Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wracając zaś do Beatlesów: w roku następnym sytuacja radykalnie się zmieniła. Zespół dokonał w Stanach czegoś absolutnie nowego; zaczęło się od trwających niecałe trzy minuty piosenek, skończyło się na przewrocie w kulturze, obyczajach, ekonomii, polityce. Zgoda: amerykańska podróż Beatlesów została dobrze przygotowana, do czego przyłożył się również (dyskontując zarazem całą sytuację) Capitol. Niemniej były to jeszcze czasy, kiedy rzecz sprowadzała się jednak do innowacji, a nie do promocji.
Cztery kapitolińskie albumy Beatlesów (znacznie różniące się programem od płyt angielskich) wznowiono teraz z wielkim pietyzmem. Wydawcy możliwie dokładnie powtórzyli oryginalne okładki longplayów (“Meet The Beatles! The First Album by England’s Phenomenal Pop Combo"), dołączyli przepiękną książeczkę, niewątpliwe arcydzieło wśród tego rodzaju edycji (jego twórcy podpisują się: Wherefore Art?). Zawartość muzyczna została zdublowana: każdy krążek zawiera nagrania w wersji stereo i mono. I tu efekty są różne. W nagraniach najstarszych stereo jest dość sztuczne, na zasadzie kanał lewy - kanał prawy. Owszem, zyskuje się ciut więcej przestrzeni (lekki pogłos wokali), ale nagrania mono, z ich większą dynamiką, nieraz dają paradoksalnie wrażenie przestrzeni pełniejszej (“Please Mr. Postman"). Im później, tym stereo lepsze: “Thank You Girl" z basem przez środek, ładnie zrobiona “Long Tall Sally", bardzo, by tak rzec, harmonijnie rozdzielone głosy w “Things We Said Today". Mimo zastrzeżeń warto było tę próbę cyfrowego stereo podjąć. Choćby po to, by odkryć trzy nuty zagrane na organach w “Mr. Moonlight" (2:27-2:29), których nie było słychać wcześniej, w mono.