Kompas z ciszy

Zarabiali grając na ulicy. Tak się spodobali jednej ze słuchaczek, że kupiła dwie ich płyty dla młodszego brata. Ten, po kilkunastu latach, już jako gwiazda rocka, zaprosił ich na tournée po USA.

03.05.2021

Czyta się kilka minut

Irena i Vojtěch Havlowie, marzec 2021 r. /  / JAN HUBACEK / MATERIAŁY PRASOWE
Irena i Vojtěch Havlowie, marzec 2021 r. / / JAN HUBACEK / MATERIAŁY PRASOWE

Ponad trzydzieści lat temu, sięgając po muzykę dawną, minimalizm i folk, Irena i Vojtěch Havlowie zaczęli rozwijać swój muzyczny język. Od tego czasu ich kraj zmienił ustrój i granice, przemijały mody, a oni sami bywali i w centrum wydarzeń, i na bocznym torze. Nigdy jednak nie zeszli z kursu. Wydana właśnie kompilacja „Melodies In The Sand” stanowi świetną okazję, by pójść za nimi tą niezwykłą drogą.

Poznali się na studiach w Pradze. Nie zwlekali z decyzją, by wspólnie grać i wspólnie żyć. Była pierwsza połowa lat 80., kiedy ona przyjęła nazwisko młodego absolwenta konserwatorium muzycznego, godząc się tym samym na drobne nieprzyjemności.

– Kilkakrotnie zdarzało się, że ktoś chciał odwołać nasz występ, bo na plakacie napisano „Havlowie” – wspomina kompozytor Vojtěch Havel. – Nie było lepiej, gdy byliśmy podpisani „I.V. Havlowie”, bo to kojarzyło się ludziom jednoznacznie z braćmi Ivanem i Václavem, wiadomo.

Czechosłowackie służby tylko traciły czas, ponieważ ci Havlowie szukali wyjścia z ponurej szarzyzny tamtej epoki w zupełnie inny sposób niż przyszły prezydent Republiki. Klasycznie wykształcony Vojtěch grywał w zespołach jazzowych i rockowych, ale najbardziej pociągała go muzyka dawna, którą zgłębiał wraz z prekursorskim w skali kraju ansamblem Musica Antiqua Praha. Zachwycony twórczością mistrzów doby renesansu czy baroku, z zapałem studiował ówczesne techniki wykonawcze. Problemem był instrument. Jako wykształcony wiolonczelista Havel marzył o violi da gamba, których w Czechosłowacji nie było.

– Jedyną możliwością było kupienie tego instrumentu w NRD i przemycenie go do kraju – wspomina muzyk. – Pamiętam dobrze naszą samochodową wyprawę do mistrza Langhammera i nocny przejazd przez granicę. Violę trzymaliśmy pod nogami.

Havel musiał się kryć także z drugim zespołem, w którym w tym czasie grywał. W repertuarze skupiającej się na muzyce współczesnej Agon Orchestry znajdowały się kompozycje twórców amerykańskich: George’a Crumba, Steve’a Reicha czy Philipa Glassa. Utwory nieobecne w bibliotekach szkół muzycznych – nie mówiąc o mediach – młodzi wykonawcy znali z przegrywanych w nieskończoność taśm. Ich praskie wykonania organizowali potajemnie, by uniknąć cenzury.

Choć kompozycje prezentowane przez te dwa zespoły dzieliły setki lat, łączyły je wymagania, jakie stawiały przed wykonawcą – nienagannego warsztatu, bezwzględnej wierności wobec tabulatury czy partytury. Havel uznał wtedy, że brakuje mu przestrzeni na osobistą ekspresję i artystyczną wolność. Chciał też pracować z żoną, która podzielała jego muzyczne fascynacje, ale nie miała klasycznego wykształcenia. Wspólnie zawiązali więc ansambl Capella Antiqua e Moderna stanowiący naturalną kontynuację wcześniejszej drogi Havla. Ten zespół, przez który przewinęło się około siedemdziesięciu instrumentalistów, wykonywał przede wszystkim autorskie kompozycje, a w jego koncertowych programach inspiracje muzyką dawną mieszały się z awangardą.

– Bardzo podobało nam się takie przeskakiwanie pomiędzy epokami – wspomina Havel. – Znajdowało odzwierciedlenie w instrumentarium: my graliśmy na violach da gamba, ktoś na szałamajach czy starych fletach, a do tego pojawiał się kontrabas, pianino, ale też tabla czy gongi. Punktem wyjścia dla wielu kompozycji była dostępność instrumentalistów. Ustalaliśmy, kto będzie mógł wziąć udział w nadchodzącym koncercie, i pod taki skład pisaliśmy muzykę.

