Podpalanie bluźnierstwa

Trwa w kulturze działalność oszalałych skandalistów i w ogromnym tempie przybywa tych, którzy wokół szukają szatana i znajdują go, gdziekolwiek.

19.11.2013

Czyta się kilka minut

Jacek Marczewski, „Adoracja Chrystusa”. CSW, Warszawa, listopad 2013 r. / Fot. Kamila Buturla
Jacek Marczewski, „Adoracja Chrystusa”. CSW, Warszawa, listopad 2013 r. / Fot. Kamila Buturla

W warszawskim Zamku Ujazdowskim od 7 września do 15 listopada miało miejsce zdarzenie, które wielu uznało za profanację Krzyża Świętego i bluźnierstwo. Z jego stanowczym potępieniem wystąpili biskupi diecezji warszawskiej, gdańskiej, płockiej, włocławskiej i przemyskiej. Do Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęły wnioski o ściganie osób, które wówczas w Zamku Ujazdowskim dopuściły się obrazy cudzych uczuć religijnych, co wyczerpuje znamiona art. 196 kk. Urażonymi w swych religijnych uczuciach poczuli się posłanka PiS Anna Sobecka oraz Ryszard Nowak, przewodniczący Ogólnopolskiego Komitetu Obrony Przed Sektami i Przemocą.

Powodem całego poruszenia stał się film: kilkunastominutowy, dość niewyraźny zresztą. Widać na nim było polichromowany krucyfiks wielkości naturalnej, leżący na podłodze, do którego przywiera nagim ciałem młody mężczyzna. Gładzi ręce i nogi figury, przytula się do niej. Czyni to bez agresji i bez jakichkolwiek aluzji do kopulowania – co należy podkreślić, jako że niektórzy z oburzonych dziełem twierdzili niezgodnie z prawdą, iż artysta kładący się na krucyfiksie udaje kopulację.

ŚWIĘTOŚĆ I GOLIZNA

Chodzi tu o artystę – Jacka Markiewicza i jego dzieło zatytułowane „Adoracja Chrystusa”. Była to praca dyplomowa, którą w roku 1993 młody wówczas twórca złożył w pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Tarzanie się nagiego Markiewicza po krucyfiksie wzbudziło wtedy pewną sensację, jednak umiarkowaną i niewykraczającą poza środowiska bywalców wernisaży. Sam Kowalski twierdził, że jego uczeń „eksponuje narcystyczno-artystowski charakter swoich zabiegów wobec rzeźby, będącej przedmiotem kultu. Ego artysty przesłania resztę”.

Rzecz w tym, że nie przesłania. Młody człowiek pcha się tu ze swoimi pośladkami i genitaliami (te mignęły tylko) w sferę sacrum o szczególnym natężeniu piękna. Krucyfiks z końca XVI w. pochodzi z Galerii Sztuki Średniowiecznej Muzeum Narodowego w Warszawie. Należał do wyposażenia katedry we Wrocławiu, prawdopodobnie jest dziełem warsztatu Michaela Pachera.

Tak się składa, że pamiętam tę galerię z czasów, kiedy studiowałem historię sztuki – a były to lata stalinizmu. Otwarto ją właśnie. Stanowiła dla nas, którzy wśród złoconych rzeźb mieliśmy ćwiczenia z mediewistyki, wyzwalające przeżycie. Otóż myśl, że ktoś się do obiektu z tamtej galerii przykleja gołym brzuchem, jest dla mnie odrażająca.

