Podwójnie przegrani

Gubin w Polsce i Guben w Niemczech dzielą ten sam los: obydwa miasta prowadzą nędzną egzystencję na uboczu.

02.11.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Uderza widok pustych budynków fabrycznych i czarnych jam okien z rozbitymi szybami. Ceglane zabudowania fabryczne z czasów spekulacji po 1870 r. i socjalistyczne zakłady z wielkiej płyty z czasów NRD mają coś wspólnego: nic się w nich już nie produkuje. Tkalnie splajtowały, po zbudowanym w czasach NRD wielkim zakładzie chemicznym została po zjednoczeniu Niemiec żałosna resztka. “Perłą Łużyc", jak kiedyś nazywano miasto, Guben już nie jest.

Spojrzenie kieruje się następnie na masywną, zniszczoną przez wojnę wieżę dużego, ceglanego kościoła. Ale kościół stoi już na drugim brzegu Nysy Łużyckiej, po wschodniej stronie granicy, w polskim Gubinie. 58 lat po wojnie spowodowane nią szkody nie zostały jeszcze usunięte, m.in. nie odbudowano dawnego centrum Guben (teraz znajduje się w Gubinie).

Problem modelowy

Wzdłuż polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie znajdują się trzy podzielone miasta: Görlitz i Zgorzelec, Frankfurt nad Odrą i Słubice oraz Guben i Gubin. Podzielone po 1945 r., mogłyby się zrosnąć, gdy Polska wejdzie do UE. Warunki wydają się idealne: miasta przenoszą się ze skraju Europy do jej centrum, znikają granice, handel i rzemiosło wchodzą na nowe rynki. Nowe ulice i mosty łączą ludzi ponad granicami. Tak zaklinają się politycy, mówiąc o szansach europejskiego rozszerzenia na Wschód.

Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Guben/Gubin pokazuje modelowo problemy rejonów granicznych, które prawdopodobnie zostaną także po zjednoczeniu. Socjologowie z Instytutu Leibniza, zajmującego się rozwojem regionalnym i planem strukturalnym, zapytali Niemców w Guben i Polaków w Gubinie, jaka jest ich opinia o wspólnej Europie. Doszli do rozczarowującego wniosku: rozszerzenie jakby przepływa przez ludzkie głowy, nie zatrzymuje uwagi. Inne studium, dotyczące znaczenia Europy i przeprowadzone w Guben i Gubinie dla “Wirtschaftsraum Grenzgebiet" (“Przestrzeń gospodarcza Pogranicze"), jest niemal tak samo pesymistyczne: rozwój ekonomiczny nowej Europy rozgrywa się w najlepszym razie między Berlinem i Warszawą albo Berlinem, Poznaniem i Wrocławiem. Postęp przeskoczył regiony “między".

Zatrzymajmy się najpierw po niemieckiej stronie. Guben, niegdyś rodzaj podmiejskiego ogrodu Berlina, ma historię “wsi przemysłowej". Osadził się tu przemysł tekstylny. Sukna eksportowano na cały świat, a kapelusze kupowano w wykwintnych salonach mody w Berlinie.

- Upadek miasta zaczął się już w 1933 r. wygnaniem żydowskich mieszkańców i przemysłowców oraz tzw. aryzacją żydowskiej własności - mówi Gottfried Haim, długoletni burmistrz po upadku komunizmu. Zakończenie wojny ostatecznie wypędziło miejscową społeczność, którą niemal całkowicie wymieniono w ciągu jednej nocy w 1945 r. Niemcy mieszkający na wschód od Odry i Nysy musieli przejść na zachód. Wielu z nich pozostało na zachodnim brzegu Nysy w nadziei powrotu do domu. Do polskiego już Gubina ściągali ludzie, których wypędzono ze wschodniej Polski.