Instrumentarium rodem z południowo-wschodniej Azji współgrało z duchowymi poszukiwaniami małżeństwa; Havlowie już wtedy nawiązali bliską relację z pochodzącym z Radżastanu joginem, który odwiedził Pragę. Wówczas nie wyobrażali sobie, że za kilka lat złożą mu rewizytę.

Minimalizm ery twórczego chaosu

Zmiany ustrojowe wpłynęły na karierę Havlów na wiele sposobów. Z gruntu niekapitalistyczny twór, jakim była Capella Antiqua e Moderna, prędko przestał istnieć. Okazało się, że grupa mogła funkcjonować jedynie w realiach zamkniętych granic i braku perspektyw na indywidualny sukces. W nowym ustroju artyści szybko wzięli sprawy w swoje ręce, stawiając na indywidualny rozwój, ruszając w trasy, emigrując – realizując cele dotychczas nieosiągalne. Lata 90. naznaczyła eksplozja kreatywności, spontaniczności, przybierającej niejednokrotnie formę twórczego chaosu. Oferującego niespotykane możliwości zamętu, który trwał latami, dopóki fonograficzni giganci z Zachodu nie uporządkowali nowego rynku zgodnie z biznesowymi prawidłami.

W twórczości Havlów z tego okresu wciąż słychać echa muzyki dawnej czy minimalizmu. Rewolucja polegała więc nie na zmianie estetyki, lecz personelu.

– W latach 80. imponowało nam to potężne brzmienie Capelli i nieskończone możliwości, jakie oferował taki skład – tłumaczy Havel. – Kiedy jednak gra zespołowa zaczęła ustępować indywidualizmowi, zaczęliśmy grać we dwoje. To był naturalny zwrot, bo z Ireną zawsze świetnie się rozumieliśmy. Muzyka to część naszego wspólnego świata.

Aby nie utracić możliwości brzmieniowych, jakie dawał poprzedni zespół, Havlowie zaczęli uczyć się gry na kolejnych instrumentach. Już na wydanej w 1990 r. płycie „Háta H.” duet sięgnął po kilkanaście instrumentów. Dwóm violom da gamba towarzyszyły m.in. dźwięki pianina, wiolonczeli, kotłów czy tybetańskich mis. Przede wszystkim jednak na tej płycie słyszymy głos Ireny Havlovej – najczęściej w postaci krótkich wokaliz, ale zapowiadał on rosnące zainteresowanie małżeństwa formami bliższymi piosence.

– Inspiracją była dla nas wcześniejsza współpraca z poetą i gitarzystą Oldřichem Janotą. Począwszy od albumu „Háta H.” Irena zaczęła pisać coraz więcej tekstów, które zazwyczaj mają formę zbliżoną do haiku – krótkie obrazy przyrody.

Przez lata 90. Havlowie w zasadzie co roku wydają kolejne płyty. Czasem zawierają one bardziej piosenkowy repertuar („Něžně ke světlu”), innym razem stanowią świadectwo fascynacji tradycyjną muzyką Radżastanu czy jawajskim gamelanem. Duet jeździ po całym świecie, współpracując z praskim Teatrem Archa i twórcami z kręgu tańca nowoczesnego. Irena i Vojtěch podróżują też do Indii, gdzie nie tylko odwiedzają swojego dawnego mistrza, ale także kręcą filmy dokumentalne. Poza tym współpracują z radiem i telewizją. I nawiązują okazjonalne kontakty z zagranicznymi dziennikarzami i bookerami.

– Mam wrażenie, że na początku lat 90. zachodnie media były autentycznie zainteresowane twórczością z naszej części świata – tłumaczy Havel. – Ciekawiło ich, co się kryło za tą żelazną kurtyną. Poza tym Praga szybko stała się popularna wśród obcokrajowców. Wielu turystów z Ameryki czy Wielkiej Brytanii zaglądało do tutejszych sklepów z płytami w poszukiwaniu interesujących czeskich nagrań, które mogliby zabrać do domu.

Po latach jedna taka płyta zapewniła Havlom niespodziewany rozgłos.

Wdzięczność młodszego brata

Albumem, który zwrócił uwagę krytyki na twórczość Havlów, było wydane w 1991 r. „Malé modré nic”. Płyta ukazała się nakładem niewielkiej wytwórni, ale była szeroko dystrybuowana za granicą. Jej największy rzecznik nie otrzymał jej jednak w wyniku działań marketingowych z prośbą o recenzję lub emisję w radio. Trudno, aby tak było, skoro miał wówczas czternaście lat.

– Zaraz na początku lat 90. mieliśmy w planach podróż do Indii, ale ­brakowało nam pieniędzy – wspomina ­Havel. – ­Pojechaliśmy więc do Holandii, aby trochę zarobić, grając na ulicy. Traf chciał, że w tym czasie starsza siostra Bryce’a Dessnera studiowała tam taniec. Nasza muzyka bardzo jej się spodobała, więc kupiła od nas dwie płyty, które po powrocie do domu sprezentowała czternastoletniemu bratu.

