Podróż do Lizbony

Mieszkałem niedaleko. Do tamtego parku i nad tamto jezioro chodziłem z przyjaciółmi na spacery. Obserwowaliśmy tamtych nastolatków, rozmawialiśmy z nimi, byliśmy przez nich zaczepiani. Rzucało się w oczy, jak bardzo brakuje im ciepła, kogoś, kto zechce ich wysłuchać. Ich - dzieci chorych psychicznie.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

Pensjonariusze Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze /
Pensjonariusze Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze /

Trudno rozpoczynać od banału, np. stwierdzenia, że pomoc dla dzieci czy młodzieży cierpiącej na depresję czy schizofrenię powinna funkcjonować bez zarzutu. Nie trzeba dodawać, że często jest zupełnie inaczej. Właśnie dlatego latem 2004 r., dzięki współpracy z Magdą Bożyk z Fundacji Anny Dymnej “Mimo Wszystko", grupa wolontariuszy opracowała projekty warsztatów, dzięki którym mogłaby takim dzieciom pomóc. Motyw przewodni projektów - podróże. Najważniejsza idea - zaszczepić w młodych podopiecznych pasję.

Z tym właśnie przyszli do Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze na ziemi lubuskiej.

W puszce zamknięci...

Po obu stronach szosy wzgórza. Po lewej szerokie, południowe stoki dawnej winnicy, po prawej gościniec zaznaczony linią starych drzew - łukiem, który jesienią przypomina tęczę. Kiedy cień na drogę zaczynają rzucać kasztanowce, wyrastają przed nami - już całkiem blisko - trzy wieże: kościoła, zboru i pałacu. Nim jednak do nich dotrzemy, mijamy stary cmentarz i kamień, na którym wyryto słowa: “Der Herr hat mir ein neues Lied meinen Mund gegeben zu loben unsern Gott" - “I włożył w moje usta śpiew nowy, pieśń dla naszego Boga" (Ps 40, 4).

Na białej tablicy pojawia się groźnie brzmiąca nazwa: Zabór. Plac na środku wsi, a za nim - cel podróży: duży, jasny, otoczony fosą barokowy pałac, w którym mieści się teraz Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży.

Świetlica na drugim piętrze, w południowym skrzydle pałacu. Stoły, kanapy, telewizor, na jednym z krzeseł wypisany wierszyk: “Biały pokój, drzwi bez klamek. W oknach kraty, puste ściany. W środku ja - jak w puszce zamknięty. Nade mną napis: niedorozwinięty!". Piętnastu nastolatków. W kącie na materacu śpi Wojtek. Chory na schizofrenię. Jedni są nadpobudliwi, innym dokucza depresja, kilku jest po próbach samobójczych. Dla nich przede wszystkim Magda Bożyk przygotowała projekt warsztatów podróżniczych - z elementami etnografii, botaniki, historii.

Zbyszek: - Bardzo trudno mi mówić, skąd się tutaj wziąłem. Na co dzień mieszkam w domu dziecka. W wakacje jest on jednak nieczynny i zwykle ten czas spędzam z rodziną. Tym razem mnie nie chcieli, więc trafiłem tutaj... Podróż marzeń? Chciałbym wyjechać na południe, bo tam nigdy nie ma zimy...

Marek myśli o wyspach południowych, “gdzie nic nie trzeba robić, tylko całymi dniami pali się marihuanę". Paweł chciałby wyjechać do Niemiec, bo “za pracę dobrze tam płacą, a kraj jest bogaty".

- Chciałbym mieszkać w Stanach! - spontanicznie oznajmia Łukasz.

- Mi się marzy morze! Nigdy tam nie byłem, podobnie moi czterej starsi bracia. Chciałbym pojechać tam z rodziną. Całymi dniami wygrzewałbym się na słońcu, kąpał i chodził na lody - wyznaje Mariusz.

Podróż rozpoczynamy od “Lisbon Story" Wima Wendersa.

- Czy to jakiś horror albo sensacja? Bo takie filmy lubimy najbardziej - zakomunikował Marek.

