Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rok pański? Już same cyfry zalatują siarką. Ale to nie wszystko. Poprzedni monarcha sam zrezygnował z korony.
Przykra dezercja: „Nie czyń, Miłościwy Królu, tej konfuzyjej i nam i sobie, naszej i swojej własnej ojczyźnie…” – dostojnicy i szara szlachta błagali ostatniego Wazę, by nie porzucał tronu. Ale jak kto się uprze… wiadomo, nie ma rady. W każdym razie trzeba było wybrać następcę.
Na elekcję magnaci przybyli do Warszawy z licznymi chorągwiami.. Do tego drobna szlachta. Uzbrojona, podekscytowana i kilka razy liczniejsza niż regimenty oligarchów. Gdyby tyle wojska udawało się zebrać w czas wojny, ho, ho! Moskwa i Stambuł byłyby stolicami, ale województw.
Tymczasem w naszej „stolicy zaczęło być po prostu strasznie” (Paweł Jasienica). Podpalenia, rabunki, mordy. A w sprawach politycznych? Było dużo gorzej. Wysłannicy kandydatów czy to Ludwika Kondeusza, czy to Filipa Wilhelma Wittelsbacha, czy też cara Aleksego, mieli budżety na zdobywanie przychylności.
„Dają, darują, sypią, leją, częstują, obiecują” – wspomina Jan Chryzostom Pasek. I dalej pisze tak:
„Ozwie się jeden szlachcic z województwa łęczyckiego, którzy zaraz nad kołem stali na koniach: »Nie odzywajcie się, Kondeuszowi, bo tu będą kule koło łba latały«.”
A gdy jeden z senatorów odpowiedział w ostrych słowach naprawdę zaczęła się strzelanina. Potem konni ruszyli na piechotę.
„Senatorowie z miejsc! W nogi między karety, pod krzesła. Rozruch, tumult. (…) Zdrajcy! Wytniemy was, nie wypuściemy was stąd. Darmo mieszacie Rzplitą; innych senatorów postawimy. Z grona naszego sobie króla wybierzemy (constituemus, ex gremio) (…)
Takci skończyła się owa sesyja tragicznym widowiskiem. (…)
Panowie biskupowie, senatorowie powyłazili: spod krzeseł, spod karet w pół ledwie żywi i pojechali do gospód”.
Tyle dobrego, że do gospód. Jednak wydawało się, że to już koniec i zgody nigdy nie będzie. Tym bardziej, że widowisko było szkaradne. Kłótnie, wyzwiska, w końcu przemoc – kompromitowały o obrzydzały demokrację (szlachecką).
Ale po dwóch dniach stał się cud. Pojawił się kandydat „Piast”, który nieoczekiwanie pogodził zwaśnionych. Wyboru dokonano błyskawicznie i bez kłótni.
Michał Korybut Wiśniowiecki to przecież jedyny syn wielkiego wodza Jaremy. Wydawało się, że słońce znów zaświeciło nad Rzeczpospolitą. Tak więc wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały, że udało się dobrnąć szczęśliwego zakończenia.
Niestety – jak pech to pech – to zakończenie nie było szczęśliwe.
Szybko okazało się, że wybrano źle.
Cztery lata później hetman Jan Sobieski rozbił Turków pod Chocimiem. Król Wiśniowiecki nie miał w tym żadnego udziału. Umarł dzień wcześniej we Lwowie
(Jeśli ktoś się tam wybiera, to zaświadczam: kamienica stoi, jak stała w Rynku, pod numerem 9).
Paweł Jasienica pisze: „Krążyły plotki o otruciu. Jadem nasycona być miała ulubiona potrawa monarchy, pieczona kaczka – cyranka. Zupełnie to do prawdy niepodobne. Jedynak Jaremy przyjechał do Lwowa ciężko chory z obżarstwa, które – obok poliglotyzmu – stanowiło jedyny jego talent”.
Doszliśmy do miejsca, w którym trzeba zakończyć opowieść. Najlepiej jakimś morałem. Ale jakim? Co nagle to po diable? No nie….
To może jakaś maksyma? Zacytuję Stanisława Dygata.
„Idziemy przez historię niby akrobata po linie. Idziemy zręcznie i z brawurą, a tłumy pełne podziwu i uznania przyklaskują nam. Ale wtedy, kiedy już, już mamy osiągnąć platformę po drugiej stronie, wpatrujemy się nagle w przelatującego ptaszka, spostrzegamy w tłumie znajomą twarz albo też odechciewa nam się iść dalej, stawiamy fałszywy krok i ku zdumieniu i przerażeniu tłumów spadamy z krzykiem w otchłań pod nami. Mija wiele lat, czasem dziesiątek lat, zanim poskładamy złamane kości i pozszywamy rany. Ale najgorsze, że kiedy wracamy na linę historii, nie wyciągamy żadnych wniosków z doświadczenia i znów padamy ofiarą błahych, bezrozumnych kroków i potknięć...”
Dygata promuję dziko. Robię to z powodów sąsiedzko - osobistych. Otóż w pewnym sensie jesteśmy sąsiadami. Tj. ja mieszkam niedaleko miejsca, w którym mieszkał on, jak żył. A motyw osobisty jest taki, że osobiście uważam go za fantastycznego pisarza.
No, ale to chyba też jest złe zakończenie. Ociera się o patos i bieżącą politykę (ostatnio wszyscy, nawet Dygat, wyżywają się na Platformie).
To może pojedźmy Gombrowiczem? „Ileż utajonego szału zawiera zwykły porządek”.