Pod upadłym aniołem

Oszałamiający sukces kasowy filmu „Kler” to wydarzenie bez precedensu w naszym kinie najnowszym. Co może nam powiedzieć o polskiej publiczności? Daliśmy się nabrać?

09.10.2018

Czyta się kilka minut

Arkadiusz Jakubik w filmie „Kler” / BARTOSZ MROZOWSKI / KINO ŚWIAT
Arkadiusz Jakubik w filmie „Kler” / BARTOSZ MROZOWSKI / KINO ŚWIAT

Takiego wyniku nie spodziewali się nawet bukmacherzy, stopniowo zwiększający przed premierą szacunkowe liczby, które można było typować. 935 357 widzów zobaczyło film Wojciecha Smarzowskiego w weekend otwarcia. „Kler” spowodował wśród kiniarzy radosne zamieszanie: organizowali dodatkowe seanse, obserwowali pękające w szwach sale i niezwykłą, wczesnojesienną aktywizację widowni.

Do granic poczciwości

Opowieść o trzech księżach, przyjaciołach z czasów młodości, okazała się raczej fenomenem społecznym niż samodzielnym dziełem sztuki. Fenomenem wyrastającym z obywatelskiego gniewu i wprost się do niego zwracającym, inscenizującym na ekranie to, co od dawna chcieliśmy zobaczyć, ale co z różnych powodów pozostawało „światem nieprzedstawionym”. „Kler” nie mógł zresztą trafić na bardziej podatny grunt. W sytuacji, w której w związku z aferami pedofilskimi tematyka kościelna nie schodzi z pierwszych stron gazet, zaangażowana satyra Smarzowskiego jawi się jako filmowy odpowiednik uderzenia pięścią w stół.

Powodzenie „Kleru” jest szczególnie znaczące w kontekście innego zjawiska – słabego zainteresowania filmami o wierze oraz filmami z prokatolickim przekazem. Abstrahując od wszystkich różnic między nimi, takie tegoroczne tytuły jak hiszpański „Święty niezłomny” oraz „Ignacy Loyola”, francuska „Tajemnica objawienia”, amerykański „Paweł, apostoł Chrystusa” (z muzyką Jana A.P. Kaczmarka), „Maria Magdalena” z pierwszorzędną hollywoodzką obsadą oraz polski dokument „Gurgacz. Kapelan Wyklętych” mogły pochwalić się widownią wahającą się od niewiele ponad tysiąca do maksymalnie kilkudziesięciu tysięcy osób.

Do wyjątków należy „Zerwany kłos” Witolda Ludwiga z 2017 r. (intensywnie reklamowany w parafiach i przez producenta, Fundację Lux Veritatis o. Tadeusza Rydzyka), który zgromadził ponad dwustutysięczną widownię. Na polskim rynku jest duża podaż podobnych filmów, związana być może ze zmianami w kulturze, które wymuszane są przez obecną władzę. Gorzej jest natomiast z popytem. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest pewnie wiele, począwszy od nasycenia naszej rzeczywistości katolicką sztuką i, niestety częściej, kiczem.

Pseudorealizm

Polskie kino nie miało w ostatnich dekadach zbyt wiele do zaoferowania antyklerykałom. Trylogia „U Pana Boga...” Jacka Bromskiego ustanowiła poczciwy i komiczny standard portretowania duchowieństwa, podjęty przez serial„Ranczo” i garść innych produkcji. „Kler” odwołuje się więc raczej do demaskatorskich reportaży o Kościele katolickim i krzykliwego dyskursu znanego z tygodnika „NIE”. Smarzowski popada w groteskę, ale też próbuje ją przekroczyć – z empatią przyglądając się ofiarom pedofilii. Właśnie ten podwójny ruch – gromadzenie rubasznych anegdot o grzesznych i chciwych księżach oraz nadbudowanie na tę ramę wątku zogniskowanego na krzywdzie doświadczanej przez dzieci – sprawia, że „Kler” jest odporny na krytykę.

Każda próba podważenia jego wartości lub choćby zgłoszenia doń kilku zastrzeżeń jest skazana na porażkę, ponieważ w realiach polskiej debaty od razu sytuuje dyskutującego po przeciwnej stronie barykady (jako tego, który np. bagatelizuje problem pedofilii czy też za wszelką cenę próbuje wyprzeć „prawdę o Kościele”). Zachwyt i euforia towarzyszące recepcji „Kleru” sprawiają, że krytyka i dziennikarze niejako akceptują ten film w całości. Słowem: są skłonni odpuścić mu wszystkie winy.

Tymczasem miejsce twórczości Smarzowskiego na mapie polskiego kina jest co najmniej dwuznaczne. Najwięcej problemów sprawia próba rozdzielenia estetyki reżysera od poruszanej przez niego problematyki. Można spotkać się ze stwierdzeniem, że „Kler” to „bardzo ważny film”, ale „mało subtelny artystycznie”. Czy w istocie powinniśmy zadowolić się uznaniem jego „rangi społecznej”, przymykając jednocześnie oko na niekiedy wulgarny styl opowiadania?