Markiewicz nie wie, po co to robi. Może raczej: nie może się zdecydować. Na zdjęciach filmowych widać, jak głaszcze figurę delikatnie, ale potem (w wywiadzie udzielonym na użytek książki „a.r.t.”) twierdzi, że miał do rzeźby stosunek pełen nienawiści, dostrzegł bowiem, że Bogiem ona nie jest: „Liżąc wielki średniowieczny krucyfiks, dotykając go nagim ciałem, obrażając go, gdy leży pode mną, modlę się do Prawdziwego Boga”. Żadnej modlitwy tu jednak nie widać, a tylko jeszcze jedno sensacyjne, drażniące przeciwstawienie golizny i świętości. W dzisiejszej sztuce skandalu roi się od takich przeciwstawień, od gwałtownych kontrastów między erotyką – możliwie najbardziej brutalną, wulgarną – a sferą ducha, przeżycia i symboliki religijnej. Z takich ingrediencji robi się teraz atrakcyjne dla mediów dzieła.

W jednym ze swych dzieł znanych mi tylko z opowieści Markiewicz zestawia cytat z „Pieśni nad Pieśniami” – i czarne prezerwatywy. Rzecz w jego wykonaniu najwyraźniej miała szokować i szokuje – do bólu zębów, jednak po chwili zastanowienia sprawa nie wydaje się już tak prosta. Ta najpiękniejsza chyba księga Biblii interpretowana bywa różnie. Jedni egzegeci widzą w jej wersetach obrazy miłości w pełnym, międzyludzkim, a więc i erotycznym wymiarze, inni – czystą alegorię, wolną od pierwiastka zmysłowego, gdzie Oblubieniec – to Chrystus, Oblubienica zaś – Kościół, aseksualny, z ducha złożony. Tylko przy tej drugiej interpretacji czarne prezerwatywy są radykalnym przeciwieństwem Pisma Świętego, absolutnym wcieleniem Zła, produktem cywilizacji śmierci. Czymś w rodzaju tęczy na placu Zbawiciela, jak się ona jawi pewnej kategorii ideologom.

NAGOŚĆ

Mała salka w Zamku Ujazdowskim z niemądrą „instalacją” Jacka Markiewicza, na którą przez 20 lat mało kto zwracał uwagę, nie stałaby się nagle doniosłym problemem w narodowej debacie Polaków, gdyby nie pewna wieki licząca skaza chrześcijaństwa. Objawia się ona zabobonnym lękiem przed cielesnością, płcią, kobietą. Lękiem raz mniejszym, raz większym.

W sztuce chrześcijańskiej Chrystus niejednokrotnie bywał całkiem obnażony – i jako dziecko, i jako mężczyzna o wyraziście ukształtowanym ciele. Nagość w zestawieniu z krzyżem nie musi być bluźniercza. Wspaniała rzeźba Michała Anioła „Chrystus Zmartwychwstały” (marmur, 1519-21) nie miała perizonium – konwencjonalnej opaski na biodrach – zmartwychwstały Zbawiciel stał się bowiem wolny od zesłanego na Adama poczucia wstydu i w tym między innymi wyraża się Jego przemiana. Jest całkiem nagi, a trzyma ogromny krzyż. Dzisiaj posąg ten stoi w rzymskim kościele Santa Maria sopra Minerva przesłonięty na biodrach spiżową draperią; dodano ją w końcu XVI w., by uczynić go przyzwoitym. Niektóre postacie z „Sądu ostatecznego” w Kaplicy Sykstyńskiej także były pierwotnie nagie, dopiero w 1564 roku domalowano im przepaski. W czasach kontrreformacji niemal masowo dorabiano przepaski na obrazach, rzeźbom antycznym wprawiano liście figowe.

Współcześnie – reformacja i kontrreformacja zdają się istnieć obok siebie. Trwa w kulturze działalność oszalałych skandalistów, kwitnie – mimo pewnych trudności – pornografia, a przy tym w ogromnym tempie przybywa tych, co wokół szukają szatana i znajdują go, często przy niewielkim wysiłku. Choćby właśnie w Zamku Ujazdowskim, na wystawie „British British, Polish Polish: Sztuka krańców Europy; długie lata 90. i dziś”.

