Papież jest jak moja babcia

Prasa zwykle dzieli Kościół na konserwatystów i progresistów, ale obie kategorie znaczą bardzo niewiele. W tych dniach media cytują młodego Włocha, który oświadczył: Papież jest jak moja babcia. Zawsze mówi to samo, ja się do tego nie stosuję, ale czuję, że w gruncie rzeczy ma rację.
 /
/

MAREK ZAJĄC: - Po co blisko milion młodych przyjechało do Kolonii? Żeby zamanifestować przywiązanie do wiary i Kościoła? Spotkać się z nowym Papieżem? Z ciekawości?

KS. PROF. LOTHAR ROOS: - Przyciągnęły ich rozmaite motywy, ale jeden można uznać za rozstrzygający: w wielu krajach - nie w Polsce, przede wszystkim na zachodzie Europy - młodzi katolicy są wśród rówieśników mniejszością. Spotkanie w Kolonii stanowi dla nich wyjątkowe doświadczenie: widzą, że w gruncie rzeczy nie są wcale sami, ale tworzą wielką ogólnoświatową wspólnotę wierzących. Niektórym wydawało się, że sekularyzacji nie da się powstrzymać. Tymczasem w ostatnich latach coraz większa liczba mieszkańców Starego Kontynentu stawia sobie pytanie, czy przyszłość koniecznie musi przynieść cywilizację bez Boga i wiary. Wątpliwości są tym większe, że widzimy, dokąd prowadzą dotychczasowe zmiany społeczne. Wielkimi krokami zbliża się chociażby, niestety także do Polski, katastrofa demograficzna. Może akurat tym problemem młodzi nie łamią sobie głowy (po prostu w tym wieku rzadko myśli się, co będzie za pięćdziesiąt lat), na pewno jednak zadają sobie pytanie, co może nadać sens życiu.

Weźmy przykład Niemiec, gdzie stawia się przede wszystkim na postęp techniczny i ekonomiczny, a zarazem jest już pięć milionów bezrobotnych. W tych warunkach rośnie liczba młodych, zresztą dołącza do nich także wielu starszych, którzy zastanawiają się, czy w ogóle opłaca się żyć. Jak znaleźć prawdziwą wspólnotę? Jak zdać życiowy egzamin przed własnym sumieniem? Co jest ważniejsze od pieniędzy i kariery? Jak znaleźć zawód, w którym można się spełnić? Jak pomóc bliźnim, aby żyli w świecie zgodnym z ich uzasadnionymi wymaganiami?

  • Altruiści poszukiwani

- Tylko czy młodzi szukają odpowiedzi na te pytania w wierze, którą praktykuje się samotnie, czy też w Kościele jako wspólnocie i instytucji? Bo wielu z nich - wbrew sugestiom duszpasterzy - rozdziela obie sfery.

- Na początku chodzi o wiarę. Wiara to odpowiedź na pytanie, jaki jest sens mojego życia, a nie jaką moralnością mam się kierować. Miłość wypływa z wiary, nie na odwrót. Natomiast już od dawna obserwujemy, że wiara nie zawsze prowadzi do aktywnego udziału w praktykach religijnych. Ankietowanych zapytano kiedyś, czy podpisaliby się pod stwierdzeniem: “Jestem członkiem Kościoła i utożsamiam się w pełni z jego nauką". Taką postawę zadeklarowało 9 proc. młodych Niemców. Kłopot w tym, że sformułowanie użyte w ankiecie kojarzyło się z bezkrytycznym posłuszeństwem, czego nie znosi ani młodsze, ani nawet starsze pokolenie. Ja sam - w końcu ksiądz - nie podpisałbym się pod nim bez zastrzeżeń. Dlatego z badaniami opinii należy być ostrożnym, a wiem, co mówię, bo zajmuję się tym od lat.

- Czym młodzi chrześcijanie różnią się do ich niewierzących rówieśników?

- Złośliwi mówią, że chrześcijanie wcale nie są lepsi od innych. Jednak z badań empirycznych wynika, że tzw. aktywni chrześcijanie - tacy, którzy nie ograniczają się wyłącznie do deklaracji, że są członkami Kościoła - mają np. więcej dobrych przyjaciół i sąsiadów albo w większym stopniu angażują się w działalność różnych organizacji, również pozakościelnych.

