Państwo w aferze

Połączone afery - ta dotycząca spółki Orlen i ta związana ze spotkaniem najbogatszego biznesmena RP Jana Kulczyka z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem - okazują się także testem sprawności instytucji państwa.

07.11.2004

Czyta się kilka minut

Naturalnie, klasówka ciągle trwa. Niemal codziennie pojawiają się nowe fakty i wątki - a przy okazji wychodzą na jaw kolejne niedociągnięcia i świadectwa dobrej roboty. Więcej: zważywszy na stopień skomplikowania sprawy i jej po części tajną materię może się okazać, że obecne oceny trzeba będzie kompletnie sfalsyfikować. Może być i tak, że prawdziwy przebieg wydarzeń i rzeczywista rola ich uczestników nigdy nie zostanie odtworzona. Lecz i na obecnym etapie można próbować wstępnych podsumowań.

Komisja śledcza

Parlament na wieść o aferze Orlenu zachował się już odruchowo: powołał komisję. Sejmowe komisje śledcze są narzędziem przewidzianym właśnie w nadzwyczajnych sytuacjach. Na początek prac komisji cień na nią rzucała afera Rywina. Członków nowej komisji podejrzewano o chęć zbicia politycznego kapitału ŕ la Jan Rokita, a sam wybór prezydium miał równie polityczny charakter jak głosowania w poprzedniej komisji. Szybko się jednak okazało, że Orlengate to afera bez porównania większa od sprawy Rywina, tymczasem kompetencje intelektualne obecnej komisji zdają się być mniejsze. Trudno za to zresztą winić posłów - badanie Orlengate wymaga wiedzy specjalistycznej. Na pracę komisji wpływ mają też zbliżające się wybory. Stąd trudno za dobrą monetę brać parady słowne Romana Giertycha, oskarżającego wszystkich o wszystko.

Komisja ds. Orlenu wyszła poza zakres spraw przewidzianych przy jej powoływaniu, co wielu jej zarzuca. Tymczasem było to nie do uniknięcia - nikt powołując komisję nie wiedział, dokąd skierują ją zeznania świadków i rewelacje służb specjalnych. Problem komisji leży w czym innym.

Tak jak pracę poprzedniej komisji zdominowały billingi, tak w obecnej wszyscy tropią tajne notatki. Problem w tym, że to nie rzędy liczb wyrzucane przez bezduszne maszyny, lecz informacje powstające w określonych celach. Czy faktycznie parlament powinien tak łatwo zawierzać takim materiałom? To notatka o spotkaniu Kulczyka z Ałganowem zdecydowała o przebiegu - na szczęście nie wyniku - głosowania nad wotum zaufania dla premiera Marka Belki. Pokrętna teza, że Belka jest premierem prezydenckim, więc obciążają go kontakty głowy państwa z Kulczykiem, poddaje w wątpliwość intencje parlamentarzystów opozycji. Tym bardziej, że niektórzy członkowie komisji wykazują wyjątkową chęć do ujawniania wiedzy niejawnej, najlepiej w świetle kamer. Członkowie komisji ulegli złudzeniu, iż są w stanie posłużyć się informacjami służb - tymczasem może być na odwrót. Przykładem jest ujawnienie przez Giertycha informacji o planowanym na jesień 2003 r. drugim spotkaniu Kulczyk - Ałganow. Poseł Platformy Obywatelskiej Konstanty Miodowicz nie krył oburzenia: “Giertych podjął grę z obcym wywiadem. To łobuzeria. Tym jak najszybciej powinien zająć się kontrwywiad".

Wraca więc pytanie: czy polityczny parlament i powołana przez niego w okresie przedwyborczym komisja są najlepszą instytucją do rozwiązywania tak zawiłych problemów? Ale co w zamian?

Prokuratura

Po pierwsze, potwierdziło się, jak dyspozycyjna jest prokuratura. Niezależnie, czy decyzja o zatrzymaniu eksprezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego w lutym 2002 r. była wynikiem gry Urzędu Ochrony Państwa czy też presji politycznej z kręgu ówczesnego premiera Leszka Millera, firmowała ją prokuratura. To, czy uległa służbom czy politykom, jest drugorzędne. Najważniejsze, że skutkiem tych nacisków była nadaktywność: działania wątpliwe z prawnego punktu widzenia. Podejmowali ją prokuratorzy kolejnych szczebli i żaden nie zaprotestował. Kompromitację spotęgowało publiczne przerzucanie odpowiedzialności przez zamieszanych w sprawę prokuratorów podczas przesłuchania ich przez komisję. Musiało powstać wrażenie, że funkcjonariusze państwa kłamią.

