Pan Szkarłat

Największym cudem sztuki jest to, że w ogóle jest. A przecież mogłoby jej nie być. Pomiędzy "nic i "coś jest kawał drogi, a jeśli w dodatku to "coś ma kształt arcydzieła, racja jego istnienia jest tym trudniejsza do pojęcia...

24.07.2007

Czyta się kilka minut

Antiveduto Gramatica, „ Święta Cecylia z Aniołami”, 1620-25 r. /
Antiveduto Gramatica, „ Święta Cecylia z Aniołami”, 1620-25 r. /

1.

Umiera w Madrycie 23 lipca, roku 1757. Równo 250 lat temu. Najpierw na portugalskim, później na hiszpańskim dworze jest postacią znaną, ceni się go jako kapelmistrza, kompozytora i nauczyciela. Trudno więc byłoby powiedzieć, że zmarł w zapomnieniu. A jednak jest w biografii artystycznej Domenica Scarlattiego coś naprawdę zastanawiającego, jakaś niepokojąca zagadka, w której zapomnienie właśnie odegra istotną rolę. Otóż późna twórczość, czyli to, co w całym jego dziele największe, przez lata pozostanie w muzycznej Europie niemal zupełnie nieznana. Nie przekroczy w każdym razie granic Półwyspu Iberyjskiego. Wejdzie w długi stan hibernacji.

Jego biogram można precyzyjnie rozciąć na dwie połowy. Pierwsza część, włoska, to życie sprawnego, dobrze wykształconego kompozytora, obdarzonego talentem, ale bez przesady, muzyka wykonującego bez zarzutu swoje artystyczne powinności. Domenico, syn swojego ojca (znamienitego Alessandra Scarlattiego), jest w Italii znany i doceniany. Szybko opuszcza rodzinny Neapol, bywa w Rzymie, w Wenecji, poznaje Haendla, spotyka się z Corellim. Jego twórczość jest grzeczna i poukładana, nie wychodzi poza standardy swojego czasu. Ale pozostaje jeszcze druga część dorosłego życia, rozpoczynająca się wraz z jego wyjazdem do Madrytu, w ślad za portugalską księżniczką Marią Barbarą. Tam spędzi ostatnie 28 lat. Aż do śmierci. To tam skomponuje kilkaset sonat klawesynowych, które staną się przepustką do spóźnionej sławy. To tam urodzą się perły.

2.

Największym cudem sztuki jest to, że w ogóle jest. A przecież - jak rzadko o tym myślimy - mogłoby jej nie być. Pomiędzy "nic" i "coś" jest kawał drogi, a jeśli w dodatku to "coś" ma kształt arcydzieła, racja jego istnienia jest tym trudniejsza do pojęcia. Jak to się stało, że Scarlatti przestaje komponować sonaty, opery, oratoria, z których był znany? Czy tylko zmiana miejsca zamieszkania i związana z nią ekscytacja hiszpańską muzyką ludową mają wpływ na porzucenie przezeń włoskich kanonów estetycznych? Dlaczego tak naprawdę porzuca duże formy na rzecz klawesynowych miniatur? I coś ważniejszego jeszcze: dlaczego przez niemal 30 lat, korzystając z sonatowej formuły, pisze w zasadzie jeden utwór, tyle że rozpisany na drobne cząstki?

Jest w tym, wielkim przecież geście, coś z rezygnacji i coś z wyzwania. Jak gdyby Scarlatti, dojrzały już człowiek i muzyk, zrozumiał, że nie można do końca życia wykonywać tych paru sprawdzonych już sztuczek, tego samego skoku przez oswojoną przeszkodę. Że przeraźliwie nudną robotą jest wypełnianie gotowych rubryk. Zapragnął czegoś więcej. Opuścił stały ląd i wypłynął w nieznane. To późne dzieło, tak to czuję, jest dzieckiem samotności. Nie wyniosłej, ale mądrej samotności. Scarlatti nie liczy się już z nikim i z niczym. Jakby zamieszkał w szklanej kuli. Pisze swoje. Obrabia, piłuje, szlifuje, drąży, przewierca, nicuje. Sprawdza wyporność formy sonatowej. Raz jeszcze miało się sprawdzić, że ograniczenie czyni mistrza. Napisze tych sonat ponad pięćset. Przetrwało 555. Piękna liczba. Jasne, że nie wszystkie to jubilerska robota najwyższej próby, ale niechby te kilkadziesiąt zasłużyło na miano arcydzieł, to już niemało.

