W zawieszeniu

Prędzej czy później, Hafiz Al-Asad podzieli los Ben Alego, Mubaraka i Kaddafiego. Ale wojna może potrwać jeszcze długo: pomoc z zagranicy dla syryjskich powstańców jest nadal skąpa.

11.03.2013

Czyta się kilka minut

Samara, dziewczynka zmuszona do szukania schronienia w ruinach bizantyjskich miast; Serjilla. / Fot. Maciej Moskwa / TESTIGO DOCUMENTARY
Samara, dziewczynka zmuszona do szukania schronienia w ruinach bizantyjskich miast; Serjilla. / Fot. Maciej Moskwa / TESTIGO DOCUMENTARY

Lava jest całym sercem za rewolucją. Ale po dwóch latach codziennych doniesień o zabitych, rannych, aresztowanych i torturowanych rodakach oraz po obrazach destrukcji kraju marzy o jej końcu. Oczywiście zwycięskim. Niemniej Lava ma dość obczyzny. Chce wrócić do Syrii. Kilka dni temu zamieściła na Facebooku film, na którym tłum rozemocjonowanych mieszkańców Raqqa, miasta na północy jej kraju, niszczy pomnik Hafiza Al-Asada, ojca-założyciela obecnego reżimu.

Reżimu, który wciąż walczy o przetrwanie i o to, by nie podzielić losu Ben Alego w Tunezji (14 stycznia 2011 r.), Mubaraka w Egipcie (11 lutego 2011 r.) czy Kaddafiego w Libii (tu rewolucja, rozpoczęta w lutym 2011 r., zakończyła się śmiercią dyktatora 20 października 2011 r.). Wszyscy oni rządzili od kilku dekad, jak Asadowie w Syrii. Wszyscy zdawali się nieusuwalni, a jednak upadli. Tylko Baszir Al-Asad, syn Hafiza, dzięki oddanej armii i zagranicznym przyjaciołom może trwać jeszcze długo.

BUNT „LUDZI ZNIKĄD”

Przed rewolucją mało kto słyszał o Raqqa. Nie miała zabytków Aleppo (zbombardowanych przez reżim), otwartości Damaszku ani tradycji oporu jak Hama, gdzie w 1982 r. wybuchło powstanie Braci Muzułmanów. Ale to Raqqa jest dziś uważane za „pierwsze w pełni wyzwolone miasto”. Słynne, bo jego mieszkańcy nie mieli skrupułów, by tłuc w pomnik Hafiza butami (w kulturze Bliskiego Wschodu uderzenie butem to obraza podwójna). Ktoś się na pomnik wysikał. To takie zapomniane kiedyś mieściny wiodą prym w wolnościowym zrywie.

Syryjska rewolta zaczęła się dwa lata temu w równie zapomnianym przez Boga i reżim Daraa, przy granicy z Jordanią. Grupa nastolatków napisała tam na szkolnym murze „Asz-sza’b jurid iskat an-nizam” („Lud chce obalenia reżimu”) – hasło arabskich rewolucji. Lokalny namiestnik partii Baas odmówił im łaski, zostali aresztowani. Ich ojcowie mieli od niego usłyszeć: „O synach możecie zapomnieć. Idźcie płodzić nowych, a jak nie będziecie w stanie, przyprowadźcie do mnie wasze żony, pomogę wam!”. Znieważeni i zdesperowani wyszli na ulicę, by domagać się uwolnienia dzieci.

W piątek, 18 marca 2011 r., na ulicach Daraa były już setki demonstrantów. Bezpieka zastrzeliła czterech. To był początek syryjskiej rewolucji. Dwa dni później tysiące krzyczały, że dość mają stanu wyjątkowego (trwał 48 lat, od dojścia Partii Baas do władzy w 1963 r.). Żądali zmian, lepszych warunków życia. Nikt jeszcze nie myślał, by żądać odejścia Asada. Ale im bardziej brutalnie odpowiadała im armia, tym śmielsze stawały się ich żądania. Bunt rozlał się na inne miasta.

To był bunt niewolników przeciw panom. Bunt pozbawionych nadziei ubogich mas różnych wyznań i etniczności przeciw klasie panujących i posiadających Syrię. Bunt peryferii przeciw stolicy. Co ciekawe, kiedyś główni aktorzy rewolucji baasistowskiej też pochodzili z prowincji. Zorganizowany przez nich zamach stanu w 1963 r. pozbawił władzy ówczesną elitę i oddał ją takim jak oni „ludziom znikąd”. Potem proces ten został odwrócony przez ich własnych, wychowanych w Damaszku synów, którzy władzy nie musieli zdobywać, bo ją odziedziczyli. Ci zaniedbali peryferia i pozwolili biznesowym elitom pomnażać bogactwo ich kosztem.

Lava wychowała się w małym miasteczku na północy Syrii. Studiowała informatykę, bo to jedno z tych zajęć, które „ludziom znikąd” daje szansę na zarobek. I tak miała szczęście. Znaczna część Kurdów w Syrii – pozbawionych obywatelstwa i podstawowych praw – nie może o tym marzyć. Dziś ponad 30-letnia Lava jest dziennikarką. Skupiona i uważna, sprawdza się w wywiadach. Gdyby nie rewolucja, która przywiodła ją do Bejrutu, na emigrację, pewnie naprawiałaby dziś komputery.