Miasto się kurczy

Mieszkańców Guben i Gubina pozbawiono korzeni i ten brak nadal doskwiera. W socjalizmie forsowano industrializację Guben. Robotnicy z całej NRD przyjeżdżali do miasta, żeby pracować w zakładzie włókienniczym. Niemieckie zjednoczenie zmieniło to niemal natychmiast. Guben zachowało tylko jedną dziesiątą dawnego przemysłu. Właściciel żałosnej resztki, która pozostała z zakładu włókienniczego, siedział do niedawna w Indonezji. Nic dziwnego, że mieszkańcy Guben wzdrygają się, gdy pada hasło - globalizacja.

Spacer w gorący, letni dzień pod koniec sierpnia po Frankfurter Strasse, jedynej ulicy handlowej w Guben, pokazuje inny problem: niska siła nabywcza mieszkańców uniemożliwia prowadzenie zyskownych interesów. W dobrze zaopatrzonej księgarni byliśmy jedynymi klientami, większość właścicieli sklepów narzeka na małe obroty. Gastronomia robi smutne wrażenie: jedna lodziarnia, jeden wietnamski bar i jeden turecki grill czekają na gości. O kulturze nie ma co mówić. Nikt już prawie nie pamięta, że kiedyś mieszkańców cieszył przedstawieniami mały teatr na wyspie. Zostało jedno kino.

Miasto się kurczy. U schyłku NRD Guben liczyło 33 tys. mieszkańców. Dzisiaj mieszka tu tylko nieco ponad 23 tys. osób. To nic dziwnego przy 22 proc. bezrobociu, które byłoby jeszcze większe, gdyby około 500 osób rocznie nie opuszczało miasta. Więcej niż 12 proc. mieszkań stoi pustych. “Hallo? Jest tam ktoś? Będzie nas coraz mniej, nas, mieszkańców Guben. Nie wierzy Pan? To niech Pan przejdzie się raz przez miasto późnym popołudniem albo wieczorem. Nie uwierzy Pan, jak bardzo poczuje się Pan sam" - z sarkastycznym humorem pisała ostatnio lokalna gazeta “Lausitzer Rundschau".

Jeśli chodzi o smutek, stare miasto nie różni się od nowych dzielnic. O Guben nikt się w Niemczech nie troszczy. W gazetowych nagłówkach miasto pojawiło się tylko wtedy, gdy w 1999 r. neonaziści zaszczuli na śmierć młodego algierskiego azylanta na osiedlu z wielkiej płyty. Algierczyk wykrwawił się po tym, jak neonazistowska młodzież urządziła na niego polowanie, a on, w panicznym strachu, wpadł na szybę bramy jednego z bloków. Organizacje neonazistowskie rozwinęły się w Guben zaraz po upadku NRD. Ataki na cudzoziemców, pracowników kontraktowych z Wietnamu, Namibii, Kuby i Mozambiku, miały jednak miejsce już wcześniej. Ultraprawicowe organizacje: Gubener Heimatfront, Deutsche Alternative czy Junges Nationales Spektrum wyróżniają się akcjami przeciwko wszystkim nie-Niemcom. Najbardziej znana i agresywna grupa, do której należeli także ludzie odpowiedzialni za śmierć Algierczyka, jest związana z NPD. Mają na koncie blisko 80 czynów karalnych.

Kwestia woli

Większość mieszkańców mogłaby jednak być znana z innych powodów niż aktywność prawicowych radykałów. Od 2000 r. Guben nazywane jest “miastem modelowym Europy". W projekcie pokładano duże nadzieje, ale większość oczekiwań nie spełniła się, podobnie jak wcześniej nie spełniły się oczekiwania związane ze zjednoczeniem Niemiec. W ramach projektu otwarto szkołę europejską, w której do ostatnich trzech klas gimnazjum uczęszczają wspólnie Niemcy i Polacy. Przeprowadzana jest też wspólna matura. Polsko-niemieckie Centrum Europejskie stara się tworzyć ponadgraniczne związki gospodarcze.

