Element intymny. Rozmowa z Krystyną Dąbrowską

Krystyna Dąbrowska, poetka: W liceum miałam zielone i niebieskie włosy, później czerwonego jeża, i wtedy wyżyłam się w kwestii farbowania. Moja siwizna może wyglądać na dorabianą filozofię, ale nią nie jest – mam obsesję przemijania.

17.01.2022

Czyta się kilka minut

 / ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL
/ ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA WYBORCZA.PL

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Ile się płaci poetce za wydrukowany wiersz?

KRYSTYNA DĄBROWSKA: Górna stawka za jeden wiersz to 500 złotych brutto. Całkiem dobra to 350 złotych. Stawka przeciętna: trzy wiersze – 300 złotych. Bardzo zła stawka, z którą się spotkałam, to 100 złotych z hakiem za pięć wierszy. Istnieją też niszowe magazyny literackie robione z pasją, które nic nie mogą zapłacić. Redaktorzy mówią to uczciwie.

To z czego żyje poetka?

Studiowałam grafikę i później przez kilka lat zajmowałam się ilustracją i projektowaniem, ale jako wolny strzelec. Ponieważ pisanie stało się dla mnie ważniejsze, coraz mniej się starałam o zlecenia na prace plastyczne i stopniowo zaczęły się one kończyć. Zajęłam się tłumaczeniami, redagowaniem tekstów, różnymi robótkami okołoliterackimi, co też nie jest rewelacyjnym sposobem zarobkowania. Czasami uda się zdobyć stypendium.

Żyję z prac dorywczych, między innymi pisałam po angielsku artykuły dla słoweńskiej gazety internetowej. Źródłem zarobku są też dla mnie spotkania autorskie i zagraniczne festiwale literackie, ale tutaj pandemia przykręciła mocno kurek. Nie mam dzieci, dlatego możliwe jest, bym żyła w ten sposób. Z samej poezji wyżyć się nie da.

Nagrody pomagają?

Bardzo. Zarówno pod względem finansowym, jak i promocyjnym. Poszerzają grono odbiorców, wśród których mogą znaleźć się i tłumacze, a to otwiera drogę do przekładów i publikacji za granicą. Jednocześnie frustruje mnie to, co w Polsce dzieje się wokół nagród – niesłychany teatr ambicji, zawiści, lamentów nad tym, kogo nominowano, a kogo nie. Właściwie wartość poetycką w obiegowym znaczeniu mierzy się tym, czy ktoś dostał Gdynię, Silesiusa, Szymborską. To ślepa uliczka – kapituły przecież tworzą konkretni ludzie, którzy mają swoje upodobania. I nie są wyroczniami.

Lecz mają potężny wpływ.

Kiedyś dla Instytutu Adama Mickiewicza pisałam kobylaste sylwetki pisarzy. Godzinami ślęczałam w bibliotece, przeglądałam m.in. teczkę z recenzjami wierszy Szymborskiej autorstwa Jerzego Kwiatkowskiego. Przenikliwe, dogłębne, fascynujące teksty napisane precyzyjnie, a zarazem przystępnie. To istotne: nie były adresowane tylko do wąskiego grona znawców, ale też do czytelników bez akademickiego zaplecza. Dla mnie dobra recenzja ważniejsza jest nawet niż nagroda – oznacza, że ktoś trafnie zinterpretował wiersze, pracę w języku i wyobraźni, a swoim tekstem przerzuca most między autorem czy autorką a czytelnikami. Teraz już się w ten sposób nie pisze o poezji.

Dlaczego?

Bo nie ma na to miejsca, także w „Tygodniku Powszechnym”. Poezja nie ma dziś prestiżu społecznego. Pod koniec roku w „Książkach. Magazynie do Czytania” Agory publikowany jest ranking najlepszych książek wydanych w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. W tym podsumowaniu z zasady nie uwzględnia się poezji. Jest proza, w tym kryminały, jest reportaż i esej. A wiersze traktuje się jak zgniłe jajo.

Spotkania z czytelnikami są w stanie to zrekompensować?

