Pod flagą dżihadu

Sytuacja syryjskich chrześcijan – wrzuconych między fronty trwającej od dwóch i pół roku wojny domowej – jest coraz trudniejsza. Może nawet beznadziejna.

07.10.2013

Czyta się kilka minut

Oni naprawdę są „między frontami”. Reżim Baszara Al-Asada skutecznie utrzymuje większość z nich w przekonaniu, że jest jedynym gwarantem ich bezpieczeństwa. Syryjscy świeccy powstańcy, którzy cieszą się poparciem części chrześcijan, oczekują od nich bardziej jawnego opowiedzenia się po ich stronie. Natomiast złożone z zagranicznych bojowników grupy dżihadystyczne, jak Front Nusra czy Islamskie Państwo w Iraku i Syrii – silne zwłaszcza na północy kraju – atakują tam kościoły.

Większość chrześcijan boi się, że zwycięstwo dżihadystów oznaczałoby „scenariusz iracki”, zgodnie z którym będą mieć trzy możliwości: przejść na islam, płacić islamistom tysiące dolarów za tzw. ochronę lub opuścić kraj. Opuścić – choć chrześcijaństwo istnieje w Syrii od 2000 lat.

USUNIĘTE KRZYŻE

Dziś ich obecność w kraju o 23-milionowej populacji szacuje się na 14 proc. W skład tej grupy wchodzą chrześcijanie-Arabowie (10 proc.) i chrześcijanie-Ormianie (4 proc.). Pozostałe grupy wyznaniowe to sunnici (69 proc.), alawici (11,5 proc.), isma’ilici (1,5 proc.), druzowie (3 proc.) i niewielkie społeczności żydowskie.

– Islamistyczne ugrupowania zagrażają tak chrześcijanom, jak i muzułmanom. Nie można wykluczyć, że za ich obecność w Syrii odpowiada także reżim. Straszył nimi od początku rewolty. Po jej wybuchu wypuścił islamistów z więzień. Propaganda reżimu, która wcześniej nie miała żadnego poparcia w realiach, teraz się ziściła i gra na jego korzyść – tak uważa Munir.

Rozmawiamy przez skype’a. Munir mieszka w Damaszku, w dzielnicy chrześcijan. Niedawno odwiedził go kolega ze studiów, muzułmanin z położonego na północy Raqqa. Opowiadał, jak Islamskie Państwo w Iraku i Syrii usunęło tam krzyże z dwóch kościołów i zastąpiło je – jak powiedział ów kolega – swoją „gównianą czarną flagą” (tj. flagą dżihadu).

Munir od młodości był świeckim opozycjonistą. Na studiach działał w zwalczanej przez reżim partii komunistycznej, siedział w więzieniu. Uważa, że gdyby rewolucja wybuchła wcześniej, nie byłoby w niej miejsca na podziały wyznaniowe, byliby tylko wolni obywatele. Tacy jak on i jego kolega z Raqqa. – Dziś coraz mniej nas zostało, w ten sposób myślących – mówi Munir.

Patrząc z takiej perspektywy, rewolucja wybuchła „za późno”, bo po 40 latach rządów klanu Asadów: najpierw Hafeza (1970–2000), teraz od ponad dekady Baszara. Jest taka, jak obecne czasy: pełno w niej odwołań do Allaha, pełno szyicko-sunnickiej nienawiści, bo reżim to głównie alawici (odłam szyizmu), a rebelianci to głównie sunnici. Chrześcijanie starają się być z boku.

RÓWNI W CIERPIENIU

– To nieprawda, że reżim jakoś szczególnie dobrze obchodził się z chrześcijanami, że dał nam przywileje – Munir jest zirytowany, że taka wersja dominuje w Europie. – Wystarczy przyjrzeć się faktom. W ostatnich dekadach kluczowe stanowiska w rządzie obejmowali alawici i sunnici. Chrześcijanami reżim obsadzał najmniej istotne resorty: turystyki czy do spraw emigrantów.

Chrześcijanina Daouda Rajhę mianowano ministrem obrony w sierpniu 2011 r., gdy rewolta trwała w najlepsze. – To było czytelne posunięcie, mające ukazać chrześcijan jako część obozu reżimowego – mówi Munir. Rajha zginął w zamachu w lipcu 2012 r., dziś minister obrony to sunnita. Munir: – Chrześcijanie mieli więcej do powiedzenia przed nastaniem Partii Baas w 1963 r. i zanim Asadowie przejęli w niej władzę.

