Początek

Jest coś, co w niemieckiej stolicy zrobiło na Lechu Kaczyńskim duże wrażenie: muzeum "Topografia terroru na terenie dawnej kwatery głównej Gestapo, obrazujące zbrodnie hitlerowskich Niemiec. Wrażenie zrobiły też blizny, które wojna pozostawiła na obliczu miasta. Pod tym względem, mówił, Berlin przypomina mu Warszawę.

14.03.2006

Czyta się kilka minut

Lecha Kaczyńskiego witała w Berlinie niezbyt przyjemna pogoda: ciągle jeszcze zimowa, choć powinno już być wiosennie. Mroźny wiatr dawał się we znaki także pani kanclerz Angeli Merkel, gdy witała gościa przed postmodernistyczną bryłą Urzędu Kanclerskiego podczas jego pierwszej wizyty w Niemczech - nie tylko w roli prezydenta, ale, jak wyznał Kaczyński w jednym z wywiadów, w ogóle pierwszej (jeśli nie liczyć przesiadek na lotniku we Frankfurcie).

Ten marcowy chłód wydał się obserwatorom symbolem obecnego stanu stosunków polsko-niemieckich. Jednak polityczne lody zaczęły topnieć, gdy zaraz na początku swej dwudniowej wizyty Lech Kaczyński powiedział: "Przybywam do Niemiec

61 lat po wojnie. Myślę, że czas już zamknąć pewne sprawy".

Pewne sprawy, których lista zdawała się ostatnio nie kurczyć, ale wydłużać: od rytualnej już kości niezgody w postaci planowanego przez Erikę Steinbach "Centrum Wypędzonych", przez bałtycki gazociąg eks-kanclerza Schrödera, po różne wizje polityki europejskiej i przyszłości Unii.

Co nie znaczy, że wszystko jest po staremu. W pierwszym temacie na horyzoncie widać pewne zbliżenie: Polska i Niemcy zgadzają się, że kwestią upamiętnienia tej części historii może zająć się wspólna europejska "sieć" ośrodków historycznych. Że jest to możliwe, pokazuje otwarta w grudniu ub.r. w bońskim "Domu Historii" wystawa pt. "Ucieczka, wypędzenie, integracja", nad której koncepcją pracowali Niemcy, Polacy, Czesi, Węgrzy i Słowacy. Sprawami przeszłości i polsko-niemieckiej "polityki historycznej" ma się zajmować także Centrum Badań Historycznych - nowa polska instytucja, która powstaje właśnie w Berlinie. Jego inicjatorka Irena Lipowicz (pełnomocnik polskiego MSZ ds. stosunków polsko-niemieckich) zapowiada, że Centrum ma być odpowiednikiem Niemieckiego Instytutu Historycznego, który od lat działa w Warszawie.

Dalej jednak jest gorzej. Nie ma wątpliwości, że bałtycki gazociąg był niemiecko-rosyjskim afrontem wymierzonym w polskie interesy, i że w tej sprawie Gerhard Schröder stał się wykonawcą antypolskiej polityki Putina. Angela Merkel argumentuje, że pacta sunt servanda i jej rząd nie wycofa się z tego projektu; jako kompromisowe wyjście proponując odgałęzienie gazociągu prowadzące do Polski, co Lech Kaczyński jednak odrzucił w jednym z wywiadów poprzedzających wizytę.

Także wysunięty przez Lecha Kaczyńskiego projekt "energetycznego NATO" -wzajemnych gwarancji, jakie miałyby dać sobie kraje UE i NATO, z wyłączeniem z tej umowy Rosji - nie ma w Berlinie większych szans. Niemiecki rząd uważa, że skoro Europa potrzebuje rosyjskich surowców, to nie można budować organizacji, której powołanie Rosjanie odebraliby jako wymierzone przeciw sobie. Postęp: Berlin i Warszawa chcą w przyszłości częściej i intensywniej rozmawiać o problemach energetycznych.

Merytoryczne różnice pozostają także w kwestii przyszłości Unii Europejskiej: Niemcy opowiadają się za "pogłębianiem" unijnych struktur, w tym również za powrotem do - odrzuconego w ubiegłym roku we Francji i w Holandii - projektu europejskiej konstytucji. Tymczasem rząd polski i prezydent są tu sceptyczni: podkreślają rolę państwa narodowego, eurokonstytucję uważają za martwą, "pogłębianiu" zaś Unii przeciwstawiają jej dalsze rozszerzanie - np. o Ukrainę czy nawet Gruzję, o czym Lech Kaczyński mówił podczas wykładu na Uniwersytecie Humboldta.

Tam właśnie, już pod sam koniec berlińskiej podróży, o mały włos nie doszło do skandalu. Grupa kilkudziesięciu gejów i lesbijek (z Niemiec i z Polski) postanowiła uniemożliwić prezydentowi wygłoszenie prelekcji o "solidarnej Europie". Telefoniczne przeprosiny, jakie natychmiast złożył polskiemu prezydentowi jego niemiecki kolega, prezydent Horst Köhler, sprowadziły szczęśliwie ten "happening" (jak to nazwał Kaczyński) do niewiele nieznaczącego epizodu.

Czy berlińska podróż Lecha Kaczyńskiego była sukcesem? Tak, bo choć nie osiągnięto żadnego merytorycznego przełomu, to osiągnięto cel, jakim dla obu stron było wzajemnie zapoznanie się. Prezydent Kaczyński mógł zobaczyć, że Niemcy nie są narodem niepoprawnych rewanżystów. A niemieccy politycy zaczęli akceptować fakt, że Polska jest wprawdzie partnerem trudnym, ale ważnym, i że rozmawiać można.

"Kto obserwował Kaczyńskiego w mroźnym Berlinie - konstatował komentator dziennika "Die Welt" - ten mógł zauważyć z pewnym zdziwieniem, jak polski prezydent stopniowo tajał, aby na końcu rozmawiać ze swymi niemieckimi partnerami niemal serdecznie".

Przeł. WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006