dniach i tygodniach po wybuchu wojny, było piękne. Mimo że przez Polskę przeszły miliony uchodźców, nie trzeba było zakładać obozów. Ci, co zostali, wtapiają się w nasz kraj: pracują, a ich dzieci chodzą do szkół.

Doświadczyliśmy sytuacji, że przychodzi obcy, ale on okazuje się nie być wrogiem. Wydobywa w nas głęboko ukryte pokłady dobra. Odkrywamy, że jesteśmy zdolni do wielu więcej wyzwań, niż przypuszczaliśmy. Trudno powiedzieć, kto komu więcej tu dał. My ofiarowaliśmy uchodźcom dach nad głową, a oni nam pokazali, jacy naprawdę jesteśmy.

Benedykt wiele uwagi poświęca też pracy.

O tak, miał fioła na jej punkcie. Pisał, że prawdziwi mnisi muszą żyć „z pracy rąk własnych, jak ojcowie nasi i apostołowie”. Praca jest zaprzeczeniem wojny. Wojna wiąże się z przemocą, zabieraniem, grabieniem, mordowaniem, niszczeniem, dzieleniem. Praca jest spokojna, wymaga wysiłku, buduje, integruje, a przy tym prowadzi do takiego bogacenia się, które jest dobre. Jeśli człowiek, który buduje swój dobrobyt, żyje wartościami, o których mówiliśmy wcześniej: dba o chwałę Bożą, uczy się, jest otwarty na innych i gościnny – wówczas jego praca będzie związana z szacunkiem do praw człowieka i praw boskich. Będzie prowadziła do pokoju. Benedykt zachęca, żeby budować potęgę nie przemocą, tylko pracą. To jego testament dla Europy.

Pamiętam uczucia z 24 lutego rano: lęk, panika, zagubienie. I wiadomość, którą nam wtedy przesłał Wojciech Pięciak, szef działu zagranicznego „TP”: „Na ile to możliwe, trzeba podchodzić do tego wszystkiego spokojnie, nie powiększać zamieszania i robić swoje. W pierwszym rzędzie musimy robić to, co do nas należy, cokolwiek by się działo”. To pozwoliło wielu z nas ogarnąć się i pojechać do pracy.

Robić swoje: to bardzo Benedyktowe. Kiedy pod klasztorem bili się Bizantyjczycy z Ostrogotami, mnisi śpiewali jutrznię, pracowali w ogrodzie i bibliotece. A kiedy przychodzili wojownicy, mnisi ich poili, karmili i opatrywali. Na Światowy Dzień Pokoju 1 stycznia zawsze mnie nachodzi taka refleksja: nie jestem w stanie sprawić, żeby na świecie zapanował pokój. Ale mogę walczyć, żeby pokój był we mnie i wokół mnie. Nie powstrzymam wojny w Ukrainie, ale mogę starać się, jak pisze Benedykt, „aby w domu Bożym nikt się nie niepokoił i nie doznawał przykrości”. Taki jest mój wkład i mogę mieć nadzieję, że zadziała na zasadzie efektu motyla. ©℗

SZYMON HIŻYCKI OSB (ur. 1980) jest benedyktynem, opatem klasztoru w Tyńcu pod Krakowem. Studiował teologię, filologię klasyczną oraz starożytny monastycyzm w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Autor wielu książek, ostatnio wydał „Zrozumieć Ojców Pustyni”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Pokój nie z tego świata