Nie ma tu żadnego znaczenia, jaka była ta wystawa, zamknięta przed kilkoma dniami. Zainteresowani świętokradztwem znaleźliby na niej wiele atrakcyjnych dla siebie przykładów, jak choćby pokazywana parę kroków od „instalacji” Markiewicza „instalacja” Doroty Nieznalskiej zatytułowana „Pasja”, sławna z „obrażania uczuć religijnych”; blisko 10 lat procesowali się o nią prawicowi politycy, których uczucia artystka dziełem tym – ich zdaniem – obraziła. Trzy lata temu sąd Nieznalską uniewinnił, tym razem więc wszyscy skupili się na Markiewiczu, i to nie tylko ci, którzy chcą artystę wsadzić za kratki, lecz także inne osoby i grupy osób – protestujących, domagających się zamknięcia wystawy, modlących się o przebłaganie za profanację, a wreszcie niszczących eksponaty. Zlikwidowano – przy trwających modłach – „Adorację”, psując projektor i oblewając farbą ścianę służącą jako ekran. „Pasji” nikt nie ruszył.

NIEJASNY PARAGRAF

Istnieje w polskim kodeksie karnym, w rozdziale „Przestępstwa przeciwko wolności sumienia i wyznania” art. 196, który mówi: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych – podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.

Na tle prawodawstwa innych krajów nie jest to przepis szczególnie surowy i nie stosuje się go u nas bez umiaru. Sądy dość skrupulatnie sprawdzają, czy istnieją dowody, że czyjeś uczucia religijne rzeczywiście zostały pogwałcone. I tak na przykład uniewinniono Adama Darskiego, znanego jako satanista Nergal, gdy okazało się, że występujący z oskarżeniem (znany nam już) Ryszard Nowak nie jest w stanie przedstawić żadnego świadka wyrządzonej mu przez Nergala religijnej zniewagi – poza sobą samym.

Na ok. tysiąc podpisanych pod doniesieniem w sprawie pokpiwającego z aniołów filmu Kevina Smitha „Dogma” tylko 12 – jak stwierdziła prokuratura – obejrzało ten film. Pozostali zostali zmobilizowani przez komitety parafialne i organizacje katolickie, np. Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy i Akcja Katolicka Diecezji Warszawskiej, by zgłosić się do walki z bezbożnictwem.

Paragraf 196 samym swym istnieniem dodaje sił tym, którzy będą się domagać represji dla nazbyt obnażonych pań, nazbyt śmiałych artystów, dla kochających inaczej, rąbiących drzewo w niedzielę, posługujących się słowem „gender”,wycinających dynię na Halloween etc., etc. Jeśli nawet do skazania nie doprowadzą – wystarczy im nękanie, w którym mogą okazać się bardzo wytrwali. I mogą tym nękaniem coś osiągnąć: uczelnia odwoła jakiś wykład, przerwane zostanie okrzykami „Hańba!” przedstawienie w teatrze.

Specjaliści prawa karnego dość zgodnie przyznają, że art. 196 jest bardzo ułomny przez swój brak precyzji: oskarżyciel sam tu staje się świadkiem i swego rodzaju dowodem rzeczowym w sprawie. Sam bywa również gorliwym śledczym: na podstawie mglistych i odległych przekazów poszukuje sytuacji, w których można powiedzieć, że jego uczuciom religijnym stała się krzywda. Zawiadomienie o przestępstwie Doroty Nieznalskiej wpłynęło po zamknięciu wystawy jej inkryminowanych prac; składający zawiadomienie w ogóle tych prac nie oglądali.

Specjaliści są tutaj podzieleni. Jedni mówią, że potrzebne są jakieś prawa chroniące uczucia religijne ludzi przed agresją, choć niezbędna jest również rozwaga w ich stosowaniu. Inni – zachowam dyskrecję – uważają art. 196 za wysoce niebezpieczny, dodają jednak, że „w obecnej sytuacji” nie ma mowy o jego wykreśleniu z kodeksu. Amatorzy w zaprowadzaniu religijnego porządku zaś, jak Tomasz Terlikowski z „Frondy”, wielkim głosem krzyczą w przypadkach podejrzenia o bluźnierstwo nie o krzywdzie wiernych, lecz o „obrazie osoby Jezusa Chrystusa”, i za to domagają się kary. Co zgadza się z potocznym rozumieniem czynu gorszącego: jest to „obraza boska”.