Równocześnie obie afery przyniosły przykłady zdumiewającej bezczynności organów ścigania. Najpierw, jeszcze w 2001 r., prokuraturze wystarczyło ledwie dwutygodniowe śledztwo, by uznać, że UOP bezzasadnie podejrzewa spółkę J&S o działalność agenturalną i próby opanowania pośrednictwa w imporcie ropy z Rosji.

Potem prokuraturze nie przyszło do głowy, że sierpniowy wypadek b. szefa Ośrodka Studiów Wschodnich - zajmującego się także strategią gospodarczą Rosji i delikatną kwestią kształtowania przez Moskwę sfery jej wpływów - mógł nie być wypadkiem, a zamachem. Śledztwo podjęto dopiero po paru tygodniach - gdy Marek Karp zmarł w wyniku odniesionych obrażeń i w prasie pojawiły się sygnały, że w ostatnich miesiącach mógł on zdobyć nowe informacje o kulisach paliwowych interesów z Rosją.

Prokuratura nie próbowała też - a w każdym razie nie ma o tym sygnałów - zbadać, czy podczas spotkania Kulczyka z Alganowem nie doszło do płatnej protekcji. Przecież wedle notatki wywiadu polski biznesmen miał zaproponować Rosjanom “dokonanie nowych uzgodnień" w sprawie przejęcia Rafinerii Gdańskiej i powołać się przy tym na wpływy u “pierwszego", czyli prezydenta. Tymczasem w analogicznym przypadku Rywina prokuratura przyjęła zarzut właśnie płatnej protekcji.

Z kolei wciąż nie wiadomo, co prokuratura zdołała ustalić w sprawie ewentualnych nielegalnych prowizji od kontraktów Orlenu uzyskiwanych przez członków władz koncernu oraz polityków. Wedle przecieków z komisji prokuraturze udało się uzyskać zeznania świadków, w których padają szczegóły takich wypłat oraz numery zagranicznych kont, na które wpływały. Ich właścicielami mieliby być “znani polscy politycy" (szczebla wiceministra w rządzie Leszka Millera). Zgromadzony materiał dowodowy jest jednak póki co wątły choćby ze względu na możliwą niewiarygodność świadków - skruszonych przestępców.

Prezydent

Tak jak afera Rywina dosięgła prezydenta, tak nie ominęła go Orlengate. To, że największe afery w kraju ocierają się o głowę państwa, nie jest przypadkiem. Można wierzyć prezydentowi, że kontakty z Rywinem czy Kulczykiem były niewinne, ale trudno nie pytać, czy nie powinien być on ostrożniejszy.

O ile w sprawie Rywina Kwaśniewski konsekwentnie nie ułatwiał znalezienia odpowiedzi na pytania o jego udział w sprawie (propozycja występów przed komisją śledczą), o tyle tym razem po pierwszych gafach (obrażanie się prezydenckiej pary, gdy próbowano przyjrzeć się fundacji Jolanty Kwaśniewskiej czy interpretacje słowa “pierwszy" z notki wywiadu) przyjął aktywniejszą rolę. Jak mówi, jest gotów stanąć przed komisją. Rozpoczął też kampanię medialną: zgodził się na rozmowę w Polsacie (choć wiele pytań zbagatelizował) i w “Polityce" (tu był rozmowniejszy). Najwyraźniej nie chce dopuścić, by prawica przejęła inicjatywę w mediach. Nadal jednak unika precyzyjniejszych wyjaśnień. Na pytanie “Polityki", czy spytał Kulczyka o powoływanie się na niego, odpowiada: “Dla mnie samo spotkanie i fakt rozmowy Kulczyka z Ałganowem miały znaczenie pierwszorzędne i budziły sprzeciw". Dziwne, że prezydenta nie interesuje, kto i kiedy posługuje się jego nazwiskiem? I że kogoś takiego zwyczajnie nie wyrzucił za drzwi.