To są nieporównywalne sprawy. Pamiętam jedno w Lublinie – w ramach Festiwalu Miasto Słowa osiedlowe biblioteki wybierały sobie poetów i organizowały im wieczory autorskie. Mój odbył się w bibliotece wielkości pokoju, w którym teraz siedzimy. Publiczność składała się z ludzi na co dzień wypożyczających stamtąd książki; przyszli nawet nie dla mnie, tylko dlatego, że to było ich ważne miejsce. I autentycznie słuchali, stawiali dobre pytania. Żywo reagowali, czułam, że poprzez wiersze nawiązałam z nimi kontakt, a to rzecz bezcenna, coś, co bardzo dodaje energii.

W Warszawie jest inaczej – tu istnieje duża konkurencja, w tym samym czasie odbywa się mnóstwo wydarzeń kulturalnych. Sukcesem jest, kiedy na spotkanie poetyckie przyjdą znajomi.

A jak jest za granicą na międzynarodowych festiwalach?

Najlepsze doświadczenia mam z Ameryki Południowej i Centralnej – z Kolumbii i Nikaragui. To kraje nękane ciągłymi wojnami, przewrotami, korupcją. Dla Kolumbijczyków i Nikaraguańczyków poeta, poetka to jest ktoś – jak w Polsce w latach 80. Na festiwale przychodzą stadionowe tłumy. Wiersze czytane są w językach oryginalnych i w przekładzie hiszpańskim – jednego wieczora ludzie słuchają nawet trzydzieściorga poetów. Dla nich to otwarcie na świat, powiew wolności. W Medellín, mieście kojarzonym głównie z kartelami narkotykowymi, odbywa się najważniejszy w Ameryce Południowej festiwal poetycki. W trakcie ceremonii jego zamknięcia, którą zorganizowano w parku, zaczęło padać. My, poeci, czytaliśmy nadal, a ludzie rozłożyli parasolki i popijając rum słuchali przez kilka godzin.

Niedługo potem odbyłam spotkanie autorskie w Berlinie. Przyszło na nie może z dziesięć osób, siedzących bez ruchu, z kamiennymi twarzami, z których nie da się wyczytać żadnych emocji.

Co z nimi nie tak?

W krajach demokracji i dobrobytu poezja jest aberracją, dziwactwem. A tam, gdzie panuje polityczny ucisk, ma ona w sobie wyzwalającą siłę. Popularność poezji w Ameryce Łacińskiej wiąże się też na pewno z innym, swobodniejszym podejściem do słowa. Na festiwalu w Nikaragui zarządzono, że każdy poeta dostaje na czytanie pięć minut. Europejczycy i Azjaci byli zdyscyplinowani, trzymaliśmy się tych ram, a poeci latynoamerykańscy recytowali rozbuchane, półgodzinne poematy, nie przejmując się czasem i wytrzymałością słuchaczy.

To ile wiersz kosztuje Ciebie?

Sporo emocji, energii, czasu. Niektórym ludziom zdaje się, że wiersz ot tak spada z nieba.

Nie spada?

Bywa, że nagle pojawia się błysk, wiem, co mam pisać.

I wiersz gotowy?

Potem długo szlifuję. A jeśli nie szlifuję, co naprawdę zdarza się rzadko, to mam poczucie, że zapracowałam na to, nawet o tym nie wiedząc. Ostatnio napisałam wiersz pod tytułem „Gry dziecięce”. O tym, że prawie każde dziecko wymyśla, niezależnie od innych, grę w przeskakiwanie szczelin między płytami chodnika. Później przeglądałam stare notatki i znalazłam pomysł na ten wiersz zapisany już kilka lat temu.

Inkubował się?

Coś w tym rodzaju. Dużo też kosztuje moment, kiedy wychodzę z wierszami do ludzi. Jeśli są naprawdę osobiste, dotykają czegoś, co dla mnie trudne, to dobrze, żeby się odleżały w szufladzie. Wiosną w Wydawnictwie a5 ukaże się mój nowy tomik i znajdzie się w nim wiele wierszy, które powstały dwa, trzy lata temu. Przetestował je czas – emocje w nich zawarte niesie forma. Ona sprawia, że tekst oddziela się ode mnie i słabiej jestem z nim związana.