Poza opublikowanymi za jego życia wczesnymi "Essercizi per gravicembalo" (1738), których sława dotarła nawet do Londynu, cała późniejsza twórczość Scarlattiego popadła w zapomnienie. Śladowo znana jest przez cały wiek XIX. Dopiero z początkiem następnego stulecia Alessandro Longo publikuje "Opere complete" neapolitańskiego mistrza, z licznymi zresztą błędami. Ale bodaj najwięcej dla przypomnienia współczesnej fonosferze Scarlattiego zrobił klawesynista Ralph Kirkpatrick. Miał głębokie przeświadczenie o niezwietrzałej wielkości tej muzyki. Opublikował własne opracowanie jego sonat (oznaczane literą K.), w latach 50. ubiegłego stulecia wydał poświęconą mu monografię.

Czym był Kirkpatrick dla przywrócenia Scarlattiego muzyce klawesynowej, tym Vladimir Horowitz dla zainteresowania tą muzyką pianistów. Walczył on z pokutującym w środowisku pianistycznym przesądem, jakoby sonaty Scarlattiego były jedynie świecącymi błyskotkami. Rzeczywiście, za jego czasów grano je w szybkich tempach, bez specjalnej troski o całą resztę, jak gdyby były to tylko kołowrotki do ćwiczenia ręki. Horowitz, na koncertach i w nagraniach, odsłaniał zupełnie nową twarz Scarlattiego: liryka, poety, marzyciela. To on jest autorem najtrafniejszej formuły opisującej geniusz jego sonat: grosse Kleinkunst. Wielka sztuka zakrzepła w formę miniatury.

3.

Jakie byłyby cechy szczególne tych miniaturowych cudów? Oto kilka z tych najłatwiej bodaj uchwytnych. Może najpierw: logika. Te miniaturki oparte są na żelbetowej, acz nie nachalnej logice. Nie jest to z pewnością zimny, wykalkulowany algorytm. Architektura tych mikroświatów dochodzi do nas wyraźniej dopiero po kilku przesłuchaniach. Ich dwudzielność, czasem wyraźnie sygnalizowana pauzą, pozwala usłyszeć, jak z pierwotnego kompozytorskiego zamysłu wysnuwa się pajęczyna kunsztownych wariacji, przetworzeń, finezyjnych, czasem szalonych modulacji. Dalej: kondensacja. To naprawdę niepojęte, ile olśniewających rozwiązań konstrukcyjnych można zmieścić w tak skromnej gabarytowo przestrzeni sonaty! Jak dalece można odjechać od wyjściowego tematu i jak pięknie do niego powrócić. Trzy, cztery minuty, najdłuższa ma bodaj sześć z groszami. Tylko tyle. A ile muzyki jest w tej muzyce! Kolejna, wręcz narzucająca się cecha: niespodzianka. Niebywałe są te nagłe zwroty akcji, wycieczki w rejony słabo rozpoznane. Niewiele można tu przewidzieć, fraza, która szła równo, jak po sznurku, nagle zaczyna się rwać i zmierza w regiony czystej herezji, tonalnej albo rytmicznej. I wreszcie: lekkość. Cecha najbardziej zwodnicza, bo lekkość w żadnym wypadku nie równa się tu: łatwość. Wielu połamało sobie ręce na tych sonatach. Te drobiazgi muszą być wykonane z absolutną perfekcją, świadomością wewnętrznej, wyrafinowanej logiki, a w dodatku wyposażone w precyzyjny timing. W każdym innym przypadku zamienią się w nudną i mechaniczną katarynkę.

Spójrzmy na kilka ledwie przykładów. Odnotowuję tu nagrania sonat z uwzględnieniem trzech instrumentów klawiszowych, na których je rejestrowano. Nie tylko dla urozmaicenia. Przecież w każdym z tych przypadków mamy do czynienia z inną przestrzenią dźwiękową. Muzyka barwi się tu na inny kolor, daje odmienną jakość odbioru.