Historia z pełnomocnictwem “pierwszego" i sugerowanie, że Kulczyk mógł powoływać się na Millera, to gwóźdź do trumny znajomości prezydenta z byłym premierem i kolejny etap rozpadu obozu lewicy.

Pytanie o zachowanie prezydenta należy rozszerzyć o jego otoczenie. To nie są ludzie przypadkowi: znają się od lat, a w kancelarii współpracują już dziesiąty rok. Przykładowo: czy rozmowa w sierpniu 2003 r. szefa gabinetu prezydenta Marka Ungiera z Wiesławem Kaczmarkiem na temat śledztwa ABW, dotyczącego podejrzeń o przyjęcie przez tego drugiego łapówki od Łukoilu, była wyskokiem urzędnika czy elementem polityki Pałacu Namiestnikowskiego?

Służby

Tu oczywiście wiadomo najmniej. A znaków zapytania może być sporo.

Wymóg dyskrecji wokół pracy operacyjnej służb jest uzasadniony. Czasem stawką jest życie funkcjonariuszy i współpracowników, a zawsze - sprawność służb. Z drugiej strony wzgląd na tajność nie powinna uniemożliwiać kontroli nad służbami - inaczej stałyby się one państwem w państwie. Największym kłopotem - z punktu widzenia samych służb - jest jednak to, że dyskrecję tę łamią sami ich szefowie (niektórym widać spodobała się medialna popularność i - przykładem Andrzej Barcikowski z ABW - na prawo i lewo udzielają wywiadów). Więcej: źródłem części przecieków zdają się być niektórzy oficerowie. Równocześnie nie da się wykluczyć, że służby próbują teraz zagmatwać sytuację - właśnie wypuszczając rozmaite medialne tropy, dezinformując czy sugerując wygodne dla siebie hipotezy. Nakładać się na to może stary konflikt między służbami cywilnymi a wojskowymi.

Opierając się na tym, co przez przypadek bądź celowo przeciekło do publicznej wiadomości, trudno ocenić jakość ochrony przez służby polskiego rynku paliwowego - dziedziny o strategicznym znaczeniu. Pewne zdaje się już jedno: że operacja profilaktycznego zatrzymania Andrzeja Modrzejewskiego była nadużyciem prawa.

W oczy rzuca się również chaos w poczynaniach służb. Media wytknęły zawirowania wokół obserwacji poczynań spółki J&S. Najpierw, jeszcze na początku lat 90., kiedy UOP-em kierował Andrzej Milczanowski, uznano ją za mogącą rozgrywać na terenie Polski interesy Rosji i potraktowano jako kluczową. Ale kiedy władzę w służbach po 1994 r. objęła ekipa powiązana z SLD, zainteresowanie J&S osłabło. Za następnego kierownictwa desygnowanego przez AWS sprawę odebrano Zarządowi Śledczemu i przekazano do kontrwywiadu, wywołując spory ambicjonalne wśród oficerów. Dopiero w 2001 r., wraz z kolejną zmianą szefostwa, sprawę znowu uznano za priorytet.

Podobnie chaotycznie służby zdają się podchodzić do sprawy rozmowy Kulczyka z Ałganowem. Oto szef ABW stwierdza, że obrosła ona aż 15 tomami akt, a służby ogłaszają, że przez prawie rok sprawdzały podejrzenia o wzięcie łapówki przez Kaczmarka. Równocześnie Barcikowski próbuje bagatelizować kwestię ewentualnej pomyłki w wyjściowym raporcie swojego oficera, utrzymując, że data owego spotkania nie ma znaczenia.

Ponownie pojawia się problem - działalności oraz wykorzystania wiedzy byłych funkcjonariuszy. Patrz: tajemnicza rola Gromosława Czempińskiego w wielkich interesach. Kwestia udziału służb w grach gospodarczych powraca niepokojąco często.

Ale może okazać się i tak, że afera jest majstersztykiem polskich służb, mającym ocalić suwerenność energetyczną państwa, przeciąć podejrzane kontakty biznesmenów i zdemaskować kolejnych agentów...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2004