Poezja niesie w sobie ryzyko – upubliczniasz to, co prywatne. Z jednej strony nie może być pamiętnikiem uczuć, a w każdym razie nie tylko nim, z drugiej musi zawierać element intymny – wynikający z tego, że się otwierasz. I od tej chwili każdy ma prawo powiedzieć, że to nic niewarte.

Intymne jest pisanie o utratach?

Utrata przyjaźni jest bolesna. Inaczej jest z nią niż z utratą miłości… Gdy kończy się związek, moment rozstania jest przeważnie radykalnym cięciem. Towarzyszą temu dramatyczne rozmowy i sceny – wszystko staje się jasne. A przyjaźń potrafi psuć się latami zupełnie niepostrzeżenie, trudno to uchwycić, pojąć.

I tu kolejne trudne emocje – pisząc o utracie, poniekąd trzeba się w niej ponownie ubabrać.

Wrócić do bolesnych doświadczeń?

Co zresztą niczego nie gwarantuje – można napisać o nieudanej miłości albo o śmierci kogoś bliskiego, a ten wiersz okaże się kiepski. Wyjściowy impuls nie zapewnia jakości wiersza. Zdarza się, że chcę napisać o czymś, co głęboko przeżywam, i nic z tego nie wychodzi.

A ta utracona przyjaźń, o której wspomniałaś?

Z przyjaciółką znamy się jeszcze od szkoły średniej, chodziłyśmy na lekcje rysunku, razem studiowałyśmy, trudno coś takiego przerwać. Ona od lat mieszka za granicą, więc widujemy się rzadko, głównie utrzymujemy kontakt telefoniczny i internetowy. A to nie to samo, co spotkanie w cztery oczy. Chyba obie nie zorientowałyśmy się, że rozchodzą się nasze ścieżki, że każda żyje innym życiem i czego innego od życia oczekuje. Ona urodziła dziecko, czuła się samotna w macierzyństwie, nie byłam wówczas, jej zdaniem, wystarczająco blisko. Potem ja z kolei miałam o coś pretensje. Zdarzyła nam się kłótnia, która dużo zepsuła, nie potrafiłyśmy już tego naprawić.

Rywalizacja?

Wkradły się ambicje, mimo że zajmujemy się innymi obszarami sztuki, przyjaciółka jest malarką. Później ona zachorowała na raka piersi. Na szczęście wyszła z tego. Zaczęłyśmy więcej rozmawiać, w niej, na przekór wszystkiemu, obudziła się radość życia, jakiej wcześniej nie znała. Rzeczy dawniej ją przygniatające przestały mieć znaczenie. Cierpienie, przez które przeszła, uzmysłowiło mi, ile dla mnie znaczy.

I nadal istnieje między nami bliskość, ale są też sprawy, o których powinnyśmy porozmawiać, a nie porozmawiałyśmy i nie wiem, czy to zrobimy. Nawarstwiają się nieporozumienia i potem nawet nie wiadomo, jak i z której strony tego dotknąć, by na nowo się nie poranić. To wszystko, co się zdarzyło, wiążę z naszym wiekiem – przyjaźnie trwają dekadami, w tym czasie ludzie zmieniają się. A my tego nie zauważamy bądź nie chcemy zauważyć. Wydaje ci się, że kogoś znasz, i nagle okazuje się, że to już zupełnie inny człowiek.

Co wtedy?

Nie pozostaje nic innego, jak zaakceptować, że z osobą kiedyś bliską już się wewnętrznie nie spotkamy. Czasami życie jest mądrzejsze i dzieje się nagle coś takiego, co doprowadza do ponownego spotkania. Jedno dla mnie jest pewne: ludzie, z którymi byliśmy mocno uczuciowo związani, nawet jeśli ich stracimy, są już nieusuwalną częścią nas.

Pokazujesz komuś swoje wiersze przed publikacją?

Te świeżo napisane pokazuję Piotrowi Matywieckiemu, którego poznałam jeszcze w szkole średniej – wtedy pierwszy raz zaniosłam mu próbki mojej pisaniny. Poza tym przyjaciołom, którzy nie zajmują się zawodowo literaturą, ale są świetnymi, uważnymi czytelnikami.

Mamie?