W marcu br. wpłynął do laski marszałkowskiej zgłoszony przez Ruch Palikota projekt nowelizacji kodeksu karnego. Miałby on polegać na usunięciu artykułu 196. Przepadł w pierwszym czytaniu. Głosowało przeciw niemu 389 posłów PO, PSL, PiS, SLD oraz Solidarnej Polski. Szczególnie ostro wypowiadali się przeciw projektowi Stanisław Pięta z PiS i Bartosz Kownacki z SP. Obaj radowali się później publicznie, gdy na placu Zbawiciela w Warszawie uczestnicy Marszu Niepodległości podpalili papierową tęczę, znak tolerancji. Kownacki pisał na twitterze: „Płonie pedalska tęcza!”. Pięta zaś: „Dzień dobry Polacy! Nie ma już tęczy na Placu Zbawiciela...”. I dodał, zwracając się do twórców obiektu: „Dobrze mnie posłuchajcie, czerwone zgniłki, róbcie tak dalej a przyjdzie dzień, w którym ja przyjdę po was!”. Do przeciwników tęczy dołączył o. Tadeusz Rydzyk: „Takie symbole pewnych nienormalności, zboczeń nie powinny być tolerowane. To jest celowe plucie nam w twarz, i to katolikom!”. Pomstowanie na „propagującą rewolucję sodomicką” tęczę, która była „zamierzonym aktem profanacji i agresji wobec katolików” stało się w takich mediach jak prawy.pl zajęciem codziennym. Potem zamieniło się w kpiny z tych, co do wypalonego szkieletu przypinają kwiaty.

CZARNA FALA

W dniach trwania wystawy „British British...” telewizja Trwam urządziła przed Zamkiem Ujazdowskim transmitowany na żywo protest, w trakcie którego żądano usunięcia z CSW bluźnierców. W Święto Niepodległości gmach Sejmu otoczyła Krucjata Różańcowa za Ojczyznę, przybyła, by wygnać czające się tam Zło. „Zło czai się – powiedział przedstawiciel Krucjaty – nie tylko w budynku Sejmu, ale i w pobliskim Centrum Sztuki Współczesnej. Za tamto miejsce też musimy się modlić”.

W samym CSW, przy „instalacji” Markiewicza, w dniach przed zamknięciem wystawy grupa osób modliła się głośno. „Chcemy Matce Bożej – napisał w ich imieniu „Nasz Dziennik” – i Panu Jezusowi wynagrodzić tę zniewagę”. „Nasz Dziennik” zamieścił też 12 listopada petycję Polonii Australijskiej, skierowaną do premiera Donalda Tuska, zawierającą „oburzenie i sprzeciw wobec zainstalowania wystawy pseudoartystycznej British British...”. Polonia Australijska domaga się zamknięcia wystawy, ukarania dyrektora i kuratora oraz – rzecz ciekawa – „podjęcia przez Sejm prac nad ustawą regulującą zakres ekspresji artystycznej”. Z antypodów napływa więc do nas żądanie, by kierować sztuką w Polsce, tym razem przy pomocy ustaw pisanych w duchu katolickim.

Zabrał głos Mirosław Orzechowski, polityk, którego opinie są niewątpliwie miarodajne dla nastrojów panujących na prawicy. Powiedział zatroskany, odnosząc się do wydarzeń w CSW: „To się wpisuje w cykl »czarnej fali«, która ma nakryć Polskę oraz zmyć Krzyż i chrześcijaństwo”. Przypominam, że w rządzie Jarosława Kaczyńskiego Mirosław Orzechowski był wiceministrem edukacji. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013