Nowe Rapallo

Urzędujący (jeszcze) kanclerz i rosyjski prezydent nagle zaczęli się spieszyć. Ich spotkanie, zaplanowane na październik w Moskwie, nieoczekiwanie zostało przesunięte na czwartek 8 września, na 10 dni przed wyborami, po których Gerhard Schröder przestanie być kanclerzem. Zmieniło się też miejsce: nie Moskwa, ale Berlin ma być sceną, na której po raz ostatni wystąpi ów dający do myślenia niemiecko-rosyjski męski duet.

11.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Po cóż to nagłe przyspieszenie? Czyżby Władimir Putin zamierzał wesprzeć Schrödera w jego beznadziejnej już walce o przetrwanie? Czy chce oddać niejako ostatnią przysługę swemu wiernemu druhowi?

Bynajmniej! Berlińskie spotkanie posłuży konkretnemu celowi: na tym tzw. “szczycie energetycznym" podpisana zostanie jedna jedyna umowa gospodarcza. Jedna, ale za to warta grube miliardy - i mająca duże znaczenie polityczne, nie tylko dla Niemiec, ale dla całej Unii Europejskiej. Także - a może przede wszystkim - dla Polski.

Chodzi o umowę między koncernami energetycznymi z Niemiec i Rosji o przeprowadzeniu po dnie Bałtyku rurociągu, mającego w przyszłości transportować rosyjski gaz do Niemiec i dalej na Zachód, z pominięciem Polski. Nie jest to umowa międzypaństwowa, ale koncerny podpiszą ją w obecności Schrödera i Putina - obaj mężowie stanu występują w roli “ojców chrzestnych" przedsięwzięcia. Fakt ten, jak również nagłe przyspieszenie terminu podpisania umowy - byle zdążyć przed przejęciem władzy przez Angelę Merkel i chadecję - nadają całemu wydarzeniu znaczenie bardziej niż tylko symboliczne.

Planowany gazociąg ma przebiegać z Rosji po dnie Bałtyku do niemieckiego portu Greifswald, z pominięciem krajów bałtyckich oraz Polski, a także Ukrainy - czyli tych krajów tranzytowych, przez których terytorium biegną obecnie ropo- i gazociągi z Rosji na Zachód. Od roku 2010 właśnie tą rurą ma płynąć większość rosyjskiego gazu do odbiorców w Niemczech i Europie Zachodniej. W przedsięwzięciu - jego koszty oceniane są na około pięć miliardów euro - uczestniczą firmy z Niemiec i Rosji: czołowy niemiecki koncern energetyczny Eon ze swoją firmą-córką Ruhrgas, a także Wintershall (spółka koncernu BASF); ze strony rosyjskiej występuje państwowy koncern Gazprom.

Powiedzieć, że planowany gazociąg nie leży w interesie Polski oraz krajów bałtyckich i Ukrainy, to mało. Niemiecko-rosyjska “rura" odetnie w istocie wszystkie te państwa niemal od całego transferu gazu między Wschodem a Zachodem Europy.

Protesty Polski i innych krajów przeciw temu dwustronnemu przedsięwzięciu - jak do tej pory formułowane raczej w kuluarach - nie przyniosły efektów. Wspólny list, jaki - wedle informacji “Tygodnika" - zaniepokojony rząd Polski wystosował wspólnie z rządami Litwy, Łotwy i Estonii do przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso około sześć miesięcy temu, pozostaje do dziś bez odpowiedzi.

Tymczasem dla niemieckich i rosyjskich koncernów bałtycka “rura" to świetny interes. Najwyraźniej gdy chodzi o pieniądze - duże pieniądze - przestaje mieć znaczenie fakt, że Polska i kraje bałtyckie są podobno partnerami Niemiec w dwóch zobowiązujących sojuszach: w NATO i Unii Europejskiej. Liczy się biznes.