- Jednakże po obydwu stronach brakuje woli współpracy - mówi Gottfried Haim. Dziś nie dzieje się wiele między Niemcami w Guben a Polakami w Gubinie, choć nie dzielą ich już despotyczne państwa, a tylko wąska rzeczka. Z czego to wynika? Haim tłumaczy: - Ludzie są sfrustrowani, bo wszyscy, i to po obu stronach granicy, czują się odsunięci na boczny tor. Wcześniej było inaczej: w 1989 r., kiedy upadek NRD przyniósł nowe nadzieje, czuli się jak zwycięzcy. Wtedy Niemcy i Polacy spotkali się na moście, aby wspólnie świętować.

Guben to klasyczny przykład rozpadu społeczeństwa obywatelskiego, w którym z wolna postępuje zbiorowa rezygnacja.

Gottfried Haim urodził się w Nowym Bytomiu koło Zabrza. Jako niemowlę musiał z rodzicami opuścić rodzinny dom, ale nie czuje się wypędzony. Socjaldemokrata - gdy był burmistrzem, wraz z polskim kolegą, b. burmistrzem Gubina Czesławem Fiederowiczem z Unii Wolności, rozruszali wiele spraw po obu stronach granicy. Rozwijali partnerstwo, nie tylko przez wspólne wiosenne święto, ale także próbując łączyć obie miejscowości. Przykładem jest np. wspólna oczyszczalnia. Zbudowano ją po polskiej stronie i natychmiast mieszkańcy Guben wzięli to swemu burmistrzowi za złe - kilka nowych miejsc pracy powstało nie po “ich" stronie. Haim stracił stanowisko, również jego polski kolega nie jest już burmistrzem Gubina. Teraz rządzi w Guben człowiek FDP, a w Gubinie ktoś z SLD - i nikt już prawie nie wspomina o niemiecko-polskiej wspólnocie.

Droga ze śródmieścia Guben do granicy trwa kilka minut. Kiedyś ogłoszono tutaj “granicę pokoju" między “dwoma bratnimi krajami socjalistycznymi". Była wtedy absolutnie szczelna. Od ponad 10 lat między Polską a Niemcami panuje ruch bezwizowy, choć tutaj przebiegała przecież wschodnia granica UE. Przy moście granicznym Nysa sprawia wrażenie wielkiej rzeki. Ale w gorące, bezdeszczowe lato rzeka wsiąka już 100 metrów dalej, zamieniając się w potok. Nawet większa, pobliska Odra ma w niektórych miejscach nie więcej niż metr głębokości. Łodzie patrolowe policji musiałyby brodzić po dnie. Wymaga to większej czujności od niemieckiej i polskiej straży granicznej, bo jeszcze więcej niż zazwyczaj uciekinierów z krajów b. ZSRR, Bliskiego Wschodu i Indii próbuje nielegalnie przedostać się tędy do Niemiec. W ubiegłym roku zatrzymano prawie 1200 osób. Ilu nie złapano, wiedzą tylko gwiazdy.

Nastroje i oczekiwania

W polskim Gubinie zwraca uwagę zalew kolorowych reklam po polsku i niemiecku: stacje benzynowe, kantory, rozmaitość sklepów i punktów usługowych. Potem wchodzi się automatycznie na wielki plac, który, jak wszędzie wzdłuż granicy, nastawił się na codziennych gości z Niemiec. “Hallo, człowieku, proszę usiąść i spróbować polskiej kiełbasy" - wołają kobiety z placu. Owoce i jarzyny są świeże. Szynka i kiełbasa wyglądają kusząco, ale niektóre ceny graniczą z lichwą. Za pół kilo białego sera handlarka żąda 10 złotych. Tę samą ilość sera tego samego rodzaju można dostać w śródmieściu Gubina za mniej niż połowę tej ceny.

Co właściwie znaczy “śródmieście"? W Gubinie go nie ma, bo dawne centrum zniszczono pod koniec wojny. Dobra polska tradycja, każąca wiernie rekonstruować zniszczone stare miasta, została w Gubinie złamana. Do dziś nie odbudowano centrum starego Guben, przez co Gubin wydaje się zwiedzającemu trochę prowizoryczny. Oczywiście wcześniejszym ojcom miasta nie opłacało się inwestować tak dużo pieniędzy w rekonstrukcję historycznego centrum dawnego niemieckiego miasta tak blisko Niemiec.