Dysponujemy poważnym, reprezentatywnym badaniem, które przeprowadził Instytut Allensbach, najstarszy w Niemczech ośrodek badania opinii. Otóż ankietowani stanęli przed alternatywą: “Chciałbym korzystać z życia i nie męczyć się, gdy nie ma potrzeby. Żyje się w końcu tylko raz i najważniejszą rzeczą jest, żeby mieć coś z życia" albo “Życie postrzegam jako wyznaczone mi zadanie, któremu poświęcam wszystkie siły". To drugie stwierdzenie wybrało dwie trzecie chrześcijan. Z kolei absolutna większość niezwiązanych z żadnym wyznaniem opowiedziała się za tym, żeby brać, co tylko się da, i nie troszczyć się o resztę.

- Młodzież ceni sobie inne wartości niż reszta społeczeństwa?

- Nie należy patrzeć na młodzież i społeczeństwo oddzielnie. Prowadzone od lat badania wskazują, że społeczeństwo generalnie dzieli się na cztery grupy. Pierwszą stanowią etyczni nihiliści (18 do 19 proc.). Na drugim biegunie mamy altruistów - 16 do 17 proc. - gotowych zrobić coś dla innych, wziąć za innych odpowiedzialność, służyć wielkim sprawom. Taka gotowość bierze się na ogół z przekonań religijnych. Między tymi przeciwieństwami sytuują się pozostałe grupy. Jedna dryfuje w kierunku nihilistów, druga ciąży ku altruistom. Spotkanie młodych w Kolonii okaże się sukcesem, jeżeli jego uczestnicy zasilą szeregi altruistów. Na razie nie ma całościowego studium dotyczącego oddziaływania Światowych Dni Młodzieży. Nie wiemy, jak poprzednie spotkania zmieniły oblicze krajów, w których się odbywały, np. Francji, Włoch czy Kanady. Nie wiemy, jaki wpływ miały na uczestników. Na podstawie dotychczasowych wiadomości, cząstkowych analiz oraz własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że wielu młodych bierze udział w tych Dniach, bo głęboko wierzą. W bońskim Collegium Albertinum, gdzie mieszkam, mamy kilku kleryków, którzy przed laty pojechali do Paryża, Rzymu czy Toronto.

Wśród młodych zmienił się przede wszystkim styl wiary. Kardynała Joachima Meisnera zapytano w jednym z wywiadów, czy podczas Światowych Dni Młodzieży spodziewa się krytyk pod adresem Kościoła. Oczywiście, wśród młodych usłyszymy krytyczne głosy, ale w tym przodowało pokolenie roku 1968. Tymczasem współczesna młodzież chce nawiązać głęboką relację z Chrystusem, od Kościoła zaś oczekuje przede wszystkim pobożności. Dlatego kard. Meisner odparł dziennikarzowi, że w Kolonii nie chodzi o zorganizowanie spotkania seniorów, ale młodzieży, i nie potrzeba tam Drewermannów czy Küngów. Młodych nie interesują przedwczorajsze brednie. Nie wierzą, że przyszłość Kościoła zależy od zniesienia celibatu albo dopuszczenia kobiet do kapłaństwa.

- Ale nie akceptują np. nauczania w kwestiach etyki seksualnej.

- Zorganizowana młodzież katolicka w Niemczech odnosiła się z dystansem do Światowych Dni Młodzieży jako zbyt pobożnych, bezkrytycznie przyjmujących nauczanie papieskie. To się zmieniło: po prostu musieli wskoczyć do pociągu, który ruszył. W dzień uroczystego otwarcia spotkania w Kolonii oglądałem na kanale ZDF wywiad z przewodniczącą diecezjalnego związku młodzieży we Fryburgu. Młoda dziewczyna - wybrana na szefową przez głosowanie, a nie wyznaczona odgórnie przez biskupa - powiedziała: “Dobrze, że Papież jest za pokojem, ale nie przyjmuję jego nauczania w sprawach seksualności". Zaraz potem nadano rozmowę z młodym Nigeryjczykiem. Reporter zasugerował: “No więc nie podoba się wam, że Papież sprzeciwia się używaniu kondomów, co mogłoby zahamować epidemię AIDS". Na to Nigeryjczyk mówi: “Nie, nie. Można mówić o kondomach, ale są zbyt zawodne i nie można się na nie zdawać. Dla nas jest jasne, że są dwa skuteczne środki: wstrzemięźliwość seksualna przed ślubem i wierność w małżeństwie". I miał rację, bo tymi metodami wirusa HIV powstrzymała np. Uganda. Podobne poglądy głoszą na Starym Kontynencie np. nowe ruchy. W Niemczech są na razie w mniejszości i pewnie w mniejszości pozostaną, ale rosną w siłę.

