Państwo ludowe

Choć słynna Cepelia powstała już po wojnie, „zastosowanie” – czy raczej: „przystosowanie” – kultury ludowej do potrzeb mieszkańców miast nie było wcale pomysłem PRL-u.

17.02.2014

Czyta się kilka minut

Felicja Curyłowa przed domem w Zalipiu / Fot. Konrad K. Pollesch
Felicja Curyłowa przed domem w Zalipiu / Fot. Konrad K. Pollesch

Ci z Czytelników, którzy pamiętają drugą połowę XX w. w Polsce, zapewne pamiętają też jeszcze jedno: powszechną obecność wytworów tzw. ludowej kultury i sztuki w ich codziennym – i odświętnym – życiu.

Żyjąc w PRL-u, nie sposób było nie zauważyć kilkuset cepeliowskich sklepów rozsianych po całym kraju (z których był zresztą pożytek, gdy chciało się kupić coś „porządnego”), rokrocznych jarmarcznych cepeliad, występów setek zespołów pieśni i tańca, delegacji w strojach ludowych i ludowych gadżetów zdobiących nawet hotele Orbisu czy biura LOT-u.

Towarzyszące tej obecności, zideologizowane narracje zapewne przekonały wielu, że to dopiero państwo ludowe prawdziwie promuje sztukę i rękodzieło ludowe oraz opiekuje się ich twórcami. Tymczasem – choć PRL niewątpliwie zmonopolizował oraz „zmonumentalizował” tę wytwórczość – pomysł na to, by „wyroby rękodzielnicze wieśniaków zastosować do użytku nowoczesnego” (tak ujęto tę kwestię w katalogu polskiej ekspozycji na wystawie światowej w Paryżu w 1937 r.), był wytworem przedwojennego świata i jego elit.

Także owo „zastosowanie” – które w praktyce szybko zamieniło się w „przystosowanie” – ma swoją genezę przedpeerelowską. Ikona tego przedsięwzięcia, czyli Cepelia (Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego), choć powstała w 1949 r., była tylko wcieleniem w życie tego, czego nie udało się w pełni uczynić przed dekadą, a u czego źródeł leżały ziemiańsko-inteligenckie zainteresowanie i fascynacja polską wsią.

Jak miasto wymyśliło wieś

Za patrona tego zainteresowania możemy uważać Oskara Kolberga. To on – miejski inteligent, najczęściej rezydujący w ziemiańskim dworze i z tej perspektywy rejestrujący ludową kulturę – ugruntował obecną aż do współczesnych czasów, specyficzną relację pomiędzy polskimi elitami a polską wsią. W obszarze życia artystycznego przybrała ona wiele postaci: od stylu zakopiańskiego czy młodopolskiej chłopomanii, aż po zintegrowany ideowo-estetyczno-gospodarczy projekt, który dał początek Cepelii. Każdy z tych przypadków był bardziej efektem zaprojektowania pewnej wizji sztuki i kultury ludowej niż jej neutralną recepcją.

Przedwojennym poprzednikiem Cepelii, na którego strukturze i zadaniach oparto jej późniejsze funkcjonowanie, było Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego. Instytucja ta powstała w Warszawie w 1907 r. Od momentu odzyskania niepodległości Towarzystwo próbowało godzić opiekę nad sztuką i ludowym rękodziełem z oficjalną polityką państwa wobec tych gałęzi wytwórczości. Opieka ta była pomyślana jako przedsięwzięcie gospodarcze, które sprowadzało się do przekonania, że jedynym ratunkiem dla oryginalnie wytwarzanych na wsi przedmiotów jest znalezienie dla nich zbytu w mieście, bo tylko popyt może zapewnić ludowemu przemysłowi ciągłość. Oczekiwania państwa sprowadzały się do stymulowania ludowej wytwórczości jako źródła do poprawy finansowej sytuacji mieszkańców wsi, ale także „zabezpieczenia tej wytwórczości” jako przydatnej w przekonywaniu o bogactwie i unikalności polskiej kultury.