Najpierw oczywiście klawesyn. A jak klawesyn to Pierre Hanta?. Weźmy choćby tę niemożliwą sonatę a-moll (K.175) z pierwszej jego płyty z sonatami Scarlattiego. Dysonansowe szumy, klasterowe zlepy, kaskadowe ciągi dźwięków. Jakby setki sztućców na ziemię spadało, ale w jakimś niepojętym, wprzód ustanowionym porządku. Orgia. Odjazd zupełny. To w tej sonacie Longo w swojej edycji poprawił autora (!), wygładzając jej harmoniczne szaleństwo i stępiając zbyt ostre - w jego mniemaniu - kanty. Albo sonata d-moll (K.141), ta z punktowanymi opętańczo drobnymi nutami, jakby ktoś maniakalnie gwoździe wbijał. Tak, klawesynowy Scarlatti jest porywający. Kolorowy. Rozedrgany. Wariacki. Pulsujący. Ale bywa też melancholijny, zamyślony, skupiony. Nie jest to muzyka wygrywana na jednej nucie. Sonaty poruszają się w kontradykcyjnych przestrzeniach: od cienkiego liryzmu po drapieżną furię, od radosnego szczebiotu po egzystencjalną grozę.

A tak w ogóle, to te trzy płyty z 50 sonatami Scarlattiego, zrealizowane jak dotąd przez Pierre'a Hanta?, to prawdziwe muzyczne święto. Współgrają tu bowiem trzy elementy konieczne do pełni szczęścia: fenomenalne wykonanie, instrument o wibrującym, bogatym brzmieniu i rewelacyjna reżyseria nagrania, dzięki której wreszcie usłyszeć można wszystkie atuty tej muzyki. Aż żal, że Wanda Landowska, która tak znakomicie czuła Scarlattiego, nie urodziła się później, bo pozostawione przez nią zapisy jego muzyki szumią niestety jak jodły na gór szczycie.

Teraz fortepian. Tu oczywiście od razu pojawia się powracające wciąż pytanie: czy jest sens wykonywać Scarlattiego na fortepianie, skoro wiadomo przecież, że jego muzyka nie była przeznaczona na ten instrument. Ta kwestia zdaje się już dzisiaj cokolwiek akademicka, zważywszy, że tak wiele mamy już nagrań fortepianowych jego sonat. I w dodatku w wykonaniu największych: obok wspomnianego Horowitza - Arturo Benedetti Michelangeli, Dinu Lipatti, András Schiff czy Ivo Pogorelič. Owszem, w porównaniu z barwowymi i dynamicznymi ekscesami klawesynu, fortepian brzmi nieco jak tępa mechaniczna zabawka. Ale coś za coś. Co fortepian traci na barwie, zyskuje na klarowności rysunku. Słuchając Scarlattiego na fortepianie łatwiej być może uchwycić szkielet całości. Sonata E-dur (K.135) w wykonaniu Pogorelicia przypomina naszyjnik z pereł. W sonacie

b-moll (K.27) Benedetti nie tylko podkreśla hiszpańskie filiacje tej muzyki, ale odsłania spójność kompozytorskiego zamysłu i z właściwą sobie elegancją rozgrywa te trzy minuty, aż gęste od napięć.

I na koniec pianoforte. Tu nie ma żadnych wątpliwości. Istnieją zapisy mówiące o sprowadzeniu dla Marii Barbary pięciu egzemplarzy pianoforte autorstwa Cristoforiego. Z całą pewnością Scarlatti, wierny nauczyciel koronowanej uczennicy, znał możliwości tego instrumentu. Pianoforte to lekkość, finezja i ciepło. Podwójna płyta z 30 sonatami ze sławnych "Essercizi" (K.1-30), zarejestrowana przez Alaina Plan?sa, choć bardzo dobra, nie daje jeszcze pojęcia o wyrafinowaniu, która może być udziałem pianoforte. Być może problem w instrumencie. Pianoforte Schantza ze wspomnianego nagrania brzmi nieco twardawo, jak na moje ucho, ale już współczesna replika pianoforte Cristoforiego, wykonana przez Denzila Wrighta, to kocia miękkość i sama poezja dźwięku.

