Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Lubiłem patrzeć, jak Europa zamienia się w Azję. Czułem coś w rodzaju wrednej satysfakcji, że jednak gdzieś się kończy. Że włóczą się te bezpańskie wielbłądy, że brudno jest, że muchy latają. Że myć się nie za bardzo trzeba. Że można w kucki. Może w drogę gnała mnie jednak rozpacz, bo nie byłem ani stąd, ani stamtąd, jak jakiś bezprizorny. Między zabitą dziurą i nieskończonością stepu. Jaki tam zachód...
W Toskanii zdychałem z nudów od całej tej kultury i starodawności. Nad Amu Darią przygniatało mnie niebo bez końca, upał, znużenie i marzyłem, żeby to wszystko już się skończyło. No ale na pustyni czułem chociaż coś w rodzaju grozy, a we Włoszech nie czułem nic. Jakbym oglądał album, film albo folder. Nie chciało mi się nic zapamiętywać. A teraz jechałem wpatrzony w pustkę i myślałem o kanistrach na dachu, o dwóch plastikowych dwudziestkach w kształcie takich zwykłych, klasycznych. Zastanawiałem się, jak znoszą ten upał. Było jakieś 38 stopni. Zastanawiałem się, czy ich czymś nie przykryć, żeby nie żarówiło prosto w plastik. Ale tylko rozmyślałem, bo przecież jak się już ruszy i jest po horyzont prosto i płasko, i pusto, to nie chce się zatrzymywać, tylko jechać naprzeciw tej przestrzeni, bo się ma złudzenie, że jednak można ją pokonać. Więc tylko się zastanawiałem, czy wytrzymają i czy ich nie przykryć kawałkiem zielonej chińskiej plandeki ze sklepu ogrodniczego. Czasami na szosę wiatr niósł piasek. Całkiem jak śnieg: zaspy w kształcie półksiężycowych ostrzy. Trzeba było zwalniać, bo niosło jak w prawdziwym śniegu. Czasami jechało się w pylistej chmurze niczym w zawiei. Po paru godzinach piekły oczy. Od słońca, od niewidzialnego pyłu w kabinie, od klimatyzacji. Nie potrafiłem prowadzić w okularach. Wszyscy inni mieli czarne szkła. Czarne land cruisery i czarne szkła. Tak wyglądał Kazachstan. Nie było innych aut. Co dziesięć minut coś zjawiało się na horyzoncie i to był cruiser. Zawsze czarny.
Trochę złowrogo wyglądały w stepowo-pustynnym krajobrazie. Wszystkie miały przyciemniane szyby i trudno było zgadnąć, kto nimi jedzie. Tylko te ciemne okulary było widać. Zjawiały się znikąd we wstecznym lusterku i wyprzedzały bez kierunkowskazów. Gdy jechaliśmy setką, one cięły sto trzydzieści. Kolebały się na wybojach. Przeważnie benzynowe V8. Musiały żreć przynajmniej piętnaście litrów przy takiej jeździe. Potem, gdzieś w miastach, widziałem, jak wysiadali z nich właściciele. Brzuchaci, pewni siebie, o nieruchomych twarzach. Tak samo musieli wyglądać setki lat temu, gdy wjeżdżali do zdobywanych miast i patrzyli na spętanych jeńców. Bo przecież świat był łupem, a życie okazją. Wszyscy zresztą robiliśmy to samo. Tylko w Europie nauczyliśmy się udawać, że jest inaczej. Pozbyliśmy się wzgardliwej ostentacji i mydlimy sobie oczy równością. Że niby biedni i słabi są tyle samo warci co bogaci i silni. Guzik prawda. Tutaj było to jasne.
Mieli gdzieś Europę z jej zakazem wyprzedzania na podwójnej ciągłej i pierwszeństwem dla pieszych na pasach. Woleli grzać sto pięćdziesiąt przez swoje auły, a wieczorem, w cieniu pić piwo i patrzeć, jak stada kładą się na spoczynek. ©