Gdy w latach 60. i 70. na Bliskim Wschodzie dominowały antyimperialne ruchy panarabskie, o nastawieniu lewicowym, prym wiedli w nich właśnie arabscy chrześcijanie. Ale Munir podkreśla, że syryjscy chrześcijanie nigdy nie czuli się odrębną grupą. W przeciwieństwie do tego, co miało miejsce w Libanie, nie próbowali swej przynależności religijnej uczynić podstawą tożsamości. Czuli się Syryjczykami i Arabami. Ale dziś, wobec nasilającej się religijnej tożsamości muzułmanów, wielu chrześcijan ulega podobnemu procesowi.

Część młodych mężczyzn z rodzin chrześcijańskich zamiast do armii wstępuje do stworzonych przez reżim paramilitarnych Narodowych Sił Obronnych. Warunki są tu lepsze: nocleg we własnym domu, wysoka pensja. To nie bez znaczenia w kraju, gdzie od ponad dwóch lat mało kto ma pracę, a ceny wzrosły kilkakrotnie. – Syn sąsiada poszedł do Sił Obronnych. Pracował w piekarni. Miły, prosty chłopak, nie wydaje mi się, by kochał reżim. Po prostu, był w wieku poborowym. Zginął w walce z powstańcami – mówi Munir. Wcześniej, w wybuchu auta-pułapki, zginęli jego znajomi: dentysta, inżynier i szewc, wszyscy chrześcijanie. Ale warto pamiętać, że to nie chrześcijan ginie najwięcej, lecz sunnitów: oni stanowią ogromną większość ze stu tysięcy zabitych.

Munir: – Dziś jesteśmy równi w naszym cierpieniu.

ATAK NA MAALULĘ

Ale także Munir uważa, że niedawny atak na Maalulę – miasto, w którym do dziś mówią w języku Chrystusa, po aramejsku – dał niezdecydowanym chrześcijanom powody, by opowiedzieć się po stronie reżimu. Według BBC samobójczego ataku na zainstalowany przy wjeździe do miasta punkt kontrolny dokonał Front Nusra. Zginęło kilku żołnierzy i ochotników z Sił Obronnych.

Reżim miał wysłać tam posiłki dopiero po dwóch dniach i szybko je wycofać. Zaczęły się starcia, do których dołączyły oddziały Wolnej Armii Syryjskiej. 3,5-tysięczne miasteczko opustoszało. – Dla chrześcijan w Syrii Maalula jest jak Mekka dla muzułmanów – tłumaczy Munir. Jego zdaniem atak na miasto był fatalnym posunięciem: przez to powstańcy tracą poparcie mniejszości, nie tylko chrześcijańskich.

Chrześcijanie, nawet jeśli dotąd starali się stać z boku konfliktu, coraz częściej – jak w Maaluli – trafiają na linię ognia między reżimem a świeckimi powstańcami i dżihadystami, na których świeccy powstańcy nie mają wpływu. Sami mają z nimi kłopot. Za świeckimi stoi niezdecydowana i podzielona opozycja. Za to dżihadyści mają jasny cel: chcą zbudować kalifat.

Dziś sytuacja syryjskich chrześcijan jest przedmiotem szczególnej uwagi na Zachodzie. Najwięcej – choć nie zawsze najtrafniej – mówią o nich media katolickie. Pytają, czy podzielą oni los chrześcijan z Iraku. Chrześcijanie stanowią dziś 20 proc. irackich uchodźców, choć zarazem stanowią tylko 5 proc. irackiego społeczeństwa. To oni w dużej mierze padli ofiarą przemocy i chaosu, które nastąpiły po inwazji USA na Irak, wolą więc uchodzić z kraju. Jest też druga strona tego medalu: kraje Zachodu wolą przyjmować uchodźców chrześcijańskich niż muzułmańskich.

Syryjscy chrześcijanie nie chcą uciekać z ojczyzny, której czują się częścią.

Ale, być może, nie będą mieli innego wyjścia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2013