Też. Jest biologiem i przede wszystkim sprawdza, czy w moich wierszach wszystko się zgadza pod względem przyrodniczym – na przykład nazwy i zachowania ptaków, których u mnie dużo. Mama nie podchodzi do moich wierszy emocjonalnie, nie traktuje ich jako wyznań swojego dziecka, tylko jako teksty literackie. Chociaż na pewno dowiaduje się z nich o mnie rzeczy, których bym jej nie powiedziała.

A reakcja mamy na „Głos babci”? To wiersz o jej matce, który znalazł się w tomiku „Ścieżki dźwiękowe”.

Miała zastrzeżenia, że napisałam o stołku dziadka, z którego szuflady wysypały się pliki banknotów. Mama była ogromnie związana ze swoim ojcem – przedwojennym nauczycielem, a po wojnie dyrektorem szkoły dla dzieci niepełnosprawnych. Ja dziadka nie znałam, umarł, zanim się urodziłam. Wierzę mamie, że był wspaniałym człowiekiem, a zarazem myślę, że go idealizuje.

Babcia pod koniec życia opowiedziała mi o incydencie ze stołkiem. Był to stary grat i raz w trakcie porządków postanowiła wynieść go na śmietnik. Wtedy na podłogę poleciały banknoty. Okazało się, że to tajne oszczędności dziadka, które prawdopodobnie gromadził przez lata, odkładając pieniądze ze swojej pensji. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że jednocześnie babcia pracowała jako księgowa na dwóch etatach, żeby jakoś utrzymać rodzinę. Wychodziła z domu na całe dnie, jej dwiema córkami opiekowała się mieszkająca z nimi ciocia Irka, starsza siostra babci. W tych okolicznościach stołek z majątkiem ukrytym w szufladzie nieco psuje wizerunek dziadka. Mama nie mogła mi darować, że musiałam ten stołek wstawić do wiersza. A dla mnie był tam konieczny.

„W jej głosie było światło” – tak w wierszu napisałaś o babci.

Babcia nawet na starość miała młodzieńczy, pełen życia głos. Dożyła 101 lat. Urodziła się w roku 1915 i jak na tamte czasy była nowoczesna. Z jednej strony wierząca katoliczka, z drugiej mówiła otwarcie, że zawsze chciała mieć dzieci, ale męża to już niekoniecznie. Była tolerancyjna, z poczuciem humoru, ciekawa świata, mimo że nigdy nie wyjechała za granicę. Babcia wcześnie owdowiała – dziadek był od niej ponad dwadzieścia lat starszy. Być może to sprawiło, a także jej silna osobowość, że obie córki, czyli moja mama i ciotka, czuły się z nią niesłychanie zżyte. Kiedy jako dziewczynka powierzałam mamie sekret, to natychmiast musiała opowiedzieć wszystko babci. Mówiłam mamie, że niekoniecznie powinna to robić. Dla niej było to jednak oczywiste – były jak naczynia połączone.

Babcia nie miała w sobie nic apodyktycznego, nie była rodzinnym tyranem, ale odznaczała się mocną obecnością, którą ja chwilami odbierałam jako nadobecność. Nadobecność przedziwną, bo cichą i łagodną, a przy tym niekwestionowaną – dla mamy i cioci babcia była najwyższym autorytetem we wszystkich życiowych sprawach. Autentyczną matryjarchą.

Babcia opowiadała o okupacji?

Pod koniec życia nie mogła chodzić, trzeba było gotować jej obiady, spędzałam z nią wtedy dużo czasu. A ona, z natury powściągliwa, zaczęła więcej niż dotychczas opowiadać o sobie i swoich wojennych doświadczeniach. Babcia całą okupację spędziła w Warszawie. Cudem przeżyła, nieraz była o włos od śmierci. Prababcia nie akceptowała tego, że jej córka spotyka się z dużo starszym mężczyzną, w dodatku rozwodnikiem. Pewnego dnia tak się o to pokłóciły, że babcia wyszła z domu trzaskając drzwiami i noc spędziła u swojego ukochanego. Tego samego dnia siostrę babci, Irkę, która działała w konspiracji, złapało gestapo. Niemcy przyszli do mieszkania i aresztowali całą rodzinę, z wyjątkiem babci, która nie wróciła wtedy na noc. Prababcia i ciocia Irka trafiły do Auschwitz, brat babci, cierpiący na depresję, do Ravensbrück. One przeżyły, on nie. Ciocia Irka, zanim ją wysłano do obozu, była torturowana na Pawiaku. Wybili jej wszystkie zęby. Jej chłopaka zakatowano. Nigdy się już z nikim nie związała.