Na tym właśnie instrumencie Aline Zylberajch nagrała absolutnie olśniewającą płytę z 18 sonatami Scarlattiego. Cudne młoteczki wydobywają z tej muzyki inne jeszcze od klawesynowych piękności. Już od pierwszej sonaty f-moll (K.481) wchodzimy w świat eterycznych dźwięków nie z tej ziemi. Mgiełka. Czysta, najczystsza czułość, bez cienia sentymentalizmu. Czy bardzo się mylę, słysząc w tej sonacie Chopina (zresztą admiratora Scarlattiego)? A jeszcze sonata C-dur (K.308), cała z kruchego szkła. Albo sonata g-moll (K.93), regularna fuga, która pierwszymi interwałami przywodzi na myśl początek "Kunst der Fuge" i która zdaje się unieważniać poczucie upływającego czasu. Pod palcami Zylberajch muzyka Scarlattiego unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Wprowadza w przestrzeń o nieznanych, powietrznych parametrach. Chce się tego słuchać do plus nieskończoności.

4.

"Baltazar i Blimunda" to magiczna bajka skomponowana kunsztownie przez José Saramago. Bajka to szczególna, bo wszystkie jej elementy bezbłędnie osadzone są w realiach historycznych, wszystko oddycha tu powietrzem XVIII-

-wiecznej Portugalii. Dwór Jana V, infantka Maria Barbara właśnie pobiera lekcję muzyki. Pomaga jej w tym specjalnie sprowadzony z Londynu il signor Scarlatti ("dlaczego też ci cudzoziemcy tak komplikują nazwiska, przecież łatwo odgadnąć, że ten po prostu nazywa się Szkarłat", tłum. E. Milewska). Oprócz rodziny królewskiej, lekcji przygląda się ksiądz Bartłomiej de Gusmăo. Po jej zakończeniu ma też sposobność posłuchać kilku pasaży odegranych przez samego mistrza. Porywają go te, jak sam powiada, boskie brzmienia. Wywiązuje się rozmowa. Następnego dnia ojciec Bartłomiej pozwoli włoskiemu klawesyniście zapoznać się z dziełem swojego życia. To passarola, maszyna latająca.

Przysłuchajmy się dyskusji, jaka wydarzyła się na pokładzie osobliwego aeroplanu, bo nie jest ona całkiem bez związku z naszym tematem. A nawet przeciwnie. Dotyczy bowiem tajemnych związków między muzyką i powietrzem. Może lepiej: pomiędzy muzyką i możliwością latania: "Weszli obydwaj, ksiądz trzymał w ręku rysunek i chodząc po pokładzie, zupełnie takim jak na statku, objaśniał rozmieszczenie i funkcje poszczególnych elementów, drutów z bursztynem, kul, żelaznych prętów, powtarzając, że wszystko to będzie działać na zasadzie wzajemnego przyciągania, ale nic nie wspomniał o słońcu ani o zawartości kul, toteż muzyk zapytał, A przez co będzie przyciągany bursztyn, Może przez Boga, w którym mieszka wielka siła, odrzekł ksiądz, A co będzie przyciągał bursztyn, To co będzie we wnętrzu kul, I to jest właśnie ta tajemnica, Tak, to jest ta tajemnica, Jest to minerał, roślina, czy zwierzę, Ani minerał, roślina, czy zwierzę, Ale wszystko jest albo minerałem, albo rośliną, albo zwierzęciem, Nie wszystko, istnieją jeszcze inne rzeczy, na przykład muzyka, Ojcze Bartłomieju de Gusmăo, chyba nie chce ksiądz powiedzieć, że te kule będą zawierały muzykę, Nie, ale kto wie, czy nie byłaby ona w stanie unieść mojej maszyny, muszę o tym pomyśleć, prawdę powiedziawszy, mało brakuje, żebym ja sam uleciał w przestworza, gdy słyszę pana grę na klawesynie, To chyba żart, Niezupełnie, panie Scarlatti".

5.

Rok 1685 był, jak wiadomo, dla muzyki wyjątkowy. Tego bowiem roku, jak tryumfalnie obwieszczają nieomal wszystkie kompendia muzyczne, przyszło na świat dwóch geniuszy: Jan Sebastian Bach i Jerzy Fryderyk Haendel. Dodajmy, z pewną nieśmiałością, że 28 października tego samego, 1685 roku urodził się też Giuseppe Domenico Scarlatti. Trzeci geniusz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007