POWSTAŃCY: ŚWIECCY I ISLAMSCY

W pierwszych miesiącach rewolta była pokojowa, ginęli nieuzbrojeni demonstranci. Dopiero w sierpniu 2011 r. zaczęła się kształtować Wolna Armia Syryjska złożona z dezerterów i w mniejszym stopniu z cywilnych ochotników. Dziś tej nazwy używa się do określenia grup walczących zbrojnie z reżimem, mniej lub bardziej luźno ze sobą powiązanych, uzbrojonych głównie w kałasznikowy i ręczne granatniki RPG. Naprzeciw mają 300–400-tysięczną armię, czołgi i samoloty.

Reżim dozbrajają starzy sojusznicy – Moskwa i Teheran; rebeliantów podobno Arabia Saudyjska. Ale „dostajemy tylko tyle broni, ile trzeba, aby walki trwały, ale nie żeby zwyciężyć. Reżim się powoli wykrwawia, a my z nim. To celowe działanie Saudów. Oni nie chcą zniszczenia reżimu. Chcą rozpadu państwa, zniszczenia Syrii” – mówił jeden z komendantów Wolnej Armii Syryjskiej w rozmowie z brytyjskim „Guardianem”.

– Na wyzwolonej przez rebeliantów północy znajdziesz wszystkich: Wolną Armię, salafitów z Dżabhat al-Nusra, Czeczenów i innych obcokrajowców, którzy przejechali nam pomóc – tak 27-letni Muhammad, który niedawno stamtąd wrócił, odpowiada na pytanie, czy rewolucja jest coraz bardziej islamska (jak twierdzi reżim i część zagranicznych komentatorów). O Dżabhat al-Nusra „Front Wsparcia”, przez USA wpisanej na listę organizacji terrorystycznych, wiadomo, że jest zorganizowana, dobrze uzbrojona dzięki funduszom z Zatoki Perskiej i korzysta z know-how zgromadzonego przez globalnych dżihadystów. W Syrii zjawiła się dopiero, gdy dla walczących stało się jasne, że Zachód zostawił ich samym sobie.

– Jest różnica między syryjskimi bojownikami i salafitami. Owszem, koordynują swoje działania, ale mają oddzielne dowództwo i nie trzymają się razem. Salafici są znani z tego, że już o piątej rano idą na dżihad. Śmierć im niestraszna, myślą, że pójdą do raju. Nasi siedzą raczej do późna przy kartach i herbacie. I chcą żyć – opowiada Muhammad, który jak wielu młodych Syryjczyków uciekł z kraju przed poborem do wojska. Odtąd błąka się po regionie: pracował w Zatoce, pomagał uchodźcom w Libanie i Jordanii, chciał studiować w Egipcie, ale nie dostał stypendium.

ODLICZANIE

Także Lava szuka stypendiów, ale bez skutku. Ona i Muhammad mówią o sobie, że są straconym pokoleniem. W Syrii musieli ciężko pracować, aby przetrwać. Teraz, gdy rewolucja rozbudziła w nich apetyt na lepsze życie, myślą, że jest za późno, by zaczynać wszystko od początku. Ale w takiej sytuacji są wszyscy uchodźcy z Syrii. Według Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR), jest ich już milion rozsianych po Libanie, Jordanii, Turcji i Iraku.

Ale dane UNHCR dotyczą tylko tych, którzy zostali przez nią zarejestrowani lub czekają na rejestrację. Lokalne organizacje humanitarne liczbę uchodźców szacują wyżej. Oceniają, że milion jest w samym Libanie. Zwłaszcza Liban i Jordania ostrzegają, że nie są w stanie utrzymać napływających tłumów. A codziennie granicę przekraczają nowe tysiące, wśród nich Kurdowie i Palestyńczycy. W samej zaś Syrii są kolejne miliony, określane jako „wewnętrznie wysiedleni”. To wszystko, ostrzega UNHCR, zbliża Syrię i region do „pełnowymiarowej” katastrofy humanitarnej. A do całkowitego rachunku trzeba dodać 70 tys. zabitych (według danych ONZ, w rzeczywistości zapewne znacznie więcej).

Dziś rebelianci i polityczna opozycja cieszą się coraz szerszym uznaniem międzynarodowym. Unia Europejska zaaprobowała właśnie dostawy „nieśmiercionośnego” sprzętu dla powstańców. W Parlamencie Europejskim gościł generał Selim Idriss, szef sztabu Wolnej Armii Syryjskiej. „Jeśli będziemy mieć potrzebną broń, obalimy reżim w ciągu miesiąca” – przekonywał.

Z kolei Liga Państw Arabskich zaprosiła opozycję (czyli Syryjską Koalicję Narodową na rzecz Opozycji i Sił Rewolucyjnych, która wchłonęła Syryjską Radę Narodową i mniejsze grupy), by na posiedzeniu Ligi w Katarze pod koniec marca zajęła miejsce zajmowane dotąd przez reżim Asada – pod warunkiem że podzielona Koalicja powoła swój organ wykonawczy.

Ale bez względu na to, czy uczestnicy Koalicji będą umieli się porozumieć, na tym etapie nie ma już raczej odwrotu – prędzej czy później Asad dołączy do Ben Alego, Mubaraka i Kaddafiego. Nie wiadomo tylko, ile czasu to jeszcze zajmie i ile będzie jeszcze ofiar. Na razie Lava i Muhammad muszą żyć w zawieszeniu, w oczekiwaniu na powrót do domu.  



MAGDA QANDIL jest absolwentką londyńskiej School of Oriental and African Studies i analityczką ds. Bliskiego Wschodu. Jej korespondencje z Syrii i Libanu ukazują się w „TP” od 2010 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2013