  • Palcem na wodzie

- Publicyści twierdzą, że młodzież Europy staje się konserwatywna.

- Prasa zwykle dzieli Kościół na konserwatystów i progresistów, ale obie kategorie znaczą bardzo niewiele. W tych dniach media cytują młodego Włocha, który oświadczył: “Papież jest jak moja babcia. Zawsze mówi to samo, ja się do tego nie stosuję, ale czuję, że w gruncie rzeczy ma rację". Dziś konserwatyzm wiąże się z wiernością podstawowemu przesłaniu Kościoła - czasem nawet wbrew społeczeństwu, żeby pokazać bliźnim inny styl życia.

Przyjaźnię się z młodym lekarzem, około trzydziestki, który ma za sobą trzy wolne związki, coś na kształt przed-małżeństwa. Mieszkają ze sobą trzy, cztery lata bez ślubu, a tu nagle - trach. Byli zakochani i tyle, ale nie łączyły ich wspólne cele. Dzięki badaniom opinii wiemy, dlaczego kobiety nie chcą rodzić dzieci. Twierdzą, że nie mogą znaleźć mężczyzny, któremu mogłyby zaufać, że pozostanie im wierny. W czasach seksualnego libertynizmu, praktykowanego w szerokich kręgach niemieckiego społeczeństwa, coraz trudniejszym wyzwaniem bywa wzięcie na siebie odpowiedzialności za narodzone dziecko. Ale i tu można zaobserwować pewne zmiany. Wzmaga się przeczucie, że babcia jednak ma rację...

- Z badań wynika, że młodzi cierpią na pomieszanie wartości: chcieliby np. przywiązywać wagę do życia rodzinnego, ale zarazem pociąga ich perspektywa kariery i wysokich zarobków.

- W 1993 r. Gerhard Schmidtchen pisał, że szuka się dziś przede wszystkim dwóch rzeczy: swobody działania, a zarazem bezpieczeństwa. Stąd też od lat 60. można zaobserwować nowy ideał osoby: “Nie pytam, co jest moim obowiązkiem, ale co poprowadzi mnie w życiu, jaki mam znaleźć dla siebie punkt odniesienia". To wcale nie jest prymitywny subiektywizm. Te pytania rodzą się na ogół z przekonania, że każdy człowiek otrzymał od Boga osobiste powołanie. W homilii na inaugurację pontyfikatu Benedykt XVI przekonywał, że nie jesteśmy przypadkowym produktem ewolucji, ale niepowtarzalnym zamysłem Boga. Jeżeli w to wierzę, muszę odnaleźć - w ramach wolnego wyboru - powierzony mi sens życia.

Kłopot w tym, że wielu nie potrafi połączyć wolności z potrzebą bezpieczeństwa. Zauważmy, że wyznawane przez społeczeństwo - w tym i młodzież - wartości zmieniły się w niewielkim stopniu. Zmieniły się natomiast obowiązujące normy postępowania - czyli, co zrobić, aby te wartości urzeczywistnić. Np. większość Europejczyków ceni sobie miłość i wierność, chciałaby założyć rodzinę na całe życie. Ale w praktyce życia codziennego zaczynają się problemy, bo np. cóż w tym złego, że mam wiele partnerek - przyjdzie kiedyś czas, że poznam kobietę mojego życia. Niestety, myślenie w takich kategoriach jest czystą iluzją. Wartościami można żyć tylko wówczas, gdy praktykuje się określone cnoty. W przeciwnym razie wartości są palcem na wodzie pisane.