Tego się obawiałem. Jazda gratem autostradą z Niemiec do Portugalii zaczyna ich nudzić. Jednak gdy bohater dociera do Lizbony, chłopcy się ożywiają: - Proszę pana, co to są akwedukty?

- Może ktoś wie? - pytam. Łukasz podnosi rękę i zaczyna tłumaczyć. To inteligentny i wrażliwy chłopak, spokojny, mówi pewnie.

Do świetlicy wchodzi Basia z sąsiedniej grupy. Ma duże, zielone oczy. Siada na podłodze i patrzy w ekran jak zaczarowana: Czarna Teresa właśnie śpiewa fado. Gdy bohater filmu wychodzi na taras i nagrywa odgłosy podwórka, na którym dziewczynka karmi gołębie, do naszych uszu dochodzi dźwięk kosiarki pracującej w pałacowym parku. Oglądamy film w skupieniu, a na twarzach od czasu do czasu pojawia się uśmiech. Kiedy dźwiękowiec krzyczy “Wideowariaci!", przezywając w ten sposób gromadkę filmujących go dzieci, chłopcy wybuchają śmiechem. Tylko Wojtek wciąż leży z głową zwróconą do ściany, zaznaczając swoją obecność nieśmiałym ruchem stopy.

Na ekranie wywiązuje się poetycki dialog: “Tęskniłem za tobą, Tereso. Gdzie twoja szyja? Gdzie twój głos? Gdzie twoje nogi?". “Za dwa dni przyjdą!" - w świetlicy zapanowała cisza, jakby chłopcy dobrze rozumieli język uczuć.

Po filmie, w drodze do pracowni internetowej znajdującej się w jednym z budynków, Łukasz zaczyna mówić o sobie: - Nienawidzę swojej matki. Dopóki była sprawa w sądzie o to, przy którym z rodziców mam być, odwiedzała mnie, przynosiła czekoladę. Gdy sąd rozstrzygnął na korzyść ojca, więcej jej nie widziałem. Jak mogła mówić, że mnie kocha? Teraz mieszkam z ojcem i jego kobietą, a o matce staram się nie myśleć.

- Mam tramwaje, rozkład jazdy! - Lot do Lizbony za 550 zł! - Klub “Benfica Lizbona"! - Rzeka Tag! To głosy chłopaków wpisujących w wyszukiwarkę internetową hasło “Lizbona". Mija godzina, Rafał ma dość, siada na schodach przed budynkiem szkoły. Obok Krzysiek. Rafał, chyba trochę impulsywny, zawsze trzyma się blisko starszych, wydaje się silny psychicznie i samodzielny: - Mam kłopoty w domu. Pobiłem brata i dlatego tu jestem. Starszego brata. Zaczepiał mnie, więc oberwał. Mówił, że zgłosi sprawę na policję. Nie chciałem pozwolić, by wzięli mnie żywcem, więc próba samobójcza; brat mnie zdjął, obciął nożem sznurek. Nie odda sprawy policji. Zrobił obdukcję, ale wycofał sprawę.

Rafał spędza w Zaborze całe dwa miesiące. Potem wróci do Świerzawy - miasteczka między Złotoryją a Jelenią Górą. Do zaniedbanych domów i folwarków, owczarni, chlewów i obór poprzerabianych na mieszkania. W jednym z nich mieszka rodzina Rafała; jest ciasno, sufit tuż nad głową, prawie cały rok błoto na podwórku. Ojciec umarł pół roku temu; mama pije.

Tylko entuzjazm

W Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze może przebywać ponad stu pacjentów jednocześnie. Szpital podzielono na trzy jednostki: oddział psychiatryczny dla dzieci młodszych, oddział psychiatryczny dla dzieci starszych i pododdział wzmożonej opieki. Centrum, któremu dyrektoruje Krzysztof Krzyżanowski, jest jedyną tego rodzaju placówką w Polsce - w innych szpitalach są tylko wydzielone oddziały dla dzieci i młodzieży. Ambicja stworzenia pacjentom jak najlepszych warunków nie wystarczy, nadal wiele przepisów pozostaje martwych - jak choćby ten, że na jednego opiekuna powinno przypadać 6-8 nastoletnich pacjentów. W Zaborze wychowawca zajmuje się średnio osiemnastką dzieci.

