Patriotyzm i patologia

Doświadczony kolejarz tłumaczył mi to kiedyś tak: każda katastrofa ma dwie przyczyny.

18.11.2013

Czyta się kilka minut

Gdy zepsuje się jedno urządzenie albo zdarzy się jeden ludzki błąd, problem jest z reguły wychwytywany przez systemy zabezpieczeń. Jeśli dwie rzeczy idą nie tak równocześnie, efekty nakładają się na siebie, doprowadzając do nieszczęścia. Stąd po każdej katastrofie tak trudno przypisać komuś winę – szczególnie wtedy, gdy dwie przyczyny leżą po stronie różnych podmiotów, do tego wrogich. Każdy z nich, poniekąd naturalnie, do swoich przewinień podchodzi z większą wyrozumiałością. Wszak gdyby nie druga strona, nasze błędy nie spowodowałyby niczego złego. Rzecz wcale się nie upraszcza, jeśli nie ma pełnej symetrii: pokusy i poczucie krzywdy mają jeszcze więcej pożywek, bo jeszcze trudniej wyważyć winę. Zamieszki i zniszczenia, do których doszło w Warszawie w Święto Niepodległości, podlegają tej właśnie logice.

Jest standardową rolą opozycji, by kapitalizować niezadowolenie społeczne. Jeśli ktoś czuje się skrzywdzony działaniami władzy, zasługuje na wysłuchanie – jednak nie zawsze zasługuje na poparcie. Tymczasem w ramach nasilenia sporu z PO, jakiś czas temu PiS zwrócił uwagę na „patriotyczną młodzież”, która swoje zamiłowanie do stadionowej rozróby postanowiła uszlachetnić narodowymi hasłami i nadać jej polityczny wymiar, skandując: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole”. Rządu bynajmniej nie obalili, wręcz przeciwnie: dostarczyli mu kolejnego źródła przyzwolenia. Uświadomiwszy sobie koszty takiego sojuszu, główna partia opozycyjna zaczęła się od niego dystansować, choć przecież tu i ówdzie dostrzec można oznaki sympatii. Porzuceni przejęci zostali przez marginalne dotąd środowiska narodowców, próbujące przy okazji przeciągnąć na swoją stronę co bardziej radykalnych przeciwników czy to integracji europejskiej, czy rewolucji obyczajowej. Jednocześnie zwolennicy takich opcji znaleźli w zadymiarzach i ich politycznych adwokatach wymarzony straszak na wahających się obywateli.

Jest prawem wspólnoty wykluczanie jakichś radykalnych głosów z dopuszczalnego dyskursu. Dotyczy to w szczególności tych, którzy nawołują do przemocy. Jednocześnie pojawia się pokusa, by w ramach zwykłej dla demokracji debaty pokonać swoich adwersarzy przez wskazanie na ich związki z takimi właśnie wykluczonymi. Stąd popularność „argumentum ad Hitlerum” – próby odniesienia ostatecznego zwycięstwa w dyskusji przez zrównanie swoich oponentów z tym, dla którego nie ma obrony. Narastająca ostatnimi czasy chęć takiego właśnie dowodzenia swoich racji musi niepokoić.

Ostrożność wynika też z faktu, że niejeden rząd w historii próbował utrzymać władzę, odwołując się do haseł obrony ładu przed przemocą radykałów. Czasami to zagrożenie było realne, czasami grubo przesadzone, zawsze jednak nieufność względem władzy powinna być zachowana, jeśli w eskalacji przemocy można doszukać się jej korzyści. Z drugiej strony: nie ma takiego niezadowolenia z władzy, które by usprawiedliwiało nienawiść do szeregowego policjanta.

Rozróby wymagają uważnego namysłu nad tym, jak ich uniknąć w przyszłości. Najskuteczniejsze są tu strategie bardziej skomplikowane niż konstrukcja cepa. Np. oddzielenie najbardziej wojowniczych od tylko sfrustrowanych, którzy nie widzą innej możliwości wyrażenia jakichś swoich problemów niż tylko poparcie dla tych pierwszych. Tak właśnie w przeszłości dochodziło do uspokojenia rozhuśtanych społecznych nastrojów.

Nigdy dość przypominania dwóch zasad, o których tak łatwo się zapomina. Po pierwsze: nie każdy sojusznik i nie każdy środek w sporze jest wart wykorzystania. Niektórzy nie są żadną wartością dodaną, lecz źródłem niedźwiedzich przysług. Jednocześnie jednak, jak to ujął Churchill, w życiu najważniejsze jest zrozumienie faktu, że głupcy także mają czasem rację. Co przecież wcale nie musi oznaczać akceptacji dla tego, jak ją chcą wcielić w życie.

Demokracja może czasem przyłożyć swoim przeciwnikom. Nie powinna tego jednak robić z radosną satysfakcją, lecz z nieutulonym żalem. Gdy jedna ręka uderza, druga powinna trzymać chusteczkę do ocierania łez współczucia. Nigdy nie braknie bowiem takich, którzy w imię obrony demokracji chcieliby przyłożyć przeciwnikom, bez trudu mogącym się zmieścić w demokratycznym ładzie. Oni też są zagrożeniem demokracji, nawet jeśli mniej spektakularnym.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013