Jednym z błędów polskiej krytyki jest podążanie za sugestiami samego Smarzowskiego, który wielokrotnie mówił, że „lubi realizm”. Surowa energia i posunięty do granic wytrzymałości naturalizm, które emanują z jego filmów, często były brane za realizm właśnie – za konwencję, która odnosi się do rzeczywistości z szacunkiem i sprawia wrażenie wiarygodnej, odpowiadającej w jakiejś mierze naszemu codziennemu doświadczeniu. W tym sensie jednak Smarzowski nigdy nie był realistą – raczej specem od przesady, dysponującym mrocznym poczuciem humoru. Fakt, że dajemy – albo dawaliśmy do niedawna – jego filmom rękojmię „prawdy” („tacy właśnie jesteśmy!”; „tak było!”), mówi więcej o nas samych jako widzach, którzy okrucieństwo i grubą kreskę (byle tylko stawiającą nas w negatywnym świetle) biorą za domyślny i neutralny styl opisu. Najwyraźniej brak mocnych przykładów wartościowego artystycznie realizmu w polskim kinie sprawił, że z braku laku zaakceptowaliśmy jego karykaturę.

Nie jest więc przypadkiem, że przy okazji premiery zwiastuna „Kleru” pojawiły się złośliwe porównania Smarzowskiego do Patryka Vegi, czyli drugiego najpopularniejszego polskiego współczesnego filmowca. Obu panów łączy więcej, niż chcielibyśmy przyznać: podobnie anegdotyczny sposób budowania fabuł, posiłkowanie się stałą ekipą znakomitych aktorów, wyczulenie na uliczną polszczyznę, przyglądanie się kolejnym instytucjom (lekarzom i służbom specjalnym u Vegi, drogówce u Smarzowskiego), częste przedkładanie wyrazistego efektu ponad niuanse, niewyszukany humor, rozmiłowanie w portretowaniu patologii i świata przestępczego oraz, przede wszystkim, budowanie zaufania u widowni, dla której oba nazwiska są gwarancją – rozmaicie rozumianej – jakości. Ze względu na bardziej staranny warsztat i artystyczną powagę Smarzowski ma jednak u nas status wybitnego filmowca, z kolei biznesmen Vega wzbudza wśród krytyków uśmiechy politowania. Na pytanie, jaka część wielomilionowej widowni jest wspólna dla obu reżyserów, nie sposób odpowiedzieć bez rzetelnych badań, ale nie sądzę, by między obiema grupami była tak wielka przepaść, jak sugerują recenzujący z niesmakiem filmy Vegi arbitrzy elegancji.

Pewność jest płaska

Prowadzi nas to do kluczowej cechy kina Smarzowskiego, która każe z dystansem spojrzeć na tezy głoszące, że „Kler” przyczyni się, choćby częściowo, do uzdrowienia sytuacji w Kościele. Wbrew temu, co mówi reżyser, jego filmy wcale nie zachęcają do dialogu i nie prowokują do dyskusji. Wydają się wręcz otoczone szczelną skorupą moralnej wyższości, która zdradza pretensje Smarzowskiego do bycia jedynym sprawiedliwym.

Widać to świetnie na przykładzie ukraińskiej recepcji „Wołynia” – innego filmu, który miał skłonić obie strony do refleksji. Obraz rzezi na Kresach został przez większość naszych sąsiadów odrzucony i zamiast zachęcać do rozpoczęcia rzetelnej rozmowy o przeszłości, wywołał zaledwie niechęć i reakcje obronne. Czyżby błędnie zinterpretowali intencje twórców? Nie da się operować zajadłą, nierealistyczną, zbudowaną na wizualnej przesadzie estetyką i twierdzić, że tworzy się w ten sposób platformę do partnerskiej rozmowy.

Kilka dni temu Smarzowski z zadziwiającym spokojem powiedział w radiu: „Myślę, że zrobiłem film dla katolików, bo zdanie ateistów jakoś mnie specjalnie nie interesuje, ponieważ oni myślą podobnie jak ja”. A co, jeśli myślą zupełnie inaczej? „Kler” to film jednoznaczny, całkowicie czytelny od pierwszej do ostatniej sceny (także w sposobie, w jakim prezentuje duchowe rozterki księdza granego znakomicie przez Arkadiusza Jakubika). W tym zawiera się jego siła i, być może, źródło jego popularności. Jeśli jednak pokładamy wiarę w tym, że jest w stanie zainicjować moralne przebudzenie, to uciekamy się chyba do myślenia życzeniowego.

Niewykluczone, że pod płaszczykiem moralitetu o pedofilii Smarzowski wyświadczył wierzącym i niewierzącym niedźwiedzią przysługę: jednych storpedował zepsuciem kleru i zamknął im tym samym usta, drugich utwierdził w pogardliwych wobec Kościoła stanowiskach. Na półtony i półśrodki oraz na spotkanie – nie ma w jego kinie miejsca. ©

Czytaj także: Anita Piotrowska o "Klerze": Pokazawszy patologie na różnych szczeblach hierarchii, naśmiawszy się z jakże ludzkich przywar i systemowych anomalii, Smarzowski zaczyna drążyć głębiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2018