Aby tak się stało, trzeba było, możliwie najmniej inwazyjnie, przy pomocy znawców sztuki i przemysłu ludowego, przystosować to rękodzieło do miejskich potrzeb. Polegało to na przykład na poprawieniu jakości farbowania wełny, tkaniu na szerszych krosnach, tak aby wielobarwne pasiaki, samodziały czy chodniki nadały się też na zasłony lub meblowe oraz ścienne obicia do nowoczesnych mieszkań wielkomiejskiej klienteli. W ten sposób wykreowano świat wyrobów, który należałoby określić mianem „ludowości na sprzedaż” – dopasowanej do potrzeb współczesnego odbiorcy, intensywnie czerpiącej z dorobku tradycyjnej sztuki i przemysłu ludowego, ale nie przeznaczonej do własnego użytku twórców.

Cocktail party na ludowo

Towarzystwo działało w porozumieniu ze stroną rządową, a konkretnie Referatem Przemysłu Ludowego przy Ministerstwie Przemysłu i Handlu, od którego otrzymywało coroczne dotacje. Współpracę koordynowało kilka kobiet, nieprzypadkowo wywodzących się z ziemiańsko-inteligenckich sfer. To, czym dotąd przedstawiciele tych grup społecznych zajmowali się z ciekawości czy też poczucia klasowego obowiązku, kobiety te obróciły w zawodową pracę o ogólnopolskim zasięgu. Wspierał je także autorytet nauki – by wspomnieć tylko o poparciu dla przedsięwzięcia ze strony znanej etnolożki i historyczki sztuki profesor Cezarii Baudouin de Courtenay-Ehrenkreutzowej (żony premiera Janusza Jędrzejewicza) z Uniwersytetu w Wilnie.

Ten powiązany wspólną ideą działania, ale także społeczno-towarzyskim zapleczem krąg osób doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia, jakie ma upowszechnienie mody na stosowanie wytworów sztuki i przemysłu ludowego we współczesnych wnętrzach. Przy oddziałach Towarzystwa powstały bazary, w których można było takie wyroby nabyć, a w latach 30. XX w. także wytworne, zaprojektowane przez wybitnych architektów wnętrz salony sprzedaży, jak np. „Len Wileński” czy „Artystyczne Rękodzieło Wsi” w Warszawie. Oferowano w nich wileńskie samodziały, dwuosnowowe dywany tkane przez ludowe tkaczki pod okiem artystki Eleonory Plutyńskiej, ceramikę, a także całkowicie nowoczesne meble obite regionalnymi tkaninami.

Aurę snobistycznej mody na ludowość podtrzymywano urządzając promujące ją spotkania, nad którymi patronat obejmowały ważne osobistości. Tak stało się na przykład w marcu 1933 r., kiedy „pani Beckowa, żona ówczesnego ministra spraw zagranicznych, urządziła w sklepie na Tamce cocktail party dla dyplomacji i wybranej elity finansowej i artystycznej. (...) Coś z surrealizmu unosiło się w tej atmosferze. Wytworne stroje, akselbanty, brzęk ostróg, lokaje roznoszący napoje, panie strojne w hafty ludowe, wykwint i zwykła polska wieś” (ze wspomnień jednego z uczestników).

Wykonywane pod nadzorem Towarzystwa wyroby pojawiały się również na większości polskich ekspozycji za granicą – z wystawami światowymi na czele. Umiejętnie wplecione w ich nowoczesne aranżacje wzmacniały pożądany oficjalnie obraz ówczesnej Polski jako kraju modernizującego się, ale zarazem pielęgnującego tradycyjną kulturę.

W okresie międzywojennym stworzono więc odpowiednią atmosferę do przenikania sztuki i rękodzieła ludowego do współczesnej, miejskiej rzeczywistości. Powołując w ramach Towarzystwa jednostki nadzoru merytorycznego, stworzono także precyzyjny system opieki nad wiejską wytwórczością. Jego wyraźną cechą była jej monopolizacja: to rząd sprawował kontrolę zarówno nad finansową, jak i artystyczną stroną tego przedsięwzięcia.

Cepelia czy cepeliada?

W powojennej Polsce drugiej połowy lat 40. XX w. było oczywiste, że do sprawy trzeba powrócić. Cezura „nowej rzeczywistości” zadziałała tylko w tym względzie, że powołano nową instytucję – słynną Cepelię. Dokonało się to jednak przy częściowym udziale tych samych osób, które dekadę wcześniej działały dla sprawy w imieniu II Rzeczypospolitej.