- Zna Ksiądz Profesor jakąś receptę na takie bolączki?

- Potrzeba wsparcia ze strony otoczenia, podobnie myślących. Przede wszystkim - wsparcia rodziców, ale akurat generacja rodziców jest moim zdaniem gorsza od ich dzieci. Z naszych badań wynika, że ponad połowa rodziców w Niemczech nie wie, jakie wartości przekazać dzieciom. Młodych zapytano: czy otrzymaliście od rodziców punkt odniesienia dla najważniejszych pytań życiowych? Tak - odpowiada 60 proc. Amerykanów i tylko 30 proc. Niemców. To wynika przede wszystkim z oddziaływania rewolucji 1968 r., gdy wychowanie nazwano terrorem, a lekcje socjologii miały zastąpić w szkołach nauczanie historii.

- Czy w takim razie Papież - kiedyś Jan Paweł II, teraz Benedykt XVI - zastępuje młodym ojca?

- W pewnym sensie tak. Idei Jana Pawła II, aby zorganizować Światowe Dni Młodzieży, nie można moim zdaniem porównywać z jakimkolwiek innym wydarzeniem po 1945 r. Przed wojną nadzieje na lepszy świat pokładano w ideologiach politycznych. Niestety dobrze wiemy, dokąd poprowadzili ludzkość Hitler i Stalin. Doświadczenie dwóch światowych konfliktów podkopało wiarę w instrumentarium polityczne. Potem niezadowalający okazał się również model postępu, oparty niemal wyłącznie na podnoszeniu poziomu życia. Impetu wystarczyło zaledwie na powojenną odbudowę. Złudne okazało się przekonanie, że nie potrzeba mi nikogo, kto stanowiłby dla mnie punkt odniesienia; że sam potrafię bezbłędnie ocenić, co dobre, a co złe.

Nietzsche uważał, że przyszłość społeczeństwa polegać miała na tym, że nie ma pasterza, ale jest jedno stado. Do jednego stada zdajemy się przybliżać: pod wpływem reklamy masowo pijemy Coca-Colę, zjadamy hamburgery, nucimy identyczne piosenki i oglądamy te same filmy. Jednak Jan Paweł II - poprzez siłę osobistego promieniowania, poprzez wielkie podróże apostolskie - stał się pasterzem świata. Przypominam sobie jego wystąpienie przed Narodami Zjednoczonymi, gdy mówił o godności każdego człowieka, o prawach każdego narodu do samostanowienia, o pokojowym współżyciu wszystkich krajów. Panowała absolutna cisza, bo Papież mówił o prawdach niby oczywistych, ale przecież elementarnych. Podobny przykład: Kofi Annan nie pozwoli sobie nigdy na otwartą krytykę niektórych krajów afrykańskich czy południowoamerykańskich, ponieważ boi się rozzłościć ich przedstawicieli w ONZ. Tymczasem Papież potrafił bez ogródek wskazywać na różne nadużycia, np. w encyklice “Sollicitudo rei socialis" napisał, że jednym z największych zagrożeń dla rozwoju są dyktatorskie reżimy.

  • W przeddzień początku

- We współczesnym świecie młodość rozrasta się ponad miarę. Pożera znaczną część dzieciństwa, czego przejawem jest np. drastyczne obniżanie się wieku pierwszych kontaktów seksualnych. Zarazem jednak młodzież dosyć późno opuszcza dom i zakłada własne rodziny.

- Okres młodości rozciąga się dziś u mężczyzn aż po 34. rok życia, u kobiet - po trzydziestkę. Jedną z przyczyn stanowi wszechobecny kult młodości. Dziś mało kto godzi się być stary. Dużo czasu zabiera również kształcenie, czego wymaga nasza cywilizacja oparta na zawodach wykwalifikowanych. I tak po wieloletnich studiach chcemy wpierw umocnić naszą pozycję w zawodzie, dopiero potem budujemy dom albo bierzemy kredyt na mieszkanie. Po latach okazuje się, że właśnie przekroczyliśmy trzydziesty piąty rok życia i na dzieci zrobiło się za późno.

