Pisarz do oglądania

Istnieją co najmniej dwa mocne dowody na to, że życie literackie istnieje. Pierwszy to jego widowiskowe upodabnianie się do życia bez przymiotników; drugi, że irytuje.

17.05.2014

Czyta się kilka minut

Od jesieni do wiosny przydarzyły się trzy literackie afery. Najpierw poszło o principia. Małgorzata Kalicińska, autorka pogodnych i lubianych powieści na tematy, z grubsza biorąc, sercowe i geograficzne, sformułowała problem fundamentalny: dlaczego w Polsce nagradza się tylko twórczość ciemną i pesymistyczną, a jasnej i dającej otuchę nie? Było to w chwilę po przyznaniu Nike Joannie Bator za utwór „Ciemno, prawie noc”, też w końcu niepozbawiony walorów rozrywkowych, trudno więc było odmówić spostrzeżeniu Kalicińskiej słuszności. Bo czy rzeczywiście ciemne jest lepsze lub głębsze, a jasne płytsze i głupsze z definicji? A może powinniśmy wyżej cenić to, co rzadsze, czyli – w naszych warunkach – jaśniejsze?

Potem było o pieniądzach. Kaja Malanowska poskarżyła się na Facebooku, że za swą wartościową, nominowaną do nagród powieść zarobiła okropnie mało. Faktycznie, niedużo, niecałe siedem tysięcy – żaden zarobek. Gdyby choć dostała którąś z nagród lub rzucili się na nią czytelnicy! Niestety, na nagrody za jasna, do czytania – nie dość. Autorka zagroziła porzuceniem zawodu, a świat – jak zwykle w takich razach – odsłonił wszystkie swoje buzie, twarze i gęby. Współczucie, kpina, buta. Płacić więcej, dać stypendia, wyrwać wydawcom, zmusić państwo do troski, zarobić samemu, pisać tak, żeby pisanie się sprzedało, przestać marudzić.

Ale dyskusja nie poszła na marne. Pisarze wzięli los w swoje ręce, ewentualnie powierzyli go agentom. Na razie niektórzy, co podkreślam, żądają więcej za spotkania z publicznością. Pięć tysięcy za wieczór, plus oczywiście hotel, podróż; za jakiś czas skrzynka coli, psychoterapeutka – próbuję się domyślić. Wybitny znawca ludzkiej biedy chce mniej, trzy i pół tysiąca – oraz dodatki. Pisarz dość poczytny, którego powieści regularnie sprzedają się w nakładzie ok. trzech tysięcy egzemplarzy, z dobrymi widokami na przyszłość, uprzejmie, acz stanowczo prosi o dwa tysiące netto. Zauważmy, literatura mówi o pieniądzach! Czy coś w tym złego?

Nie sądzę. Pisarzom należy się prawo do dostatku, jak wszystkim. Ale nic też szczególnie dobrego. Bo pisarz nie jest tożsamy ze swoim dziełem, spotyka się z ludźmi, żeby zwrócić na nie uwagę. Sam rzadko przypomina filmową seksbombę, nie bryluje w telewizji, nie śpiewa, nie tańczy, nie pichci. To utwór jest przyczyną, żeby się z nim widzieć, rzadko na odwrót.

A poza tym, kogo będzie stać na pisarza? „Jeśli tak dalej pójdzie – skarży się przyjaciółka (i przyjaciółka pisarzy), pracująca w jednej z największych instytucji kulturalnych w mieście – to zamiast dziesięciu autorów rocznie, zaprosimy tylko dwóch. Ale których? Zresztą wkrótce i to nie będzie miało znaczenia, bo w ludziach wygaśnie nawyk i ciekawość”. „A może trzech z zagranicy – podpowiadam – bywają popularniejsi i tańsi”. „A może piętnastu poetów, zależy im na czytelnikach, a czytelnikom – elicie czytelników – na nich”. Myśl, że przeciętnemu prozaikowi trzeba zapłacić więcej niż nieprzeciętnemu poecie zdaje mi się nie do zniesienia, cała ta rozmowa zaś coraz bardziej przygnębiająca, więc wyćwiczonym sposobem oddalam się w pośpiechu.

Niedaleko zaszedłem, bo oto dopada mnie „sprawa Andrzeja Franaszka”, trzecia z afer sezonu. Redaktor „Tygodnika”, broniąc poezji wysokich idei, odezwał się być może niezbyt rozważnie i nazbyt emocjonalnie, lecz lawina polemik, jaka zeszła na jego siwiejącą, a obecnie już całkiem siwą głowę, przerosła najśmielsze rachuby. W obronie poezji, która potrafi być sama dla siebie ideą, i przeciw absolutyzowaniu poezji w gruncie rzeczy staroświeckiej stanęli starzy i młodzi, akademicy i amatorzy, hermeneuci i hermetyści, blondyni i bruneci, kawał narodu. A „Gazeta Wyborcza” nie szczędziła łamów. Słowem: piękny widok. Jeśli czegoś mi szkoda, to głównie tego, że niewiele mówiło się o wierszach. Taka okazja nie powtórzy się prędko.

A na koniec, żeby wiadomo było: grzęznę w ciemnościach, w pisarzach się durzę, a do kwestii poezja vs. emocje jeszcze wrócimy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014