Polski, 19-tysięczny Gubin łączą z niemieckim Guben przede wszystkim zmiany negatywne: upadek przemysłu, zmniejszenie zaludnienia, pogorszenie infrastruktury i wysokie bezrobocie. Przychody mieszkańców w porównaniu z regionem czy krajem są poniżej średniej. Sondaże pokazują, że nastroje i oczekiwania mieszkańców kształtują trudności oraz utrata znaczenia przez oba miasta. Większość mieszkańców Guben pozostaje sceptyczna wobec przyszłych zmian. Nadchodzące rozszerzenie Unii na Wschód wzmacnia jeszcze lęki przed przyszłością. W Gubinie zaś z wejściem Polski do UE i większą kooperacją wiąże się duże nadzieje. Z tego powodu społeczność Gubina w większości głosowała w majowym referendum za zjednoczeniem z Europą.

Polski socjolog, Anna Zinserling, prowadziła badania dla Federalnego Urzędu Budownictwa i Ładu Przestrzennego dotyczące regionalnych aspektów rozszerzenia UE na Wschód. Zapytała ludzi w Gubinie o ich nastroje i oczekiwania. Wśród nich Olgę Kowalik - 45-letnią kobietę z charakterystycznym dla wielu socjalistycznym życiorysem: szkoła, uniwersytet, pierwsza praca w przemyśle, 25 lat na stanowisku kierownika działu. Po upadku komunizmu Olga odeszła z bankrutującego zakładu i szybko odkryła w sobie ducha przedsiębiorczości. Razem z mężem otwarła biuro zajmujące się doradztwem podatkowym i zarobiła na rozkwicie “gospodarki bazarowej" wzdłuż granicy.

Olga Kowalik jest bez wątpienia zwycięzcą politycznego przełomu. Ostatnie dziesięć lat było czasem intensywnej i ciężkiej pracy, jednak “wysiłek się opłacił". Nie czuje się ani przekonanym członkiem “Solidarności", ani neoliberałem. Anna Zinserling, autorka studium, opisuje ją jako osobę pragmatyczną, która poprawiła swój status społeczny. Olga Kowalik zdecydowała się pozostać w Gubinie, ponieważ coś tu stworzyła, np. dom zbudowany bez hipoteki - dla niej symbol inwestycji w przyszłość. Wobec syna ma jednak inne plany: powinien po studiach przenieść się w zamożne rejony. Raczej nie do Niemiec, najlepiej do Ameryki.

Większość Polaków nie ma nic przeciwko Niemcom w Gubinie, także wtedy, gdy partnerskie kontakty rozwijają się mozolnie. Najczęściej jako powód trudności przywołuje się problemy z językiem, przy czym ciągle jeszcze więcej Polaków posiada jakąś znajomość niemieckiego niż odwrotnie. Dla Polaków problemem jest niemiecka straż graniczna.

- Gdyby nie było pograniczników, którzy tak nienawidzą ludzi, o wiele częściej chodziłbym na niemiecką stronę - mówi starszy mężczyzna. - Kiedy siedzi tam jakiś strażnik z Bawarii, co się czasami zdarza, zaraz jest inna rozmowa. Najczęściej jednak siedzą tam ludzie z pruskim drylem NRD, a nikt nie chce być traktowany jak bandyta. To odstrasza.

Jednak 44 proc. ludzi po obu stronach odpowiada twierdząco na pytanie o możliwość połączenia obu miast w zjednoczonej Europie. Dla Haima, który jest teraz dyrektorem administracyjnym szpitala i uczy się polskiego, jest tylko jedna droga do przezwyciężenia problemów: - Kontakty osobiste, prywatne spotkania ponad granicą i dużo cierpliwości. Długo jeszcze potrwa, nim ludzie nad Nysą nie będą już się czuli przegrani.

Przełożyła Agnieszka Sabor

JOACHIM TRENKNER jest publicystą i korespondentem “TP" w Niemczech.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Unia dla Ciebie (44/2003) - Niemcy