W ten sposób, choć Schrödera już nie będzie, niemiecka gospodarka zbijać będzie miliardy na jego niegdysiejszej “przyjaźni" z Putinem. Na milczeniu kanclerza w sprawie tego, co dzieje się w Czeczenii. Na jego pochlebstwach pod adresem rosyjskiego prezydenta, którego Schröder nazwał kiedyś “czystym jak kryształ demokratą".

Niektórzy spekulują, że na przyspieszenie podpisania umowy - tak, aby została ona przypieczętowana jeszcze przed wyborami - miały wpływ niedawne wypowiedzi przewodniczącej CDU Angeli Merkel, która podczas wizyt w Paryżu i Warszawie zapowiadała, że jej przyszłemu rządowi zależeć będzie wprawdzie na “strategicznym partnerstwie" Berlin-Moskwa, ale że “partnerstwo" to nie będzie dokonywać się - jak to miało miejsce za rządów Schrödera - ponad głowami Polaków i innych narodów Europy Środkowej.

Czy zatem po objęciu władzy przez panią Merkel niemiecko-rosyjska umowa może zostać wypowiedziana? Niestety, nie należy robić sobie większych nadziei. Wprawdzie również wywodzący się z CDU prezydent Horst Köhler, który w minionym tygodniu przyjechał do Warszawy i Gdańska na uroczystość 25. rocznicy powstania “Solidarności", zapewniał, że jego zdaniem Polska nie powinna być wyłączona z takiego przedsięwzięcia (“Nic o Was bez Was!" - mówił Köhler do polskich słuchaczy, parafrazując hasło z czasów pierwszej “Solidarności"). Z centrali CDU słychać jednak głosy, że pacta sunt servanda.

Bo dobre intencje Köhlera czy nawet Angeli Merkel to tylko jedna strona medalu. Strona druga to wpływ niemieckiej gospodarki na niemieckich polityków. Angela Merkel dotrzyma zapewne słowa i nie będzie pielęgnować skandalicznej “przyjaźni" ze sprawcą tragedii narodu czeczeńskiego; być może zdobędzie się nawet na krytykę tego, co dzieje się w państwie “cara" Putina. Ale tam, gdzie chodzi o twardy biznes, chadecki rząd raczej nie będzie prowadzić innej polityki niż odchodzący po siedmiu latach gabinet Czerwonych i Zielonych. Zmuszeni do wybierania między Rosją a narodami i państwami Europy Środkowej, rządzący w Berlinie wybierali zawsze Moskwę - tak było za czasów Bismarcka i tak jest dziś, gdy niemiecką polityką zagraniczną kieruje (jeszcze) Joschka Fischer.

“Carowie, czerwoni czy biali, są największymi graczami na kontynencie, takie są realia" - skonstatował znany niemiecki dziennikarz Josef Joffe na łamach stołecznego dziennika “Tagesspiegel". “A poza tym - dodawał - carowie ci dysponują substancjami, które uzależniają prawie tak samo jak »śnieg« i »trawa« [kokaina i marihuana - red.], a mianowicie ropą i gazem".

Dwie sprawy obciążają od kilku lat stosunki polsko-niemieckie. Pierwsza to polskie obawy przed relatywizacją niemieckiej winy za II wojnę światową za sprawą projektu “Centrum przeciw Wypędzeniom". Sprawa druga to konstruowana przez Schrödera “oś" Berlin-Moskwa (plus Paryż), która - abstrahując już od faktu, że była wymierzona w Stany Zjednoczone - musiała wywołać w Polsce niemiłe skojarzenia historyczne.

Polskie obawy są w Niemczech w znacznym stopniu ignorowane. Co dowodzi nie tylko braku wrażliwości na to, co myślą i czują sąsiedzi Niemiec z Europy Środkowej, ale także i tego, że choć rozszerzenie Unii Europejskiej dokonało się już ponad rok temu, to Berlin (czy tylko Berlin?) nadal nie traktuje poważnie nowych jej członków.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2005