Prawą ręką dyrektora Krzyżanowskiego jest dr Wojciech Ryngier: - W metodach leczenia sporo korzystamy z doświadczeń krakowskiej szkoły psychiatrii humanistycznej, jednak merytorycznie podlegamy prof. Andrzejowi Rajewskiemu, kierownikowi Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Akademii Medycznej z Poznania, który z kolei jest zwolennikiem leczenia farmakologicznego. Nasza kadra wciąż się dokształca, uczestniczy w różnych szkoleniach, mamy dostęp do wiedzy, korzystamy z najnowszych metod, chwalimy sobie współpracę z NFZ.

Wolontariusze nie mieli wiedzy ani doświadczenia w takiej pracy. Mieli entuzjazm i bezinteresowną chęć zaangażowania.

Agnieszka Krzemień i Bogusia Leśniak są ciepłe, otwarte i spokojne. Pracują w banku; na warsztaty przywiozły aparaty, by nauczyć dzieci robienia zdjęć. Sylwia Niemiec i Katarzyna Walaszek wybrały oddział, w którym jest sporo pacjentów z autyzmem i upośledzeniami. Szybko przekonały się, że nie uda im się zrealizować przygotowanego programu - dzieci wymagają ciągłej opieki, mają problemy z samodzielnym poruszaniem się, próby samookaleczenia są na porządku dziennym. Sylwia z Kasią, podobnie jak Marta Kulik, Ewa Leśków i Aleksandra Zapiór, studiują na Akademii Pedagogicznej w Krakowie.

Grzegorz Ofis mocno przeżywa pracę, jest łagodnym człowiekiem i przejmuje się kłopotami dzieci. Ola jest wrażliwa i subtelna, nie rozumie i nie toleruje zachowań agresywnych. Miną trzy dni, zanim znajdą klucz, sposób, by trafić do nastolatków - potem jednak trudno im będzie rozstać się z Zaborem. Oboje są odpowiedzialni i potrafią dowartościować podopiecznych.

Martyna Kwiatkowska postawiła na sport - rowery, siatkówkę i koszykówkę. Jagoda Kowal i Natalia Buchta, adeptki malarstwa, uwrażliwiają dzieci na kolor i piękno, dużo z nimi rysują i malują. Pasją Doroty Rudkowskiej jest kultura Wschodu, a swoją miłość przekazuje podczas zajęć plastycznych i ćwiczeń jogi. Studiujące literaturę Ola Junga i Anna Surma też dają z siebie wszystko, są jednak uważne i ostrożne - nie chcą wywołać zbyt dużych napięć i emocji w nadwrażliwych sercach podopiecznych.

Jedno nie podlega dyskusji: dzieci traktuje się jak osoby zdrowe - po partnersku.

Wreszcie coś jest nieznane

Siłą wolontariatu był entuzjazm. Długo jednak zastanawialiśmy się, czy rzeczywiście jesteśmy w stanie pomóc. Szpital, mimo ewidentnych braków kadrowych, funkcjonuje jak szwajcarski zegarek, według przemyślanego i opartego na wieloletnich doświadczeniach schematu. Dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi i zachwianą osobowością to mniej więcej połowa pacjentów.

Magda Bożyk: -Może należałoby zacząć od leczenia rodziców i dopiero wtedy dzieci miałyby szanse? Inaczej jesteśmy skazani na syzyfową pracę.

Trudno jednak było oprzeć się pokusie jej podjęcia.

Magda stworzyła zręby intelektualne działań wolontariuszy w Zaborze. Podstawowa idea była jedna - zarazić dzieci pasją, zaszczepić im zainteresowania, które pozostaną w nich na tyle głęboko, że będą rozwijane po powrocie z Zaboru. Często wbrew okolicznościom, w których przyszło im żyć.