Babcia opowiedziała mi, że miała przyjaciółkę Żydówkę, która dzięki tak zwanemu dobremu wyglądowi, mieszkała po aryjskiej stronie na fałszywych papierach i załatwiała ludziom z getta wyjście i kryjówkę. Proponowała mojej babci, żeby kogoś przyjęła. Odmówiła, bała się.

Miała wyrzuty?

Do końca życia. Kiedy bliscy babci znaleźli się w obozie, jako nie-Żydzi mogli dostawać paczki. Czuła się za nich odpowiedzialna, uznała, że jeśli jej się coś stanie, oni też zginą, bo nikt im tych paczek już nie wyśle. Tuż przed śmiercią popadła w stan, który lekarze nazywają splątaniem. Człowiek ma wtedy wizje, przenosi się w różne czasy ze swojej przeszłości. Babci wydawało się, że spaceruje po ulicach przedwojennej Warszawy, że wokół są gwarne restauracje, że kipi w nich nocne życie. To też charakterystyczne: na koniec życia do głosu dochodzą głębokie pokłady pamięci, dotąd przykryte codziennością. A splątanie powoduje, że puszczają hamulce, uwalnia wspomnienia zarówno szczęścia, jak i traumy, wyrzuca na wierzch tęsknoty.

Masz siwe włosy jak babcia? W wierszu „Jeżeli siwe włosy” piszesz, że u kobiet w Twojej rodzinie pojawiają się one koło dwudziestki i nie idą na układ z grzebieniem.

Zaczęłam siwieć bardzo wcześnie, jak mama. Mama miała dawniej piękne, naturalnie rude włosy, ale nigdy nie próbowała wrócić sztucznie do tego koloru. A babcia, jeszcze jako młoda, ale już siwiejąca kobieta, usłyszała kiedyś w pracy, jak ktoś wskazując na nią powiedział: proszę zapytać tej starszej pani. Od tego czasu się farbowała.

Sama tego nie robisz.

W liceum miałam zielone i niebieskie włosy, później czerwonego jeża, i wtedy wyżyłam się w kwestii farbowania. Moja siwizna może wyglądać na dorabianą filozofię, ale nią nie jest – mam obsesję przemijania. Uznałam, że jak zacznę się farbować, to sama będę się oszukiwać, że czas nie dotyka mojej fizyczności. Lepiej od początku przyjąć do wiadomości przemijanie – i w ogóle to, że się zmieniam – niż to maskować. Ale też siwe włosy po prostu mi się podobają. Od kilku lat panuje moda na siwiznę, nadal jednak życzliwe osoby sugerują, żebym się pofarbowała, bo wyglądam staro. Odzywa się tu pierwotny sposób myślenia – siwizna oznacza kobietę w wieku niereprodukcyjnym, która nie może już rodzić dzieci, więc nie jest pełnowartościowa.

Liczysz ludziom lata?

Denerwuje mnie tradycyjne przekonanie, że kobiety nie powinny podawać swojego wieku, dlaczego nie? Czytając książkę napisaną przez kobietę, chcę wiedzieć, ile autorka ma lat, jak jej wiek i życiowe doświadczenie mają się do świata wykreowanego w powieści czy tomie wierszy.

Odkąd pamiętam, bałam się śmierci: w swoje trzynaste urodziny ze zgrozą myślałam o tym, jaka jestem stara. Śmieję się z tego, ale tak było. Myślę też, że lęk przed przemijaniem pcha mnie do pisania wierszy. Tworzenie form jest jakimś sposobem na zatrzymanie chwili. Kiedy intensywnie coś przeżywam – może to być choćby opowiedziana mi przez kogoś historia – mam poczucie, że jak o tym nie napiszę, przeżycie zblaknie, emocje ulotnią się, i już nie będę miała dostępu do tej opowieści czy wrażenia, które chciałam utrwalić. I nie zostanie po nich żaden ślad.