Dziesięć lat później ten młody chłopak rozpoczął błyskotliwą karierę muzyczną. Jako gitarzysta popularnego rockowego zespołu The National szybko zapracował na status gwiazdy. Dał się również poznać jako zdolny kompozytor muzyki współczesnej. Pomimo licznych sukcesów i kalendarza wypełnionego koncertami Dessner nie zapomniał o enigmatycznej dwójce z Czech, która – jak twierdził – zainspirowała go do obrania muzycznej ścieżki. Kilkanaście lat po otrzymaniu pamiętnego prezentu Amerykanin zaprosił Havlów na tournée po Stanach Zjednoczonych. Jego kulminacją był występ na festiwalu MusicNOW w Cincinnati, gdzie duet dzielił scenę z gwiazdą amerykańskiego folku – Sufjanem Stevensem.

Po tej trasie Dessner pomagał Havlom jeszcze kilkakrotnie. Np. wysyłając kopię płyty „Malé modré nic” swojemu przyjacielowi – francuskiemu reżyserowi Vincentowi Moonowi, specjalizującemu się w dokumentach muzycznych. Zachwycony twórczością czeskiego duetu filmowiec wybrał się do Pragi, gdzie nakręcił „Little Blue Nothing”. Rok później na płycie „Aheym”, napisanej z myślą o Kronos Quartet, Dessner złożył hołd Havlom kompozycją „Little Blue Something”.

Możliwe, że pośrednio dzięki staraniom gitarzysty The National twórczość Czechów poznał podczas wizyty w Nowym Jorku holenderski producent muzyki elektronicznej i wydawca – Johnny Nash.

– Momentalnie wessało mnie w ich świat: wyciszony, przestrzenny, w niezwykły sposób operujący czasem – tłumaczy szef wytwórni Melody As Truth. – Usłyszałem artystów niezwykle zaawansowanych w swojej delikatnej ekspresji.

Tak jak wcześniej Moon, Nash również zarezerwował bilet do Pragi i poleciał na spotkanie z Havlami. W rezultacie otrzymał pełen dostęp do ich muzycznego katalogu i zgodę na wydanie archiwalnej kompilacji: – To był bardzo długi proces, bo samo przesłuchanie tych nagrań zajęło mi prawie rok. Początkowo myślałem, że wydam wznowienie którejś z ich płyt, ale materiału było tak dużo, że pomysł ewoluował w stronę składanki. Dzięki niej chciałbym wprowadzić słuchacza w niezwykły świat Havlów.

Płyta „Melodies In The Sand” świetnie wywiązuje się z tego zadania. Wśród dziesięciu zebranych na niej kompozycji znajdziemy utwory instrumentalne i takie, w których słyszymy śpiew Ireny Havlovej. Choć przeważają tu utwory nagrane w duecie, znalazło się też miejsce dla dwóch nagrań autorstwa Capella Antiqua e Moderna: pierwsze z nich kończy poruszająca wokaliza rodem z katalogu brytyjskiej wytwórni 4AD, drugie niski, wygrywany na fagocie drone, którego nie powstydziłby się Jóhann Jóhannsson. Ponury minimalizm rozpisany na instrumenty smyczkowe dopełniają liryczne miniaturki na pianino w duchu Harolda Budda.

Kompilacja zebrała entuzjastyczne recenzje w prasie, włączając w to najbardziej poczytne anglojęzyczne media muzyczne. Tak jak zaproszenie od Dessnera, pojawiają się one z pewnym opóźnieniem, bo Havlowie dobrych kilka lat temu porzucili nagrywanie albumów i obecnie koncentrują się na tworzeniu muzyki filmowej. W 2017 r. „Krzyżaczek” Václava Kadrnki ze ścieżką dźwiękową ich autorstwa zdobył główną nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu w Karlowych Warach. Po takim sukcesie reżyser zaprosił muzyków do współpracy przy następnej fabule, której premiera została przesunięta ze względu na pandemię. Skomplikowało to sytuację artystów, którzy już wcześniej wyprowadzili się do małego miasteczka na Morawach – rodzinna Praga stała się dla nich zbyt droga. Havel nie ma jednak wątpliwości, że jest to niewielka cena za możliwość konsekwentnego podążania swoją drogą.

– Mamy to ogromne szczęście, że przez całe życie zajmujemy się jedynie muzyką. Owszem, bywały okresy, kiedy w ogóle nie mieliśmy pieniędzy, ale ostatecznie zawsze dawaliśmy sobie radę. Najważniejsze jest to, że działamy po swojemu. Że pozostajemy skoncentrowani na tym, co naprawdę ważne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 19/2021