Tym razem organizacja opieki nad sztuką i przemysłem ludowym musiała jednak spełnić dodatkowe zadanie: wesprzeć integrację państwa w oparciu o kulturę ludową i wykazać, że jest ona niezbywalnym elementem kultury narodowej. Kontrolowana przez państwo produkcja „ludowości na sprzedaż” miała być praktycznym, materialnym dowodem tego procesu.

Próbą legitymizacji tej praktyki był opublikowany w 1949 r. przez Włodzimierza Sokorskiego, jednego z głównych promotorów realizmu socjalistycznego i przyszłego ministra kultury, tekst „O właściwy stosunek do sztuki ludowej”, w którym autor jasno wyraził jej zadania: „Sięgamy w kulturze ludowej po te bezcenne skarby, które były wyrazem jej społecznej odrębności i społecznego protestu w stosunku do kosmopolitycznej sztuki drobnomieszczańskiej, i chcemy wtopić ten żywy potężny nurt mas ludowych w nową narodową kulturę epoki socjalizmu. (...) głosimy hasło czerpania przez twórców, pisarzy, kompozytorów pełnymi garściami z jej bogactw, celem przetopienia jej treściowego i formalnego układu w nowe codzienne tworzywo”.

Nad dostosowaniem ludowej wytwórczości do handlowych potrzeb czuwały teraz eksperckie Komisje Oceny Artystycznej i Etnograficznej złożone z etnografów, historyków sztuki, artystów plastyków. Jak trafnie zauważył przed laty znany etnograf Aleksander Jackowski, o tym, co jest sztuką ludową, decydowali wówczas nie tyle tak zwani twórcy ludowi, co raczej członkowie owych cepeliowskich komisji, którzy zgodzili się niektóre wyroby za taką uznać. Tym sposobem – według Jackowskiego – styl ludowy przekształcił się w cepeliowski.

Sklepy Cepelii oferowały także wyroby unikatowe o niezaprzeczalnie artystycznych cechach, ale nieustannie rozbudzany popyt, który wspierała mizeria wyrobów innych państwowych wytwórców, zmuszał na ogół do wytwarzania zbyt długich serii przedmiotów i ich powtarzalności. Dopuszczane przez Cepelię modyfikacje miały różne uzasadnienie i zakres. Dla przykładu: bardzo poszukiwane tzw. meble regionalne wytwarzano wprawdzie w oparciu o oryginalne wzory z muzeów etnograficznych, ale zarazem uzupełniając ich typy o niezbędne we współczesnym mieszkaniu sprzęty, jak np. półki na książki.

Niekiedy dbałość o etnograficzną oryginalność kończyła się w miejscu, w którym do głosu dochodził pragmatyzm. Szczególnym tego przykładem były stroje wykonawców ludowych pieśni i tańca, których oryginalne tkaniny należało pocienić, gdyż ich grubość, w połączeniu z ciepłem, które na estradzie zapewniały reflektory, uniemożliwiałaby wręcz występy. Za ludową uznawano elegancką bieliznę stołową, którą z wiejską kulturą łączył jedynie surowiec i dekoracyjny haft.

Krytykując Cepelię, paradoksy te chętnie łączono z peerelowską instrumentalizacją ludowej kultury i konsekwencjami planowej gospodarki narodowej. Wszystko to miało doprowadzić do zniszczenia „autentycznej” sztuki ludowej. Czy tak się rzeczywiście stało? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie choćby dlatego, że trudno sobie wyobrazić Polskę drugiej połowy XX w. bez Cepelii. Było to bowiem nie tylko przedsiębiorstwo „z misją od państwa”, ale przede wszystkim kolejny głos ­w ­od dawna prowadzonej w naszej kulturze dyskusji – o tym, że potrzebujemy wsi i jak ją sobie wyobrażamy.

I to dyskusji z pewnością jeszcze nie zakończonej.


Dr PIOTR KORDUBA jest adiunktem w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmuje się m.in. historią architektury, wzornictwa i rzemiosła artystycznego. Autor książki „Ludowość na sprzedaż. Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego, Cepelia, Instytut Wzornictwa Przemysłowego” (2013).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Wariacje Kolbergowskie