Śmierć jest do oswojenia?

Kilkanaście lat temu na wymianie studenckiej w Stanach miałam wypadek, mało co nie umarłam. Paradoksalnie to było wyzwalające. Byłam pogubiona, studia plastyczne przestawały mnie interesować, docierało do mnie, że w tej dziedzinie nie mam dużo do powiedzenia. Działy się rzeczy sprawiające, że źle się czułam w swojej skórze. I właśnie wtedy odwiedziłam znajomą w Nowym Jorku, która pożyczyła mi rower, żebym objechała Manhattan. Wycieczka skończyła się zderzeniem z ciężarówką.

Ten wypadek sprawił, dosłownie i metaforycznie, że musiałam przestać gnać. Leżałam w uniwersyteckim szpitalu, z mojego punktu widzenia luksusowym, w dwuosobowym pokoju z wielkim oknem. Nie mogłam nic robić. Nikt nic ode mnie nie chciał i ja od siebie nic nie chciałam, wreszcie. Wtedy sobie odpuściłam – bo wcześniej wiecznie byłam z siebie niezadowolona. Pamiętam pierwsze szpitalne śniadanie po operacji – jajko na twardo. To jajko było dla mnie cudem – że ono jest, a ja mogę je zjeść. Chyba nigdy nic mi tak nie smakowało. Po tym wypadku wiele się zmieniło. Po pierwsze, zaczęłam bardziej doceniać życie. Po drugie, mniej planować – do tego momentu byłam osobą nieustannie wybiegającą w przyszłość, zamartwiającą się, że nie zawsze mogę zrealizować swoje zamiary.

Po trzecie, zadebiutowałaś potem jako poetka. W 2006 r. ukazał się tom „Biuro podróży”.

Są takie doświadczenia – tak też było z pandemią – które sprawiają, że następuje moment przymusowego zatrzymania i zmienia się nasze postrzeganie świata. Szkoda, że tego widzenia – ostrego, wnikliwego – nie można zatrzymać na dłużej. Zawsze w końcu wraca codzienność i siłą rzeczy znowu zaczynamy przywiązywać się do naszych scenariuszy i nawyków, martwić się o różne pierdoły. Chwilę olśnienia przykrywa kurz. I pewnie nie da się inaczej, nie do zniesienia byłoby ustawiczne życie na krawędzi – w stanie wzmożonej czujności i w rozdrapanych ranach. ©

KRYSTYNA DĄBROWSKA (ur. 1979 r.) jest poetką, eseistką i tłumaczką. Laureatka Nagrody Kościelskich (2013), Nagrody im. Wisławy Szymborskiej (2013), Nagrody Literackiej m. st. Warszawy (2019). Autorka tomików wierszy „Biuro podróży”, „Białe krzesła”, „Czas i przesłona” i „Ścieżki dźwiękowe”. W 2021 r. w Wydawnictwie a5 ukazał się tomik „Ararat” Louise Glück, laureatki literackiego Nobla 2020, w jej tłumaczeniu.

HIBERNUJĄCE ZWIERZĘ

Rano zadzwoniła przyjaciółka. Ten telefon

wyrwał naszą przyjaźń z zimowego snu.

Jeszcze się wybudza; w potarganej sierści

strzępy mejli – skąpych, słanych rzadko,

ale w czasie mrozów tylko one

dawały jej ciepło. Tylko? Też podskórna

warstwa tłuszczu: wieloletni zapas

rozmów o wszystkim, wspólnego śmiechu, płaczu,

który nie zniósłby innego świadka niż ta druga.

Nasza przyjaźń kursowała między dwoma krajami,

po kociemu wyczuwała ból, kładła się na chorych miejscach,

nie przepłoszyły jej miłości, narodziny dziecka,

brak widoków, blask fleszy.

A rozsypała się przez błahą kłótnię.

Jak ktoś, kto przeżył wojnę, po czym umiera

od skaleczenia w palec przy otwieraniu konserwy.

I cała wojna jest w tej rance.

Nie powiedziałam tego przyjaciółce:

że nienawidzę telefonów rano, przecież wie,

i kocham ją, że zadzwoniła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2022