Magda: - Głównym celem warsztatów było odkrycie u osób biorących w nich udział pasji - motywu, który daje siłę do pracy i podejmowania wysiłku. Każda opowieść pobudza do myślenia, do odkrywania u siebie i w swoich doświadczeniach pragnień - czy to doświadczania przyjemności, zadowolenia, czy to odczuwania ciszy, odgrodzenia od świata albo przekraczania granic - siebie samego, otoczenia, własnych sił. Przygotowując projekty, wybrałam podróże, ponieważ to one są owocem chęci przekroczenia progu miejsca, w którym się jest na stałe, w którym dzieje się cały czas to samo. Innymi słowy - przekroczenia stanu, z którego w danym momencie nie można czerpać siły ani sensu. W podróżach zawsze się coś dzieje, bierze się udział w różnych historiach - wreszcie coś jest nie swoje, nieznane, nie takie samo. Zawsze z czymś się wraca - coś się ma dla siebie... Poza tym samo ruszenie się z miejsca daje świadomość, że można dokądś wrócić, że jest do czego wracać, że coś ma sens, a więc jest.

Dzieci zmieniały się na naszych oczach. Zdaje się, że to, czego potrzebowały najbardziej, to zainteresowania swoją osobą. Wystarczyło przebywać z nimi, zajmować je czymś.

Po kolacji Sylwia z Kaśką uczyły chłopców ortografii. Inne dziewczyny czytały dzieciom bajki. Rafał najpierw robił kilkanaście błędów, potem w jego dyktandach nie było ich więcej niż kilka. Jedna z dziewcząt powiedziała w pewnym momencie: - Za rok skończysz osiemnaście lat, fajnie byłoby, gdybyś zaczął z nami pracować.

Do dziś wolontariusze korespondują z pacjentami. Niektórzy utrzymują kontakt ze szpitalem, przyjeżdżają na kilka godzin. I czekają na lato - by spędzić z dziećmi choć kawałek wakacji.

***

Od rana graliśmy w siatkówkę. Słychać było żurawie, dźwięk jakby z pradawnej epoki. Po meczu ruszyliśmy na rowerach szlakiem wielkich ptaków. Mogłem wziąć tylko pięciu chłopców, bo tyle mieliśmy rowerów. Jechali Maciek, Wojtek, Andrzej, Janek i Łukasz.

Najpierw na północ, w stronę rzeki, asfaltem. Andrzejowi trudno było utrzymać równowagę, Maciek nie potrafił jechać wolno. Skręciliśmy w lewo, w leśną drogę, i wspinaliśmy się na wzgórze. Chłopcy narzekali, koła grzęzły w piachu. Potem znów na lewo, i z górki - jakieś pięćset metrów.

Są! Między nami a wieżą kościoła, na samej grani wzgórza, niby cienie - żurawie. Ptaki stały naprzeciw siebie, wzlatywały metr, może dwa, i pokrzykiwały. Dźwięk przeszywał powietrze.

Maciek: - Jest ich sześć! I nas jest sześciu!

Andrzej: - Czy one walczą?

Łukasz, znawca starożytności, beznamiętnie: - Żurawie na horyzoncie budzą taki niepokój, jaki kiedyś musiał towarzyszyć manewrom rzymskich legionów.

KRZYSZTOF FEDOROWICZ studiował filologię klasyczną. Jest laureatem konkursu poetyckiego dla młodych twórców, zorganizowanego przez “TP" w połowie lat 90. Mieszka w Zielonej Górze.

Imiona pacjentów występujących w reportażu zostały zmienione.

Warsztaty zorganizowała grupa przyjaciół, powołując dla tego celu Stowarzyszenie Wspólnoty Kulturowej “Sidhartha". Budżet nie jest wielki, ale trzeba zapewnić wolontariuszom wyżywienie, zwrócić pieniądze za przejazdy, kupić materiały do zajęć plastycznych. Wszystkich, którzy chcieliby pomóc, prosimy o wpłaty na konto Stowarzyszenia Wspólnoty Kulturowej “Sidhartha", z dopiskiem “Zabór" (ul. Batorego 45, Zielona Góra 65-001; adres korespondencyjny, ul. Mechaników, 88 Zielona Góra 65-119): Bank BPH 16 1060 0076 0000 3200 0104 7823.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006