Paradoks polega na tym, że społeczeństwo kultu młodości i dobrobytu, gdzie niemal każdy uprawia sport, aby pozostać “fit" - starzeje się w zawrotnym tempie. W Niemczech stu dziadków ma w sumie sześćdziesięcioro dzieci i trzydzieści pięć wnucząt. Niedawno “Frankfurter Allgemeine Zeitung" opublikował karykaturę: na placu zabaw bawi się w piaskownicy może z czworo dzieci. Wokół nich stoi wielka gromada emerytów, opartych na laskach, o kulach. Jeden z nich krzyczy do dzieci: “głupole, czemu jest was tak mało?!". Na tym właśnie polega kłopot z urzeczywistnianiem wartości: przytłaczająca większość chce, żeby społeczeństwo było młode, ale mało komu chce się wychowywać dzieci. To kompletny brak logiki. Widać człowiek nie jest aż tak inteligentny, jak by się mogło wydawać.

- "Kościół jest młody" - powtarza Benedykt XVI. Ale czy Kościół będzie młody także w sensie biologicznym, skoro tzw. stara Europa cierpi na brak powołań?

- Jest nadzieja, że Światowe Dni Młodzieży obudzą w niektórych uczestnikach refleksję, co zrobić z własnym niepowtarzalnym, jedynym życiem. Gdy przyjmowałem święcenia w 1960 r., ksiądz był jednym z wielu zawodów. Było czymś oczywistym i powszechnie uznawanym, że jeden wybierał fach strażaka, inny uczył w szkole, a trzeci szedł do seminarium. Dziś wybór kapłaństwa przyjmuje się ze zdziwieniem: jak można coś takiego w ogóle zrobić? Rację ma kard. Meisner, że cierpimy nie na brak księży, ale na brak wierzących. Mało jest rodziców czy przyjaciół, którzy by wsparli młodego człowieka w decyzji wstąpienia do seminarium. A przecież czyż jest piękniejszy cel w życiu niż razem ze wspólnotą wierzących w Chrystusa być pomocnym dla tych, którzy Go nie poznali? Niż pracować w Kościele obejmującym cały świat - nie dla jakichkolwiek interesów, ale dla szczęścia i dobra człowieka?

- Czy Ksiądz wierzy, że Światowe Dni Młodzieży mogą odmienić oblicze Ziemi?

- Dorota Masłowska pisała po śmierci Jana Pawła II na łamach “Frankfurter Allgemeine" i “Tygodnika Powszechnego": “Może śmierć Papieża to przeddzień końca, równie niewykluczone, że przeddzień początku. Wczoraj świat zaczął się na nowo". I dodawała: “Wczoraj historia ruszyła dla mnie z miejsca". Taki klimat - klimat przełomu - wyczuwam podczas Światowych Dni Młodzieży. Młodzi chcą zapoczątkować coś innego, nowego. Jasne: nie każdy, kto przyjechał do Kolonii, marzy o lepszym świecie, ale większość dobrze wie, że coś trzeba zrobić. Przecież każdy z nich musiał się utrudzić, wydać na podróż pieniądze. Tego nie robi się ot tak.

To zresztą kwestia ilości i jakości. Ważne, żeby młodzież powiedziała sobie: “Może jesteśmy mniejszością, ale to, w co wierzymy, jest ważne także dla innych". Wciąż mówimy o jednym świecie - w kontekście komunikacji, gospodarki czy turystyki. A powinniśmy budować także jeden świat chrześcijański. Tymczasem wciąż tak mało wiedzą o sobie katolicy nawet z sąsiednich Niemiec i Francji, nie mówiąc np. o Europie i Afryce. Tu, w Kolonii, nawiążą kontakty, przyjaźnie, może nawet powstaną małżeństwa. Nie traćmy nadziei. Największą głupotą jest wiara w determinizm historii.

KS. PROF. LOTHAR ROOS jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu w Bonn. Zajmuje się chrześcijańską nauką społeczną i socjologią duszpasterstwa. Od 2001 r. przez cztery lata wykładał na Uniwersytecie w Katowicach, od ponad dwudziestu lat jest duchowym doradcą Związku Przedsiębiorców Katolickich w Niemczech.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2005